Autor |
Wiadomość |
Lokisyn
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2007
Posty: 2203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Opowieść Sahmada |
|
| | Moje imię brzmi Sahmad. Być może słyszeliście je przy domowych ogniskach Agori lub od Glatorian stojących na warcie. To imię wymawiane z respektem i ze strachem, i tak powinno być. Z historii dowiecie się, że jestem potworem, zniewalającym innych, kimś, kto żył z wyłapywania Agori i sprzedawania ich Skrallom. Byłbym głupcem gdybym kłamał i wypierał się tego. Oczywiście, że to prawda. Lecz w tej historii jest coś więcej, i jest jedna rzecz której musicie się nauczyć jeśli chodzi o historię: jest ona spisywana przez zwycięzców.
Jestem członkiem Plemienia Żelaza, choć nie można tego stwierdzić patrząc na kolor mojej zbroi, ale to zamierzony efekt. Obwieszczenie, że należało się do tego plemienia było, lub może nadal jest, dopraszaniem się o wygnanie, nagonkę, nawet ukamienowanie. Nie byliśmy mile widziani w tych przyjemnych, małych wioskach innych Agori, wystarczająco dobrzy by jeść ich żywność i pić ich wodę, wystarczająco czyści by z nimi handlować. Byliśmy potworami ze strasznych historii opowiadanych późnymi wieczorami niedoświadczonym strażnikom: „Lepiej bądź ostrożny, albo jakiś Agori Żelaza przyjdzie i cię zabierze.”
Oczywiście nie zawsze tak było. Dawno, dawno temu, długo przed Wojną czy Rozpadem, moje plemię żyło w górach Bota Magna i pracowało w kopalniach. Wydobyte ze skał żelazo wysyłaliśmy Agori Ognia by je przekuli, w zamian dawali nam gotową broń i narzędzia. Byliśmy nieprzyjemni, grubiańscy, lecz ceniono nas za naszą ciężką pracę i traktowano nas jak innych Agori. Członkowie plemienia żyli ciężką, solidną pracą, i nie prosili o nic więcej. Pomijając sprzeczki z naszymi sąsiadami z gór, Skrallami, nie byliśmy w konflikcie z nikim innym.
Gdy nadszedł koniec, nadszedł szybko i po cichu, jak sztylet wbity w plecy. Kilku górników pracujących na obrzeżach naszego terytorium zaczęło się dziwnie zachowywać. Nie mogli się skupić, byli rozdrażnieni, z dnia na dzień było coraz gorzej. Zapytani, czy są chorzy, odpowiadali, że nie. Jedyną dziwną rzeczą o której powiedzieli było to, że ich sen został zakłócony gdyż przestali śnić. Większość z nas się śmiała. W końcu, jakie to miało znaczenie gdy wykuwaliśmy metal z kamieni i wyciągaliśmy go na powierzchnię. Jakie znaczenie miało to, że nasze sny nie były wypełnione fantazyjnymi iluzjami. A gdy nie możesz śnić, nie musisz się martwić o koszmary, prawda? Nie prawda. Gdy nie możesz śnić, twoje życie na jawie staje się koszmarem.
Dotknięci przez chorobę szybko zmienili się z drażliwych w gwałtownych, a z gwałtownych w szalonych. Najwyraźniej sny potrzebne są do wyzwolenia złych energii zbierających się w nas wszystkich. Bez nich umysł rozrywa się na strzępy. Najgorzej, że to, co uznaliśmy już za plagę, rozprzestrzeniało się. Więcej i więcej moich współplemieńców traciło zdolność śnienia. Ci, dotąd zdrowi, mieli umrzeć jako szaleni lunatycy. Ci nowo zarażeni byli przejęci strachem, zdesperowani, znając czekający ich los.
Niektórzy z nas wydawali się odporni: ja, Telluris i kilku innych. Oczywiście, nasi sąsiedzi byli ciekawi tego, dlaczego wciąż możemy śnić. Nikt z nas nie znał odpowiedzi. Niektórych nie zatrzymało to od doszukiwania się odpowiedzi, nawet jeśli miało to oznaczać naszą śmierć. Zebraliśmy się i ukryliśmy w jaskini, gotowi by bronić się przed szalonymi Agori którzy byli naszymi przyjaciółmi.
Sytuacja się pogarszała, przywódca naszej wioski zaapelował o pomoc do innych plemion. Skrallowie nas wyśmiali. Inne plemiona nawet nie pozwoliłyby mu przekroczyć granic swych ziem. Nikt nie chciał tych małych ilości żelaza które wciąż wydobywaliśmy, uważając, że może jakoś przechowywać tę zarazę. Handel ustał.
Gdy jeden ze wciąż zdrowych Agori próbował dołączyć do innego plemienia został wywieziony do lasu i zabity przez jedną z mieszkających tam bestii. Choć byliśmy miernie zainteresowani, mógł być równie dobrze zabity przez Agori którzy odmówili mu schronienia. Bycie członkiem Plemienia Żelaza było teraz wyrokiem śmierci. Jeśli nie zabije cię plaga, zrobią to byli partnerzy w handlu.
Telluris wpadł na pomysł użycia minerałów do zmiany kolorów naszej zbroi i hełmów w nadziei, że będziemy mogli podać się za członków nieznanego wcześniej plemienia i znalezienia enklawy. To był głupi pomysł, lecz dołączyłem. Nie muszę mówić jak wyszło.
Nadal jednak żyliśmy. Patrzyliśmy jak nasze plemię umiera, jeden Agori po drugim, do czasu aż zostało kilku, którzy nie mogli nam już zagrozić. Uciekliśmy, lecz nie mieliśmy się gdzie podziać. W dodatku żaden z nas nie mógł być pewien, czy ktoś nie jest nosicielem, teraz jasny jest powód obrania przez nas różnych dróg.
Wyruszyłem na południe, nie wiedząc, że Telluris również. Żyłem z tego, co mogłem wyżebrać lub wykraść. Patrzyłem jak wybucha Wojna o Rdzeń, widziałem jak Agori są zabijani przez broń z żelaza wydobytego przez moje plemię, i śmiałem się. Gdy planeta się rozpadła, znajdowałem się na Bara Magna. Znalazłem powóz i pozyskałem lojalność Spikita w jedyny możliwy sposób – karmiłem go. Nie wiedziałem co przyszłość ma w zanadrzu, lecz ja miałem środek transportu i nienawiść. Znajdę sposób by je złączyć i zrewanżować się.
Telluris wybrał inny sposób na życie. Zaczął łupić pustynie w bojowej maszynie wzorowanej na Skopio, i zachowywał się tak, jakby zmiażdżenie jednej karawany więcej dużo dla niego znaczyło.
Miałem inne plany. Zmienię plemiona Agori w towar. Sprzedam ich Skrallom, sprawię by marzyli o śmierci razem z moimi przyjaciółmi w ataku plagi.
Ostatnimi czasy wiele się zmieniło. Skrallowie zostali wygnani z Roxtusa, a dwaj giganci z metalu walczą na niebie z nieznanego mi powodu. Nie wątpię, że nadchodzi koniec świata, lecz zanim nastanie, mam zadanie które chcę wypełnić. Gdzieś, ktoś zna prawdę o tym, co się wydarzyło. Wie, czy plaga była wypadkiem, lub atakiem, błędem lub eksperymentem. Nim Bara Magna zmieni się w pył, zdobędę odpowiedzi na te pytania. Jeśli ktoś skazał moje plemię na ten los, mam nadzieję, że śni o mnie i budzi się w krzyku. |
| | Lubię spać. Lubię spać ponieważ lubię śnić. Sen przypomina mi o tym, że wciąż żyję.
Ostatniej nocy śniłem o tym, że znów jestem w wiosce żelaza, pracując w zimnych i wilgotnych kopalniach. Powietrze wypełniały rytmiczne dźwięki kilofów uderzających o kamień. Ziemia Spherus Magna była hojna tego dnia i wyszliśmy na powierzchnię obładowani żelazem. Stanąłem na wzgórzu i zobaczyłem Agori Skał zachowujących się jak pluskwy. Nagle wszyscy na raz zaczęli wpatrywać się w stronę naszej wioski. Obróciłem się by zobaczyć to, na co patrzyli, i wtedy ujrzałem jak pierwszy Agori Żelaza znika. W jednej chwili wyładowywał rudę żelaza z powozu, w drugiej już go nie było. Potem zniknęło więcej, i jeszcze więcej. Wiedziałem, że dzieje się coś strasznego. Musiałem to zatrzymać.
Popędziłem w poszukiwaniach kobiety którą kochałem. Gdy ją znalazłem, wziąłem ją w ramiona, mocno obejmowałem, lecz później trzymałem już tylko powietrze.
Pomoc. Potrzebowaliśmy pomocy. Pognałem w stronę Agori Skały, krzyczałem by nam pomogli, lecz nie zwracali na mnie uwagi. Krzyczałem i błagałem bezskutecznie. Powaliłem na ziemię jednego z nich, tylko by zwrócić uwagę na siebie ich uwagę. I wtedy spojrzałem w dół i nie zobaczyłem niczego. Zniknąłem.
Obudziłem się zlany potem. Obozowałem niedaleko od Rzeki Skrallów. Zdjąłem swą zbroję i klęknąłem przy brzegu, próbując zmyć z siebie ten koszmar. W świetle księżyca zobaczyłem coś dużego w oddali. Przyjrzawszy się stwierdziłem, że to pojazd Skopio zbudowany przez Tellurisa. Wyłożony na piasku, niczym martwe zwierzę, a obok niego przykucnął jego twórca. Zaprzęgłem Spikita i ruszyłem w jego stronę. Wyglądał na pogrążonego w żałobie.
-Co się stało? – spytałem.
-Zniszczyli go – odpowiedział mój współplemieniec. – Glatorianie, zepsuli go. Już nie zadziała.
Zawsze myślałem, że Skopio to efekciarskie marnotrawstwo czasu i materiałów. Bez względu na to, jak dużą masz broń, ktoś może zbudować większą. Nie zniszczysz wrogów czymś, co widzą z odległości dziesięciu mil. Zrobisz to wkradając się pomiędzy nich jak larwa kolczastego robala, stając się częścią ich społeczeństwa, i wykańczając ich od środka. Skopio był ostoją Tellurisa, jego sposobem na rozpętanie chaosu.
-Nie możesz go naprawić?
Pokręcił głową.
-Nie mam części.
Spojrzałem na niego. Być może w kilka dni przeszłaby mu tęsknota za machiną, i wtedy zszedłby ze słońca. Nie nadawałby się jednak do niczego. Bez względu na to, jak jest szalony, jest członkiem mojego plemienia, jednym z niewielu ocalałych, i jestem mu coś dłużny.
-Może znajdziemy to czego potrzebujesz – zasugerowałem. – Wybieram się na północ, możesz się ze mną zabrać.
Spojrzał na mnie i wskazał na Skopio.
-Nie mogę go tak zostawić.
-Nie ucieknie – odparłem. – A gdy wrócimy, odbudujemy go, większego i lepszego niż przedtem.
Telluris wstał i wspiął się na powóz. Pociągnąłem za cugle i Spikit zaczął wlec się na północ. Nie byłem do końca pewien gdzie zmierzamy, lecz miałem pewną myśl. Jeśli śmierć moich współplemieńców nie była przypadkowa, było to morderstwo. A jeśli to było morderstwo, ktoś miał z tego jakąś korzyść. Kimkolwiek ten ktoś jest, sprawię by zapłacił za każdego martwego Agori Żelaza. Nie mogę wrócić na miejsce zbrodni ponieważ Bota Magna oderwała się tysiące lat temu, i nie wracała. Wszystko co mogę zrobić to wyruszyć na północ z nadzieją, że się czegoś dowiem, najlepiej zanim dwa roboty zmiażdżą to co zostało z Bara Magna.
Byliśmy w drodze od kilku godzin, gdy nagle Spikit zatrzymał się się, oba łby uniosły się w panice. Telluris zeskoczył z powozu. Wskazał na coś i krzyknął, lecz sam już to zauważyłem. Długi, szary wąż zwinięty na piasku, z niebieskimi oczami, z oczami w których widać było szaleństwo.
-Zabij to! – powiedziałem Tellurisowi.
Wziął z powozu ostrze i ostrożnie zaczął zbliżać się do węża. Był to jakiś rodzaj żmii, niesamowicie jadowitej, i nie było z niej pożytku. Martwa mogłaby być przynajmniej obiadem. Telluris uniósł broń, i miał ją opuścić gdy wąż nastroszył się, jak gdyby miał zaatakować, lecz zamiast tego, wąż przemówił.
-No dawaj – powiedział. – Zabij mnie, nie mogę już wytrzymać.
Telluris spojrzał na mnie, chcąc upewnić się, czy nie zwariował. Skinąłem głową dając mu do zrozumienia, że też to słyszałem. Przypomniałem sobie opowieść zasłyszaną od kilku Agori Skały. Uciekali z Roxtusa po przegranej bitwie, i zarzekali się, że Agori Lodu imieniem Metus został zamieniony w węża. Brzmiało to tak, jakby zjedli zbyt dużo nieświeżych Thornaksów, ale teraz… Cóż, na Bara Magna znajdowało się wiele dziwactw, ale gadający wąż nie był jedną z nich.
-Ty jesteś… Metus? – spytałem węża.
Zasyczał w odpowiedzi.
-Mówiono, że poprzysiągłeś zemstę za to co ci zrobiono – kontynuowałem. - Poddałeś się?
-Wciąż pragnę zemsty – odpowiedział Metus. – Zamiana w tego stwora mnie nie zatrzyma, nie zatrzymałaby mnie zamiana w karalucha. Znalazłbym sposób gdyby nie to… - urwał.
Czekałem. Gdy nie kontynuował, spytałem:
-Co?
Wąż przypełznął po piasku i spojrzał na mnie ze smutkiem w swych błękitnych oczach.
-Przestałem śnić – wyszeptał.
Nagle pustynia wydała się powiększać w ciszy. Wszystko co mogłem usłyszeć to mój głos – znowu się zaczyna. |
Ostatnio zmieniony przez Lokisyn dnia Nie 10:20, 28 Lut 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Nie 12:57, 07 Lut 2010 |
|
|
|
|
Matix
Dołączył: 24 Wrz 2008
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: Ziemia
|
|
|
|
To jest lepsze od Brothers in Arms! Na ogół nie czytam seriali ale to jest super! Nawet przekonało mnie do kupienia Skopio Założę się, że ten "ktoś to albo Mata Nui albo w jego starym ciele (teraz w Teridaxie) coś jest. Na początku myślałem, że ci co nie oszaleli dopiero potem oszaleją ale oni tylko próbowali przeżyć, a nie bardzo oszaleli.
10/10 XD
Edit.: | | PS Do mojego przedmówcy chciałem powiedzieć, iż narrator, Sahmad, porusza się na rydwanie ze Spikitem, a nie na Skopio (maszynie). |
Ale jest wzmianka o Skopio
Ostatnio zmieniony przez Matix dnia Pon 20:32, 15 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Nie 17:53, 07 Lut 2010 |
|
|
Kadinnui
Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: się wziołem?
|
|
|
|
Bardzo ciekawy serial, opowiada historię wyrzutka oraz pokazuje jak do tego doszło. W niektórych miejscach tłumaczenie ubolewa, ale jest dobrze.
PS Do mojego przedmówcy chciałem powiedzieć, iż narrator, Sahmad, porusza się na rydwanie ze Spikitem, a nie na Skopio (maszynie).
|
|
Pon 20:18, 15 Lut 2010 |
|
|
Lokisyn
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2007
Posty: 2203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
W których? Poprawię.
|
|
Pon 22:14, 15 Lut 2010 |
|
|
Kadinnui
Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: się wziołem?
|
|
|
|
Sorry TO, pomyłka. Błąd tylko w jednym miejscu, a mianowicie w tym fragmencie: "Zebraliśmy się i ukryliśmy w jaskini, gotowy by bronić się przed szalonymi Agori którzy byli naszymi przyjaciółmi."
Tak więc zmieniam zdanie i uważam, iż tłumaczenie celujące.
|
|
Wto 18:40, 16 Lut 2010 |
|
|
smajlush
Dołączył: 17 Paź 2009
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: KRK
|
|
|
|
Serial fajny. A ta "plaga" mnie zaskoczyła. Myślałem, że będzie to coś w rodzaju dżumy, a tu proszę, plaga bezsenności...
|
|
Pią 19:37, 19 Lut 2010 |
|
|
Ultimo
Dawny Moderator
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 2726
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: przylatuje Jemiołuszka i Czeczotka?
|
|
|
|
Część 2
I like to sleep. I like to sleep because I like to dream. Dreaming reminds me that I’m still alive.
Last night, I dreamt I was back in the village of iron, working in the cold and damp of the mines. The air was filled with the rhythmic ching-ching of pick striking stone. Spherus Magna was generous that day. We emerged from the dark with loads of iron. I stood upon a peak and saw the Rock Agori in the distance scrambling to and fro like spider-beetles. Then they stopped and turned as one to stare at our village. I turned to see what they might be looking at. And that was when I saw the first Iron Agori vanish. One moment he was unloading the ore cart, the next he was gone. In the next few moments, more disappeared, and then more. I knew that something terrible was happening. I had to stop it.
I ran through the village in search of the woman I loved. When I found her, I took her in my arms and held her tight, and an instant later, my arms held only empty air.
Help. We needed help. I rushed down the mountain toward the Rock Agori. I shouted for them to aid us, but no one paid any attention. I screamed, I pleaded, to no avail. I moved to strike one of the villagers down just to get their attention. And then I looked down and saw nothing. I had disappeared.
I woke up in a sweat. I had camped not far from the Skrall River. I took off my armor and knelt on the bank, trying to wash away my nightmare. In the moonlight, I could see something massive in the distance. When I took a better look, I saw it was the Skopio vehicle Telluris had built, now sprawled out on the sand like the carcass of a dead animal. The owner himself was crouched beside it. I hitched up the Spikit to my wagon and rode over to Telluris. He seemed to be in mourning.
“What happened?” I asked.
“They ruined it,” my tribesman answered. “The Glatorian…they sabotaged it. It won’t work anymore.”
I always thought the Skopio was a gaudy waste of time and materials. No matter how big your weapon, someone else will always build a bigger one. You don’t conquer your enemies with something they can see 10 miles away. You do it by working your way inside like the larva of a spiked worm, making yourself a part of their society, and then blotting them out from the inside. The Skopio was Telluris’ crutch, his way of throwing an armed and armored tantrum at the world.
More coming soon...
EDIT:
Ciąg dalszy 2 części.
"You can't fix it?" I asked.
He shook his head. "I don't have the parts."
I looked at him. In a couple days, maybe, he would think to stop missing his machine and get out of the sun. By then he would be in no condition to be of use to anyone. But unstable as he was, he was still Iron Tribe, one of the few left, so I owed him.
"Maybe we can find what you need," I offered. "I'm headed north. Come with me."
Telluris glanced up at me, then gestured to the dead Skopio. "I can't just leave it."
"It's not going anywhere," I answered. "And when we come back, we'll rebuild it, bigger and better than before."
Telluris got up and climbed in the wagon. I yanked on the reigns, and the Spikit started plotting north. I wasn't sure exactly where we were going, but I had an idea. If the death of my tribesmen wasn't an accident, then it was murder. And if it was murder, someone had to benefit from it. Whoever that someone was, I was going to make them pay for every dead Iron Agori. I couldn't return to the scene of the crime because Bota Magna had split off a hundred thousand years ago, and wasn't coming back. All I could do was go north and hope I learned something, preferably before the two robots slugging it out overhead wrecked what was left of Bara Magna.
We had been traveling for a few hours when the Spikit suddenly reared up, both of its heads arching in panic. Telluris jumped off the wagon. He pointed to something, shouted, but I had already seen it myself. A long, gray serpent was coiled in the sand up ahead, a serpent with blue eyes, and there was madness in those eyes.
"Kill it!" I said to Telluris.
My tribesman grabbed a blade from the wagon and advanced on the snake cautiously. It was some kind of a viper, poisonous to the extreme, and it was of no use alive. Dead, it would at least be dinner. Telluris raised the weapon and was about to bring it down when the snake reared up, as if it were going to strike, but instead of attacking, it spoke.
"Go ahead," it said, "Kill me. I can't take this anymore."
Telluris looked to me to see if he had gone crazy. I nodded to let him know I heard it too. I was reminded of some wild tale I had heard from a few Rock Agori. They were fleeing Roxtus after losing a battle to the other villages, and claimed an Ice Agori named Metus had been turned into a snake. Sounded to me like they had been eating too many rotten Thornax, but now... Well, there were plenty of weird things in the Bara Magna desert, but talking snakes isn't one of them.
"You're... Metus?" I asked the serpent.
It hissed in response.
"They said you were vowing revenge for what happened to you," I said. "Give up on that, did you?"
"I still want revenge," Metus replied. "Being turned into this monster wouldn't stop me, being turned into an insect wouldn't stop me, I would still find a way somehow if it weren't for..." He stopped.
I waited. When he didn't continue, I said "Except for what?"
The serpent slithered through the sand and looked up at me with pleading in his ice blue eyes. "I've stopped dreaming" it whispered.
Suddenly, the desert seemed to grow very quiet and still, and all I could hear was my own voice saying "It's starting again."
Ostatnio zmieniony przez Ultimo dnia Śro 8:41, 24 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Wto 21:18, 23 Lut 2010 |
|
|
smajlush
Dołączył: 17 Paź 2009
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: KRK
|
|
|
|
No, widzę, że nie tylko ja tu lubię spać XD
|
|
Czw 16:07, 25 Lut 2010 |
|
|
Nejo
Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 210
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Katowice
|
|
|
|
Wygląda na to, że Metus zawrze układ z Sahmadem i Tellurisem. Dałbym głowę, że ruszą do Doliny Labiryntu, gdzie obaj wojownicy Piasku skończą z umową w formie śmierci.
|
|
Czw 19:58, 25 Lut 2010 |
|
|
Lokisyn
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2007
Posty: 2203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Druga część dodana. Trochę kiepsko to wszystko wygląda, bo fora.pl nie wyświetla akapitów (albo to wina mojego stylu forum), i cały tekst się zlewa.
|
|
Nie 10:13, 28 Lut 2010 |
|
|
SejfMan
Dołączył: 31 Mar 2007
Posty: 2499
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chojnice
|
|
|
|
Ciekawy ten serial! Podoba mi się pomysł przedstawienia Sahmada w ten sposób. No i podejrzewam, że Sahmad w jakiś sposób posłuży się Metusem, by dowiedzieć się czegoś o tej pladze.
|
|
Nie 11:49, 28 Lut 2010 |
|
|
Avak42
Dołączył: 03 Paź 2007
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Gdańsk
|
|
|
|
Shamad wygląda mi na kogoś pokroju two-face'a. Mści się za krzywdy wyrządzone nie sobie lecz swoim współplemieńcom, nawet nie jest złym pokroju skralli, makuta czy im podobnych bo w przeciwieństwie do nich nie ogarnęła go pycha. No i nareszcie jakiś wątek miłosny na Bara Magna.
|
|
Nie 13:25, 28 Lut 2010 |
|
|
Ultimo
Dawny Moderator
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 2726
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: przylatuje Jemiołuszka i Czeczotka?
|
|
|
|
Nowa część
I was standing on the desert sands, having a conversation with a talking snake. The sad part is, that was the bright spot of sanity in my day. And right in the middle of our exchange, the world ended. At least, that was how it felt to me.
First, the shadow passed over us; Telluris started babbling that the moon was falling from the sky; Metus buried his head under the sand. I looked up to see a massive celestial body passing overhead, a fragment of which slammed into the head of one of the two giant robots. The robot fell, and the impact knocked me off my feet. I made no effort to get up. If the world was coming to an end, might as well face it lying down. The second impact was, surprisingly, not as severe.
After a few moments, when no more robots were falling or moons flying through the sky, I lifted my head. Telluris was saying that Spherus Magna was whole again. He seemed excited about that. I didn't join in his celebration. You might wonder why I wasn't overjoyed to have the three segments of my planet one again. As anyone who has been on Bara Magna can tell you, it's very cold in the desert. I grew very cold over a hundred thousand years ago, and now all I can think of was that if the beings who unleashed the dreaming plague on my people were on Bota Magna, they were now within my reach again.
I got to my feet and brushed the sand off my armor. It was time to leave. "Let's go," I said to my two allies.
Telluris wasn't listening. He was still caught up in the miraculous return of Aqua Magna and Bota Magna, but then that's why I have the whip.
"You know what comes next," I said to both of my companions. "After the celebration is over, the Agori will start wanting to clean up the mess. Anyone who doesn't fit into their well-ordered little social structure will get shoved aside or trampled over. I don't intend to be either."
Metus looked unsure of what to do. He had stopped dreaming some time ago. The sickness had him. Within weeks, maybe days, he would be a raving lunatic, but before then I needed him. As he started to slither toward where the Agori and Glatorian stood, I brought an armored foot down on his body and pinned him to the sand.
"Think about it," I said. "I heard all about you. You think they're going to welcome you back? You're an embarrassment to them at best. They let you off with your life last time. Show your face again and they'll make a pair of boots out of you."
"What do you want of me?" the serpent, who had once been an Agori, asked me.
"I want to know everywhere you've been since you left Roxtus and everything you've done. I want to retrace every inch you crawled. Somewhere along that route is a clue to what happened to you and to my people, and we're going to find it."
Immediately after the battle in Roxtus, Metus had headed north into the mountains. Some of those mountains were gone now, reduced to pebbles by the battle between the two robots. But he said it wasn't until he had passed through them that his dreams ceased, so perhaps whatever I was looking for lay beyond.
He showed us where he had camped, near a pool. Had he drunk from it? No. What had he eaten?
"Rodents," he said.
"Did they taste strange in any way?" I asked.
"They were rats!" Metus snapped. "Of course they tasted strange!"
"There must be something here," I said, looking around here, "something that infected you."
"Maybe it's not something physical," said Telluris. "Maybe it's a... curse or something. Anyway, no one from our tribe would have traveled this far from the village, so how can this spot be the cause?"
"Perhaps whatever caused the plague moved on after its work was done," I answered. "Or maybe..."
I stopped. I had spotted something not far away, mostly hidden under plant growth. It was a scar in the earth in the shape of a rough triangle, perhaps three feet wide at its base. I crouched down to see if there was a hole, but none could be seen, just a pattern carved into dirt and rock.
"Look around," I told the others. "See if you can find another mark like this."
We searched for an hour. There was no sign of any other triangle on the ground, nor any sign of who or what might have made this one. Was it a footprint? The track left by a mechanical device? Or some natural phenomenon I simply had not seen before?
I turned to ask Telluris his opinion, since he had seen much in his travels in the Skopio, but he was gone. Metus insisted he had not seen where he had went to.
I followed my tribesman's footprints in the soft earth until they stopped in the middle of an open patch of ground. The dirt had been disturbed here, as if something had swept it clean.
I heard a soft sound behind me. I turned to see a sickly red tentacle covered in spines slithering up from beneath the soil. Before I could speak it wrapped itself around Metus and dragged him down into the ground. I didn't know whether to laugh or scream as a second tentacle briefly appeared to brush the dirt back into a normal pattern before it, too, vanished underground.
I aimed my Thornax Launcher at the spot and fired. It blew a hole in the ground, sending a shower of earth and rock into the air. When the dust has cleared, I saw no trace of my two allies, or their attacker. Whatever had taken them was gone.
I was furious, frustrated, stymied at every turn. Just when I had found the first sign of an answer, it might be snatched away from me. At any moment, the tentacles might return. I had no way to reach Telluris or Metus, and no hope of survival if I stayed. But if I left... If I left, I might never solve the mystery that plagued me. My people would go unavenged.
I stood, right on the spot where Metus had disappeared. "Come then!" I shouted. "Attack! Drag me down! But before I die, creature, I'll know your truth."
I was still standing there as three tentacles groped blindly from the earth and wrapped themselves around me. There wasn't even time to yell as the sky above me was replaced by earth and clay, as I was ripped from the realm of light and sent hurtling down into a world of shadows.
|
|
Wto 15:52, 13 Kwi 2010 |
|
|
Daedagor
Dołączył: 23 Lis 2008
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ełk
|
|
|
|
Ktoś to przetłumaczy lub przetłumaczył i nie zamieścił ?
|
|
Śro 18:12, 28 Kwi 2010 |
|
|
Ultimo
Dawny Moderator
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 2726
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: przylatuje Jemiołuszka i Czeczotka?
|
|
|
|
4 część.
I was dead. Three grotesque tentacles had erupted from the ground, wrapped themselves around me, and dragged me down to my death. That was the only explanation, for if I wasn't dead, then I was mad, and I'd much prefer extinction to insanity.
If you have been following this chronicle up to now, you know that I, Telluris, and an intelligent Agori turned serpent named Metus have been searching for the cause of the Dreaming Plague that had wiped out the Iron Tribe ages ago. Our investigation had not gone well, considering we evidently wound up a meal for a monster. But the world beyond death was not at all what I expected.
I was lying on a cot in a large room. There were perhaps three dozen other cots, half of them filled with wounded or ill Agori. Now and again a water Agori would walk by, bringing food and drink to my companions. When she noticed my eyes were open, she dropped her tray and rushed over.
"Sahmad, you're awake!" she said, smiling.
Agori do not smile at me. Sneer, yes. Curse, certainly. Even spit on occasion. But smile, never.
Hence my belief that if I was not dead, I was in an asylum of some sort.
I tried to sit up. My body refused to cooperate.
"Where am I?" I asked.
"The healer's chamber," she answered. "We thought you would never awaken."
"Let me rephrase my question," I said. "Where am I?"
"Where?" A light dawned in her eyes, "Oh, of course you wouldn't know. This is the city of New Atero on Bota Magna. You were found on northern Bara Magna and they took care of you as well as they could down there until things were ready here."
Yes, she was mad. There was no New Atero, certainly not in Bota Magna. And if they found me, they would have found my two companions, but I didn't see either of them here.
"Telluris, Metus, they were traveling with me. Where are they?"
My deranged new friend looked uncomfortable. "We never found Telluris. Metus survived for a few months, they even used the mask to turn him back into an Agori, but it didn't help. I'm sorry."
"I'm surprised you bothered," I said. "The three of us were not exactly popular with the majority of the Agori."
"That was a long time ago."
I recognized that voice. It was a little older, a little rougher, but it belonged to Kiina, the water Glatorian. Sure enough, there she was, her armor more battle scarred and her left arm hanging useless at her side.
"Really?" I said. I didn't think there was a time limit on hatred.
"A great deal of change after the fall of the Skrall," Kiina answered. "You missed all of it. You've been asleep for 750 years, Sahmad."
There was a moment then, just a moment, mind you, when I felt rattled. I mean, it could have been true. The monster might have chewed us up and spat us out. Someone might have found Metus and I and kept us alive. All Agori and Glatorian might be living as brothers and sisters in a beautiful new city, ready to welcome even survivors of the Iron Tribe into their arms.
And Thornax fruit might taste like boiled Skopio meat, and the Great Beings might be handing out gift baskets of implants, but I wasn't ready to believe that either.
I pushed myself up off the cot, ignoring my body's protests. The Agori handed me a stick I could use to support myself. She tried to talk me out of leaving the chamber. I told her I had places to go.
Outside, the city was as busy as a nest of dune spiders. Agori and Glatorian ran here and there, interacting with other beings, large and small. The strangers seemed more machine-like somehow. Yet at the same time, their movements were too fluent and graceful to be purely mechanical.
My first thought was that they would make good slaves. I guess old habits die hard.
It all looked, sounded, and felt real, but I knew it wasn't. If I hadn't been sure before, Kiina's appearance had quenched it. I don't care how much time had passed. She would never appear at my bedside except to stab me. And 750 years was not enough to wipe out over 100 millennia of suspicion, fear, and disgust. Someone wanted me to think this was a brand new world. But in my heart, I knew it was the same old one. Worse, even. Before there had been someone to fight. Who did you battle when the enemy was determined to stay hidden?
As I looked around at everyone wavering together for the greater good, I kept thinking, Who's dream is this? It certainly wasn't mine. My people were dead. They couldn't enjoy all this peace and good feeling, and if they couldn't benefit from it, I didn't want to either. I would just have seen New Atero go the way of old Atero.
I was pondering ways to make that happen when I spotted a flash of familiar armor. The metal bore the colors of latter-day Iron Tribe, post-plague. Okay, now I admit it, I was intrigued. Was this supposed to be some sort of survivor who made his or her way to the city and found acceptance? If there was one in this fantasy, could there be more? I wondered what if there was a grain of truth to all this? What if any Iron Tribe member who showed up in this illusion really was alive somewhere. Was that the point of this, to point me in the direction of other survivors?
I started to run, pushing my way past Agori and their mechanical helpers. I rounded the corner and wound up in the middle of a market. Tables were piled high with armor, food, cloth, pieces of art. I spotted my quarry at the far end of the square, turning into a side street. I kept moving, knocking over display stands and provoking angry exclamations all around. Ackar, a Fire Glatorian, tried to stop me, but he was too old and too slow.
I took the corner at top speed and skidded to a halt in the soft earth. An Iron Tribe member was standing in the center of the street, aiming a Thornax Launcher right at my head. But this wasn't just any of my brethren. This was the women I loved, who died from the dreaming plague more than one hundred thousand years ago. I started to say her name. She fired her weapon. The Thornax sped toward me. I felt an impact against my helmet, saw a flash of light, heard the dull roar of an explosion, and then I was dead. Again.
Darkness became light. I was back in the healer's chamber. This time, there was no water Agori, no Kiina, No Agori of other tribes in cots. All I saw were Iron Agori. The attendant stopped to stare at me. The patients sat up in their beds and they all spoke at once in the same voice.
"We thought you would be stronger, Sahmad. But you were just as weak as Telluris, Metus, and all the rest. Still, we can take some comfort. Weak souls taste lovely, after all."
|
|
Śro 9:41, 23 Cze 2010 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|