Autor |
Wiadomość |
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
[Fan Fic] Empty |
|
<center></center>
To już mój drugi FF. Wiem, że pierwszy ( O Matoranie bez przeszłości) tym, co czytali się spodobał. Mam nadzieję, że i ten- osadzony już w zupełnie innym świecie i w innych klimatach, również przypadnie wam do gustu i zbierze wokół siebie więcej czytelinków niż poprzedni.
Kilka słów o lokacji. Świat, w którym dzieje się akcja to Metru Nui, tyle że alternatywny świat. Nie będzie o tym w FFie, więc napiszę tutaj. Od czasów Toa Metru, sprawy potoczyły się inaczej i plan Teridaxa jednym słowem nie wypalił. Od tego czasu Matoranie wiodą spokojne życie i przez setki tysiący lat wykształcili sobie nowy system, nowoczesną technologią (statki kosmiczne itp.). Toa już nie ma, nie ma zagrożenia na ziemi... na ziemi. A więc... do dzieła i oceniajcie!:
Rodział pierwszy
| | - Griss, jest tu ciemno. Nie żebym się bała, czy coś, ale… nie lubię ciemności. Przez tyle tysięcy lat żyłam w świetle wspaniałych technologii, sam rozumiesz. Drzwi są zamknięte, ale mam wrażenie jakby coś cały czas trzymało rękę na klamce. Griss- wiem, że po mnie przyjdziesz. Wiem, że mi pomożesz, że zrobisz wszystko co potrafisz. Jednak musisz wiedzieć jedno, musisz mnie zrozumieć i nie zadawać pytań. To co widzisz, to co tu jest….
Zakłócenia.
-Ile razy będziesz tego słuchał?- zapytała opiekuńczym tonem smukła Matoranka. Podeszła do inżyniera i złapała go za ramię.- Nic jej nie będzie. Sygnał odebraliśmy dopiero siedemnaście godzin wcześniej. Jesteśmy już w połowie drogi. Za moment powinniśmy zobaczyć Zetha-Nui… to wspaniała planeta. Ty w tym czasie trochę się rozluźnij.-mocniej ścisnęła jego ramię, uśmiechnęła się i wróciła do pracy.
Griss spędził przeszło cztery tysiące lat w przestrzeni kosmicznej. Wraz ze swoją przyjaciółką Schiną poznali się właśnie tu- na pokładzie pojazdu NuiSpace 1213. Ona pracowała w laboratorium, on był inżynierem i geologiem- Onu Matoranem. Od pamiętnego lotu na Delta-Nui, jedną z pierwszych planet odkrytych w przestrzeni, oboje bezustannie pracowali razem. Griss naprawiał pojazdy, zajmował się zasilaniem i od czasu do czasu kolekcjonował skały z poznanych miejsc w przestrzeni. Życie toczyło się szybkim rytmem i właściwie jedynym miejscem, w którym oboje mogli spędzić ze sobą najwięcej czasu był kosmos. Wszystko odbywało się ciągle na tej samej zasadzie, nie potrzebowali ekstremalnych przeżyć, nie musieli oddawać się tym „barbarzyńskim rozrywkom” jak często mawiała Schina, którą były zawody w Koloseum. Niektórzy Matoranie na Metru Nui jeszcze pamiętają tą tradycje i nadal oddają się dzikiej zabawie, oglądając zawody na arenie i krzycząc ile sił. Griss i Schina woleli spokojne życie, woleli poznanie nowego niż praktykowanie czegoś co już przeszłe. Wystarczała im sama praca, nic więcej. Byli razem szczęśliwi i byli szczęśliwi po prostu, że byli. Do dziś.
Siedemnaście godzin temu stacja badawcza NexoNui przestała oficjalnie istnieć. Wszystkie radary matorańskie na Metru Nui i w kosmosie przestały odbierać sygnał. Instruktorka Okotha twierdzi, że musiał wysiąść i prąd, skoro nie ma żadnej możliwości skontaktowania się z nimi. Administracja Turaga Metru postanowiła nie marnować czasu (ani kosztów) na wysłanie specjalnej sondy badawczej. Zostali wysłani oni- Griss- inżynier, technik z Onu Metru, Okotha- inżynier, specjalistka od łączności z Ga Metru i Epen- instruktor wyższy sektora dziewięć, Po-matoranin.
Lecieli już siedemnaście godzin od czasu, gdy odebrali tajemniczą transmisję. Gdy Griss dowiedział się, że na zaginionym pokładzie jest jego przyjaciółka, chciał ruszać natychmiast, jednak gdy zobaczył ją na ekranie przesyłającym wiadomość, wpadł w panikę. Teraz siedział na swoim miejscu i raz za razem oglądał transmisję przesłaną przez Schinę. Chciała mu coś powiedzieć, coś bardzo ważnego. Być może to tylko coś w stylu „na zawsze będziemy przyjaciółmi” lub inne tego typu słowa.
Szczerze mówiąc nigdy nie widział swojej znajomej w takim stanie. Jej oczy mówiły „no dobrze, poddaje się. Nie mogę już więcej…”… no właśnie, co? Czy jest coś, co Schina przed nim ukrywała? Być może to nic, tylko dziwne wrażenie spowodowane mieszanką złości i chęci działania. Po prostu chciał ocalić swoją towarzyszkę.
-Zbliżamy się do Zetha Nui!- okrzyknęła Okotha.- Chodź tu Griss, popatrz jakie piękne!
Przez ogromną szybkę w środku wielkiego niczego pełnego gwiazd, ujawniła się ogromna kula koloru ciemnego fioletu.
-Daj mi spokój…- odparł Matoran- ile jeszcze zostało czasu?
-Stawiam na pół godziny.- odpowiedział pilot. Griss skinął głową i spuścił wzrok.
-Hej..- szepnęła Matoranka.- Nic- jej- nie- będzie.- wyrecytowała.
-Tak, dzięki za pocieszenie.- odburknął i ponownie włączył nagranie. Matoranka westchnęła i wróciła do pracy.
Ekspedycja zbliżała się do celu…
|
2
| | Kiedy Matoranka wreszcie sobie poszła, wybiła północ. Yetter spojrzał na swoje notatki, kajet który już praktycznie do końca zapisał. Z zakłopotaniem spojrzał na starszego strażnika Farnhama. Ten tylko wzruszył ramionami i zaczął się pakować. Nastała chwila ciszy.
-Więc… co myślisz o wyjaśnieniach tej Matoranki?- spytał w końcu Yetter. Cały czas miał przed oczyma rozdziawione usta i szeroko otwarte oczy, tak puste, wpatrujące się w przestrzeń, niewidoczne i mętne. Farnham spojrzał na niego uważnie, po czym po chwili ponownie spuścił wzrok, najwyraźniej zupełnie nie zainteresowany.
-To zdarza się często…- odparł cicho.
-Jak często?- zaczął się dopytywać.
-Nie zawracaj sobie tym głowy, młody. To tylko miejscowe zboczenie.- odburknął.
Yetter zrobił nachmurzoną minę i nachylił się nad biurkiem.
-Ej, nie nazywaj mnie tak. Pracuję tutaj już jakiś czas i mam prawo do wyjaśnień.
-Takie przypadki są często… przynajmniej ostatnimi czasy. Przychodzą, mówią że coś nie tak, odchodzą. Tak jak ona.
-I co? Macie jakieś pomysły?- spytał nieco za nerwowo młodszy Matoran.
-A co mamy wiedzieć? Sam słyszysz jaki to stek bzdur. Rozumiem, że jesteśmy w stacji kosmicznej i wszystko wydaje się takie „inne” niż na naszej planecie, ale… na Mata Nui, takie rzeczy to tylko w legendach się dzieją!- krzyknął Farnham.
Yetter przyglądał mu się uważnie trawiąc i analizując każde słowo.
-Kazałeś mi spisać te zeznania, bo co? Bo sam nie wiesz o co tu chodzi?- spytał nieco zrezygnowanym tonem.
-Nie, kazałem ci to zrobić, bo słyszę to samą bajkę raz na parę miesięcy. To mój obowiązek. Jeśli myślisz, że nie mam serca, to dla lepszego samopoczucia powiem ci, że mnie to też śmiertelnie przeraża.
-A mnie nie.- uciął krótko Yetter.
-Nie?
-Nie, bo nawet nie wiem jak do tego podejść. W porządku, masz zamiar żyć w takim bajzlu, proszę bardzo. Ja w takim razie rezygnuje rezygnuję.
-Dobra, dobra. Daj spokój. Będziemy mogli o tym pogadać jutro, w porządku?
Yetter, sztywny do tej pory nieco się rozluźnił a na jego ustach zza maski pojawił się nikły uśmiech.
-Niech będzie… i tak mam tego dosyć. Po relacji tej Matoranki… Mata Nui, Wielkie Istoty… takiego czegoś jeszcze nie słyszałem. Wszystko zaczęło się, gdy…
***
… było południe. Tak przynajmniej stwierdziła Matorance, która wybrała się na wycieczkę ze swoim partnerem z laboratorium. Oboje byli tu zaledwie przez tydzień. Planeta na której się znajdowali, nazwana została od imienia zapomnianego już przez czas i lud Turagi imieniem Dume. On i ona po raz pierwszy wybrali się na ekspedycję po Czarnych Skałach- mieście wymarłej cywilizacji. Widok tego miejsca był niesamowity- ruiny jakich nie spotkasz nigdzie indziej, nawet w najdalszych krańcach wysp planety Wielkiego Ducha. Pustynne wydmy na tle pomarańczowego nieba i ogromnego, zachodzącego słońca. Ruiny a pomiędzy nimi nowoczesne stacje badawcze, sklepy i setki skrzyżowanych ulic. Ulica, którą szli naukowcy nazywała się…
-Crouch End.- przeczytał.
-Lepiej uczmy się ich na pamięć.- powiedziała radośnie.
-po co nam to? Przecież większość czasu spędzimy w laboratorium.
-Och, nie bądź taki sztywny! Nie masz ochoty poznawać?- powiedziawszy ostatnie słowo nieco spochmurniała.
-Co się stało?- zainteresował się.
-Nic… po prostu miałam przyjaciele. Tam- niedbale wskazała głową na zachód.- na Metru Nui. Miał na imię Griss.
-Czemu go tu nie ma?
-Miał trochę roboty przy statkach kosmicznych. Podobno te, które wracały z Dumy często szwankowały. Niektórzy z laboratorium myślą, że to wina jakiegoś pola elektromagnetycznego. Moim zdaniem to nie do końca prawda, bo… cóż, myślę że coś byśmy poczuli.
-W końcu jesteśmy z blachy.- odparł. Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym wybuchnę li śmiechem. Ona popchnęła go na wydmy, on upadł śmiejąc się ile sił. Ona zaczęła biec przed siebie. On wstał i zaczął ją gonić. Oboje pognali w stronę zapomnianych już ulic Crouch End, do których nikt już nie przybywał…
|
3
| | Kilka godzin później
-Jesteś pewien, że masz adres?- spytała nieco zmęczonym głosem. Derish’a nieco przeraził ten ton, czuł że krążą tu już kilka godzin. Minęli parę starych sklepów, jeden z wybitą szybą i kącikami zachlapanymi wapnem. Słońce powoli zachodziło, przez to cienie rzucały na budynki przeraźliwie krwisty odcień. Przez myśl Matoranki przeszły dwie rzeczy- jak to możliwe, że w ciągu kilku dziesięciu lat, naukowcy z Metru Nui tak szybko porzucili to miejsce. I jeśli tak zrobili, to czemu w imię Wielkiego Ducha im o tym nie powiedzieli? Przecież marnowanie przestrzeni nie leżało w ich naturze. W końcu szukali dla nich przestrzeni życiowej, nie po to żeby teraz marnować je i zagracać pomieszczeniami nie do użytku. Osiedle Barraki istniało już kilkadziesiąt lat i było zamieszkiwane przez część społeczności. Jakoby Le-Matoranom kompletnie nie przypadło do gustu (z powodu braku dzikiej roślinności i tym podobne), Ko Matoranie zbudowali tu już ponad pięćset niewielkich ośrodków planetarnych. Powstały też domostwa i osiedla, takie jak to na Crouch End. Było jednym z pierwszych i Matoranka pocieszała się myślę, że jest niezamieszkałe tylko dlatego, że było początkowym eksperymentem naukowym i zostało wkrótce porzucone. Niestety, jej nadzieję zostały rozwiane przez Derisha.
-czemu nam o tym nie powiedzieli?- odezwał się piskliwym głosem.
-O czym..?- spytała znając odpowiedzieć.
-Zobacz, jeśli nawet porzucili ten projekt, powinni nam powiedzieć, co jest zamknięte a co nie. I gdzie w imię Wielkiego Ducha mam tą mapę!?- krzyknął przeszukując części kombinezonu.
-Wiesz, że bez tego możemy tu błądzić cała wieczność.
Zapadła głucha cisza.
Przechodzili teraz ulicą, która była, ku ich zdumieniu, zagracona wręcz pojazdami. Stały one wszędzie, tak jakby nagle zamarł czas. Na wielkim budynku meteorologicznym po prawej stronie widniały poprzyczepiane ogłoszenia. Część z nich falowała na wietrze, inne były częściowo pozrywane. Jedna jednak przykuła uwagę Matoranki:
„DZIESIĄTKI MATORAN ZAGINĘŁO W MASKRZE W METRZE”.
Wzdrygnęła się i zastygła bez ruchu.
-Co jest…?- spytał Drish. Wskazała na ogłoszenie.
-To miejsce zaczyna mnie trochę przerażać, wiesz?
-To miejsce to tylko małe osiedle, zaraz z niego wyjdziemy. Już obeznałem się w tym terenie. Skręcimy na prawo, o tam i powinniśmy…- umilkł.
-Co..? Co się stało?
Matoran spuścił ręce i stał tak przez moment. Matoranka złapała go za ramię i lekko szarpnęła.
-Co..?
-Mam wrażenie, że przechodziliśmy tędy. Ale jestem na sto procent pewny, że było to… na południe, nie tutaj. Zobacz, poznajesz ten sklep?- wskazał na niewielki stragan, charakterystyczny w tej okolicy. Nieśmiało skinęła głową i spojrzała na niego zdezorientowana.
-Chodźmy…
Przeszli obok stragana, oboje celowo, chodź nie do końca świadomie ominęli go szerokim łukiem. W głowie Matoranki zaczęły pojawiać się coraz to dziwniejsze myśli. „DZIESIĄTKI MATORAN ZAGINĘŁO…” Czy nie powinno być napisane „zginęło”? Jeśli nawet była tam jakaś „masakra”, to dlaczego był tam błąd? Być może to tylko literówka piszącego… nic wielkiego, taki drobiazg. Czym jednak była „masakra”? Jak mogła nad tym nie myśleć. Kręcą się tutaj już ponad trzy godziny. Wbiegając co osiedla, wydawało jej się, że będzie to świetne miejsce na zabawę w chowanego, kilka domów i wejdą do wielkiej metropolii, gdzie bez trudno znajdą drogą do sektorów laboratoryjnych. Drish udawał, że panuje nad sytuacją naznaczając teren. Kiedy zrobili już ponad pięć kółek, okazało się, że w miejscach, w których wydawało im się, że byli… nie ma nakreślonych znaków.
-No to już wiem, o co w tym chodzi!- zawołał. Matoranka nieco się rozpromieniła i ożywiła.- Te ulice zostały zrobione jedna, na wzór drugich. Dlatego tak błądzimy. Wszystko wygląda tu tak samo!
Uśmiech zszedł jej z twarzy.
Widać było, że Matoran przestaje panować nad sytuacją. Jego głos stał się zupełnie inny zaczął robić się coraz bardziej szybszy i nerwowy. Matoranka darowała już sobie złośliwej uwagi, że nawet ogłoszenia na budynkach porozwieszano tak samo.
Słońce schowało się już za horyzontem w trzech czwartych swego promienia. Niebo przybrało wygląd pastelowej mieszaniny żółci, pomarańcza i złośliwej czerwieni- zbliżała się noc.
-Jakieś pomysły?- zapytał zrezygnowany Matoran.
Matoranka przez moment zastanawiała się, co odpowiedzieć, po czym ostrożnie zaproponowała:
-Przeszukajmy butiki i małe sklepy. Myślę, że gdzieś tam na pewno będą jakieś urządzenia, albo coś czym będzie można się skontaktować.
Towarzysz tylko skinął głową i ruszyli do najbliższego sklepu.
Pomieszczenie było stosunkowo nie duże, jednak oboje bez problemu zmieścili się w nim. Był to niewielki sklep z narzędziami do pojazdów. Za ladą sklepową okrytą szkłem były estetycznie poukładane kawałki blach. Matorance po raz kolejny przeszło przez myśl „zaginęli”, ale odrzuciła ją od siebie i postanowiła zając się szukaniem komunikatora.
-Ekm..- mruknął Matoran.
-Znalazłeś coś?
-To… mam wrażenie, że ktoś tam jest. Że tam coś siedzi.
Nagle i ją dobiegło dziwne dudnienie. Jakby jakaś metalowa część opadała i unosiła się z powrotem. To coś było na zapleczu. Oboje spojrzeli po sobie niepewnie. Matoran wzruszył ramionami.
„Oto jest odpowiedź”- pomyślała Matoranka. -„Właśnie teraz wszystko się wyjaśni” A potem, przelotna, niepewna myśl- „lepiej nie znać odpowiedzi”.
-RRRAAAAU!
Drish próbował przebiec przez szafę i wywalił się na plecy. Ona zaczęła krzyczeć ile sił w płucach.
-Raaau!?- powtórzyło stworzenie. Gdy oboje podnieśli głowy ujrzeli stworzenie przypominające Muakę… tylko trzy razy mniejsze. Metaliczno biologiczne stworzenie siedziało na ladzie i machało ogonem.
-Na wielkiego Mata Nui!- wrzasnął Matoran, po czym wydał z siebie ochrypły śmiech. Matoranka odetchnęła z ulgą, jednak jej serce nie przestawało bić mocniej. Po chwili jednak spojrzała na łeb zwierzęcia i serce jeszcze bardziej przyspieszyło. Twarz, w większej części biologicznej, pokrywały labirynty głębokich zadrapań. W głębokich ranach widać było zakrzepłe krople krwi układające się w szkarłatne koraliki. Jeden oczodół zwierzęcia był pusty. Na zewnętrznych częściach pyska wystały jeszcze kawałki mięsa i niezidentyfikowanego zielonego śluzu. Kompletnie puste. Drugie zaś przekrwione do połowy, tak że widać było tylko zaczerwienione białka i niewielką pionową źrenicę. Prawa część gęby była zupełnie zmasakrowana, co wyglądało niczym podgotowane mięso, zmielone na papkę. „Musiał stoczyć ciężki bój”- pomyślała Matoranka, po czym odwróciła wzrok i skierowała się do wyjścia.
-Mam!- krzyknął nagle Matoran.
-Co masz?
-Jest tutaj! To krótkofalówka. Jeśli to miejsce jest rzeczywiście… a jest, takie małe jak widzieliśmy z zewnątrz… powinniśmy za moment skontaktować się z jakąś pobliską bazą.
-To wspaniale!- krzyknęła. Ten nagle jednak spochmurniał.
-Co się stało?
-Wygląda na to, że nie ma tu zasiągu… powinniśmy znaleźć bardziej wysunięte miejsce.
Zwierzak jeszcze przez moment uważnie im się przyglądał, po czym zniknął pod ladą w poszukiwaniu pożywienia.
Gdy opuścili sklep, miasto spowiła już noc. Tylko nieliczne latarnie oświetlały fragmenty ulic. Idąc środkiem między domami, dwaj przybysze skierowali się do Slaughter Towen…
|
4
| |
-Na Wielkiego Ducha..!- krzyczała Matoranka będąc u strażników- jak mogłam zapomnieć o tym zwierzaku… tym poszarpanym.
-Spokojnie, proszę się uspokoić.- powiedział delikatnie Yetter. – interesuje mnie jednak nazwa tej ulicy. Powiedziała Matoranka „Slauten Towen”?
-Nie… to było Slaughter Towen.- wymamrotała.
-Przykro mi to mówić, ale… w Crouch End nie ma miejsca o takiej nazwie.- odparł ostrożnie.
-Ale ja to widziałem! Pamiętam! „Slaughter Towen” Właśnie tak! DOKŁADNIE!
Yetter rozłożył ręce i znieruchomiał, żeby pokazać Matorance, że nie ma więcej zamiaru kwestionować jej stwierdzenia.
-Proszę mi powiedzieć, co było dalej.
-Gdy weszliśmy na tą ulicę, wszystko się zmieniło. Wtedy spotkaliśmy ich…
Zakłócenie.
-Argh!- wrzasnął Derish.- co za beznadziejny sprzęt! Jesteśmy chyba w najbardziej wysuniętym miejscu na tym pustkowiu, a to ledwo łapie pierwszą kreskę!
Matoranka słyszała głos towarzysza jakby przez mgłę. Chodziła po chodniku z założonymi rękoma i wypatrywała jakiegoś szczególnego punktu. Czegokolwiek…
Okazało się, że miejsce zwane Slaughter Towen niewiele różniło się od Crouch End, tutaj jednak noc zapadła już na dobre. „Tak jakbyśmy trafili do innego świata”- pomyślała nerwowo, z lekkim rozbawieniem. Przeszli jeszcze jedną ulicę idąc środkiem jezdni. Wtedy wszystko zaczęło się zmieniać.
Gdy doszli do miejsca, w którym ulica powinna schodzić w dół, oboje poczuli się tak, jakby stali na szczycie góry. Matoranie zaczęli odczuwać nieokreślone mdłości, coś jak lęk wysokości. Drish usiadł na ziemi i położył się na brzuchu. Matoranka trzymając się za głowę, chwilę potem również opadła.
-To chyba kwestia czasu…- wystękał Matoran.
-Spójrz.. spójrz na to..
Przed nimi ulica, która powinna schodzić w dół zaczęła się jakby wydłużać i zwężać. Szła najpierw stromo na dół, a potem wspinała się w nienaturalny sposób do góry. W jednej chwili po prawej stronie wyrósł przed nimi peron. Była to stara stacja, jeszcze w stylu tych z Onu Metru. Oboje zerwali się na równe nogi pomimo dziwnych dolegliwości. Wtem wokół dało się słyszeć szepty. Drish szybkim krokiem, nieco się chwiejąc pobiegł w stronę stacji.
-Czekaj, nie idź tam!- krzyknęła za nim. Ten jednak zignorował jej wołanie i szedł przed siebie. Gdy Matoranka dołączyła do niego oboje stanęli jak wrycie. W oddali spostrzegli śmiejących się i rozmawiających Matoran. Było ich około pięciu. Ich głosy odbijały się od uszu niczym słyszane przez jakieś słuchawki lub w workiem na głowie. Mieli bardzo podniszczone pancerze i stare, zardzewiałe maski. Mimo to rozmawiali w najlepsze. Drish z niepokojem stwierdził, że jeden z nich ma zamiast ręki, wielką krzywą szponę. „Powinna zająć się takimi Administracja Turaga”- pomyślał pochopnie.
-Heej!- zawołał do nich. –Możecie tu podejść? Potrzebujemy waszej pomocy! Zgubiliśmy się…!
-Patrzcie to Matoranie!- zawołała jedna z Matoran z kpiną w głosie.- Pewnie szukają drogi powrotnej.- i cała grupka zaniosła się śmiechem.
Matoran ze szponiastą dłonią pomachał w ich kierunku i zawołał:
-Idźcie do Kozła z Tysiącem Potomstwa!- po czym piątka znów wykrzyknęła i uciekła za rogiem.
Matoranie stali jak wryci. Za maską Drisha widać było przerażenie. Oczy rozbiegane, zdezorientowane. Matoranka zaczęła się trząść.
-Wielkie Istoty, Drish zabierz mnie stąd. – pisnęła.
-Zamknij się! Musimy ich odszukać, może wskażą nam drogę.- po czym ruszył w stronę, gdzie jeszcze przed momentem stała grupka.
Kiedy oboje wbiegli za peron, okazało się, że znajdują się w centrum stacji. Nigdzie nie było śladu Matoran. W oddali widać było ciemny tunel, a dwie platformy oddzielone były szynami. Rozejrzeli się dookoła. Wszystko wydawało się być tutaj martwe. W tym samym momencie znów rozległy się szepty. Drish znów ruszył przed siebie przeskakując przez szyny.
-Zostań tam!- przykazał Matorance. Ta chciała zaprzeczyć, ale nie wydała żadnego dźwięku. Gdy Drish był już po drugiej stronie pomachał jej i zaczął rozglądać się po okolicy. Wtem rozległ się kolejny, dziwny dźwięk. Matoranka rozpoznała w tym pojazd. „To pociąg powietrzny”- pomyślała w duchu i ożywiła się. „Pomoc..!” Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. Już za moment, za rogiem powinien pokazać się pojazd. Już jedzie.
Jest niedaleko.
Zbliża się.
Głusza cisza.
Otworzyła usta i jęknęła. Drish jeszcze bardziej rozszerzył oczy. Wtedy stało się coś zupełnie nie oczekiwanego… nawet na takie okoliczności. Za Matoranem pojawiła się jakaś zgarbiona postać. Była co najmniej dwa i pół razy większa od niego. Miała na sobie dziwny materiał, który wyglądał niczym liny flax. Na ramieniu trzymał krótki drewniany kij z powbijanymi gwoździami. Druga dłoń była metaliczna, zakończona ogromnymi pazurami. Jednak nie to było w tej postaci najokropniejsze. Matoranka w ostatnich chwilach swej świadomości, spostrzegła, że postać ma na głowie worek, również z nici… był on jednak obwity mocno ściśniętym ciernistym drutem. Postać zawyła przeraźliwi, zamachnęła się maczugą. Matoranka próbowała ostrzec Drisha, jednak zdobyła się zaledwie na rozpaczliwe machanie rękami. Stwór z impetem opuścił swą broń, która z metalicznym dźwiękiem rozbiła się o głowę Matorana. Głośny dźwięk rozszedł się po peronie. Kolczaste końce maczugi utkwiły w głowie Drisha. Ogromny strumień krwi zalazł połowę peronu. Stwór ponownie ryknął i podniósł swój atrybut razem z Matoranem. Rzucił nim o ścianę , rozbijając tym samym jego czaszkę na drobne części. Jednoczesnemu uderzeniu towarzyszył kolejny rozprysk czerwonej substancji. Potwór podniósł ciało i wbił w nie swoje szpony. Metaliczne pazury przedarły się płynnie przez pancerz. Z szyi, na której przed chwilą była jeszcze głowa, wytrysnęła kolejna porcja, niczym ze zmiażdżonego owoca. Potwór odrzucił ciało na bok i spojrzał na Matorankę. Ta stała tylko bezmyślnie i wpatrywała się w niego. Czuła się tak, jakby nie miała nóg. W zasadzie, w ogóle się nie czuła.
***
-Już, dobrze, proszę przestać…- uciszał ją Yetter.
-Było ich więcej, jeden miał piłę mechaniczną…- wrzeszczała Matoranka.
-Rozumiem, że jest pani ciężko, ale proszę powiedzieć, co było dalej.
-On go zabił, zabił go, jak jakiegoś insekta. Po prostu opuścił tą maczugę i… Nie mogę, och nie mogę!
Yetter spojrzał z zakłopotaniem na Farnhama. Ten wziął głęboki oddech i podszedł do nich.
-Matoranko, rozumiem, że jest to trudne, ale musisz opowiedzieć nam o wszystkich okolicznościach.
-Biegłam przed siebie…- wycedziła.- nie pamiętam, co było dalej, ale w jakiś sposób się wydostałam. Przebiegłem przez tory i w stronę tunelu. Chyba się wywróciłam, ale to coś mnie goniło… nie przestawałam biec.
-…I? Jak się znalazłaś tutaj?- dopytywał strażnik.
-Gdy tylko udało mi się pokonać tunel, zobaczyłam unoszące się białe obłoki dymu… na tym było koniec. Potem obudziłam się w Centrum.
-Leżałaś na ziemi?
-Tak… potem dowiedziałam się, gdzie jest komisariat i przyszłam tutaj.
Yetter znów spojrzał na Farnhama. Ten kiwnął głową.
-Proszę iść do laboratorium, do reszty. Dziś dużo przeszłaś. Jeśli to możliwe, prosimy o dyskrecję.
-„ Kozła z Tysiącem Potomstwa”- co to może znaczyć?- spytała niepewnie.
-Proszę wybaczyć, ale nie mam pojęcia co oznaczają te słowa. Obiecują, że gdy tylko coś wyjaśnimy, damy znać.- wtrącił Farnham.
Matoranka ze spuszczonym wzrokiem, skierowała się do wyjścia.
-Emm… jeszcze jedno. Jak się nazywasz?- spytał Farnham.
-Jestem Schina…
Matoranka opuściła pomieszczenie…
|
Rozdział drugi
1
| |
<center>***</center>
-Lot 29. Uprzejmie prosimy o zajęcie miejsc na pokładzie. Odlot nastąpi za piętnaście minut.- odezwał się głos w mikrofonach.
-Może pomóc Matorance?- spytał jeden z pasażerów. Matoranka, która wydawała się po raz pierwszy podróżować statkiem kosmicznym pokiwało tępawo głową. Matoran uśmiechnął się i wziął od niej bagaż. Był wysoki, dobrze zbudowany. Głowę zdobiła nowoczesna wersja Kanohi Ruru. Gdy uporał się z wielkim plecakiem, ponownie się uśmiechnął i zajął miejsce obok.
-Co sprowadza cię do takiego miejsca jak to?- spytał po chwili.
-Jestem fizykiem. Zajmuję się badaniem fal elektromagnetycznych.
Matoran rozszerzył oczy.
-Czy to znaczy, że na Dume występują takie zjawiska?- dopytywał się. Tym razem ona rozpromieniała.
-Mówiąc szczerze, sama nie wiem- przyznała- ale kazali mi to sprawdzić. Podobno pojazdy tutaj szwankują.
-Cóż, tak czy inaczej dobrze, że cię przysłali.- odparł z uśmiechem. Matoranka odwzajemniła.
Miała na imię Kailee i rzeczywiście leciała statkiem po raz pierwszy. Ogólne wrażenie było dobre- dużo Matoran, miejsca pozajmowane. W razie potrzeby, nie będzie brakowało jej towarzystwa. Od momentu odkrycia planety marzyła, aby zwiedzić to miejsce. Co prawda nie miała żadnych znajomych w osadach, ale szybko zorientowała się, że zawiązanie znajomości nie jest tutaj trudne. Lot zapowiadał się długi i spokojny. Jeszcze przez moment wsłuchiwała się w ciche, niemal nie słyszalne buczenie silnika. Dopiero potem postanowiła uciąć sobie drzemkę. Zasnęła.
Lappis siedział za sterami maszyny. Czuł, że powoli oczy mu opadają. W ciągu ostatnich kilku dni był tak zabiegany, że praktycznie przesiadał się z pokładu na pokład. Był pilotem odkąd pamiętał. Zresztą pochodził z Onu Metru i testowanie nowoczesnych maszyn było zapisane w jego genach. Dziś miał przyjąć kolejną grupę rekrutów. Na lotnisku, koło stacji meteorologicznej miał zabrać swoich pasażerów i kierować się do Głównego Ośrodka. Sytuacja wyglądała tak jak zawsze- kilkanaście zaciekawionych, gadających, uśmiechniętych się, gadających, wkurzających, gadających pasażerów. Lappis miał już dość gadania, potrzebował ulgi. I do tego ten stary wariat…
Siedzący obok Le Matoran (w zasadzie jeden z niewielu, których spotkał na tej planecie) z tępawym uśmiechem wpatrywał się z urządzenia-Jak długo tu pracujesz?- spytał Lappis.
-Ja? No jakiś już czas.- odparł nieco zmieszany.
-Poradzisz sobie sam? Lot jest krótki.
Le Matoran patrzył na niego zdziwiony. Po czym jego głupkowaty uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył.
-Pozwalasz mi samemu pilotować?- zapytał w końcu.
-Tak. Wiesz, piloci muszą się zmieniać, w tej pracy…
-Jasne, rozumiem. Nie ma sprawy. Proszę się nie krepować, idź i odpocznij. Ja się wszystkim zajmę. Zamknę drzwi, jakby co pukaj.- odrzekł niemal wyganiając Matorana z kabiny.
Lappis, zadowolony z siebie, opuścił kabinę i rozłożył się na wolnych fotelach pojazdu. Zasnął.
<center>***</center>
Stary Wariat siedział w ostatnim rzędzie. W swej niewielkiej, zniszczonej torbie trzymał zapisane tabliczki przepowiedni i inne tego typu bzdury. Został wezwany na Delta-Nui, gdyż do wioski Po Metru doszły wieści o rzekomym artefakcie znalezionym w Kanionie. Gotowy, uzbrojony w wiedzę i „długoletnie doświadczenie, mój młody Matoranie”, zabrał się z ostatnią grupką pasażerów, aby zbadać tajemnicze znalezisko. Wiedział, po prostu wiedział, że musi się tam dostać. Po chwili również i on zasnął.
<center>***</center>
-…I wtedy ja mówię do niego: „proszę zainwestować w węgiel, w węgiel mój drogi!”. Tak się Ko-Matoran zdziwił. „Nie Protodermis- węgiel!”. Wiesz, że węgiel to obecnie ważny surowiec, prawda?- spytał Craigu, siedzącego obok Ta-Matorana. Ten z lekkim uśmiechem na twarzy, pokiwał głową.
- Zrozum. Jeśli nie będziemy działać, staniemy w miejscu! Matoranie potrzebują PERPSEKTYWY, przyszłości. Jeśli nie myślisz o przyszłości, jesteś zdany na prace w kopalniach Onu Metru. Musimy działać rozważnie, ale nie powolnie. Odkrywać, działać, realizować. Naszym celem nie może być rozbudowywanie, Matoranie, o nie! Musimy POSZERZAĆ. Szukanie przestrzeni życiowej dla Matoran to nasz główny cel! W końcu trzeba zrobić coś, co pomoże nam się uniezależnić. Od milionów lat siedzimy na małej wyspie, w której każde miasto jest…- nagle poczuł się senny.
-Chyba nieco odpocznę. – po czym odwrócił się na drugi bok. Ta Matoran jeszcze przez moment ze zdziwieniem wpatrywał się w plecy sąsiada, po czym wzruszył ramionami i przestał się nim interesować.
Kilka minut później.
Silny wstrząs wzruszył maszyną. Lappis automatycznie otworzył oczy.
-Prosimy o zachowanie spokoju.- odezwał się łagodny głos w głośnikach. Przebiegł przez szereg foteli i zatrzymał się przy zamkniętych drzwiach kabiny pilota.
-Hej! Tu Lappis. Otwórz drzwi, co się stało?- krzyknął.
Brak odpowiedzi.
Pilot walnął pięścią w metalowe drzwi.
-Jesteś tam?!- warknął.
Cisza.
Bardzo dziwne. Czyżby Le Matoranin zasnął? Przez moment rozpatrywał tą myśl, po czym uznał ją za głupią. Nawet jeśli był zmęczony to dziwny wstrząs na pewno by go otrzeźwił. Czemu nie odpowiada…?
-Przepraszam co się tam dzieje?- spytał Matoran, który jeszcze przed kilkoma minutami opowiadał o inwestycjach.
-Wszystko w porządku, proszę o zajęcie miejsca.- odparł Lappis nie patrząc na pasażera.
-Nic nie jest w porządku…- wycedził nagle Stary Wariat.
Lappis spojrzał na niego i z powrotem odwrócił się do drzwi. Przez moment podsłuchiwał, czy dochodzą jakieś niepokojące dźwięki z przeciwnej strony. Nic. Tylko znajome „BRZZZ”. Jakby wszystko było w najlepszym porządku. Kilka razy walnął jeszcze w metalowe drzwi, po czym odwrócił się.
Oprócz Matorana od inwestycji, ustawiła się już nie wielka grupka obserwatorów.
-Czy byłby Matoran tak uprzejmy i wyjaśnił nam sytuację?- spytał powoli jeden z nich.
-Wygląda na to, że wpadliśmy w lekkie turbulencje…
-Czemu drugi pilot nie odpowiada?- spytał ten od inwestycji. Lappis przez moment zastanawiał się nad odpowiedziom. Przejechał dłonią po masce, po czym rzekł powoli.
-Chyba, coś jest nie tak. Nie wiem czemu nie odpowiada.
-Spróbujmy to jakoś otworzyć.- zasugerował Matoran w nowoczesnej Kanohi Ruru.
Lappis skinął głową.
-Prosiłbym, aby nikt niczego nie ruszał. Zaraz przyjdę z czymś… czymś ciężkim. Chyba będziemy musieli wyważyć drzwi.
Pasażerowie spojrzeli po sobie. Pilot odwrócił się i ruszył w stronę magazynku.
-Nie chciałbym narzekać, ale spieszę się na bardzo ważne spotkanie.- odparł Matoran Inwestycja.
-Wszyscy dobrze cię rozumiemy… też chciałbym być już na miejscu.- odparł ten z Ruru.
Po chwili pilot wrócił ciągnąc ze sobą metalową belkę.
-Dobra..- powiedział.- Ty, ty i ty.- wskazał na gościa od inwestycji, Matorana z Ruru i jednego niezidentyfikowanego.- pomożecie mi tutaj.
Po chwili wszyscy byli ustawieni.
-Na trzy, uderzamy razem.
-Raz…
-Dwaa…
-Trzy..!
Wielki łomot wgniótł metalowe drzwi. Trójka powtórzyła uderzenie jeszcze raz. Potężny grzmot wyłamał je z zawiasów. Pasażerowie i pilot wypuścili metalowy przedmiot. Lappis wbiegł szybko do kabiny pilot i… stanął w miejscu. To, co zobaczył przekraczało jego wszelkie lęki. Może dlatego, że nigdy nawet nie myślał o takim rodzaju strachu.
Kabina pilota była pusta.
|
2
| | Wszystko ma swój początek.
Każde ciało istniejące fizycznie, cała materia i energia oraz czas i przestrzeń. Wyobraź sobie miejsce, które nie ma początku. Takie, w którym od zawsze- do zawsze- czas załamał się do tego stopnia, że minuta może być wiekiem, rok sekundą. Świat, w którym wędrując przez pustynię dwa dni umierasz- nie z wyczerpania, ale ze starości. Miejsce, które same w sobie nie wie czym jest. Możesz iść górzystymi ścieżkami, aby zaraz potem natrafić na spowitą gęstą roślinnością dżunglę, a potem wyjść ciemną i wilgotną grotą jaskini. Gdzie idąc przed siebie, idziesz do tyłu.
W tym świecie żyją pewne stworzenia. Nie „żyły” ani „nie będą żyć” bo tego nikt nie wie. One po prostu są. Nie mają początku, nie mają końca. Liczy się tylko to, co jest teraz. Może mówi się o nich tak, dlatego że rozum nie jest w stanie pojąć tego czym naprawdę są i skąd się wzięły. Pewnego razu rzekome istoty odnalazły tak zwaną Lukę- dziurę w przestrzeni . Po wejściu w tajemniczy krąg znalazły się w innym życiu. W innym miejscu, które bardzo ich zadziwiło, ale jednocześnie uradowało- było tam bowiem jedzenie. Miejsce to zwie się Crouch End. Obecnie nie tętni już życiem.
***
-Cokolwiek się stało, nie zmienimy tego.- powiedział Lappis siadając za sterami samolotu. Sytuacja nadal była napięta i ogólna panika zaczęła ogarniać cały samolot. Dzięki Mata Nui- pomyślał Lappis- załoga nie jest aż tak liczna. Po paru chwilach do kapitana dosiadł się Matoran z Kanohi Ruru.
-Wszyscy są zaniepokojeni… Masz jakieś pomysły?- zapytał.- tak przy okazji jestem Kouner.
-Miło cię poznać. Niestety mój drogi, wiem tyle co ty. I wiem jeszcze, że jedyne co musimy teraz zrobić to gdzieś awaryjnie lądować.
-Masz mapę, albo coś takiego?
-Tak, wyjmij w tym schowku po lewej.
Matoran sięgnął do skrytki i wyciągnął kilka zawiniętych plików.
-… tędy, potem tutaj… tu byliśmy… mam. Kierunek- Crouch End.
Zapadła głucha cisza. Słychać było tylko cichy szum silnika.
-Mówi się, że to dziwne miejsce.- odparł 0Kouner.
-Skąd takie twierdzenie?- zdziwił się pilot patrząc z napięciem na radary i kontrolując nerwowo urządzenia.
-Miejscowi niechętnie o tym mówią … miał tam niby miejsce tak zwany „Wypadek”. Nikt nie chce tego komentować. Jest obecnie opuszczonym osiedlem.
-To nie nasza planeta, musimy to zrozumieć. Wiele jeszcze nie poznaliśmy i powinniśmy być przygotowani na to, że natura tej ziemi jest zupełnie różna niż nasza.
-Daj spokój, jesteśmy tu już tyle lat…
-Co nie znaczy, że należy do nas.- wtrącił Lappis.
-Niech będzie…- uciął Kouner zrezygnowanie.
-…koniec! Koniec jest nieunikniony! To wszystko nasza wina, to my sprowadziliśmy na nich swój gniew. Zakłóciliśmy ich spokój.- wykrzykiwał Stary Wariat stojąc na siedzeniu pojazdu. Niewielka grupka przysłuchiwała się z wyraźnym powątpiewaniem. Kouner opuścił kabinę.
-Może dałbyś już sobie spokój starcze? Straszysz pasażerów..
-To wasza taktyka. Próbujecie wymazać swoje błędy kierując się tak zwaną logiką. To wszystko kłamstwo i hipokryzja! Zacznijcie w końcu dziękować Wielkiemu Duchowi, że w ogóle żyjecie. Gdyby nie on, nie byłoby nas. On dał nam życie z siebie, dał nam nas! Dał nam siebie!!- o dziwo kilku Matoran kiwnęło głową i zaczęli szeptać między sobą.
-Co tam się dzieje?- spytał Lappis zza kabiny. Matoran westchnął , zmierzył starca złowrogim spojrzeniem i wrócił do pilota.
-Ten idiota nadal gada jakieś głupoty, że to nasza wina i tak dalej… Słuchaj, nie uważasz że to wszystko jest cholernie dziwne? Co mogło się stać?
-Podejrzewam, że nas testują.
Kouner ożywił się w jednej chwili.
-Coo? Myślisz, że… to wszystko to tylko jakiś eksperyment?
-Zobacz...- zaczął spokojnie- wszyscy ci, którzy rzekomo „zniknęli”, wyparowali po tym jak wszyscy spaliśmy, nie zauważyłeś?
Matoran przez moment milczał w skupieniu, po czym skinął głową.
-Tak… uciąłem sobie krótką drzemkę.
-Jak my wszyscy. Prawdopodobnie w tym czasie wysiedli i…- rozmowę przerwał krótkie „biip”.
-Zbliżamy się do lotniska na Crouch End. – powiedział z wyraźną ulgą Lappis.
-Dzięki Mata Nui. Przez moment myślałem, że ten wariat naprawdę mówi prawdę i wszyscy zginiemy…
|
3
| |
-Drodzy pasażerowie, uprzejmie informuję, że zbliżamy się do miejsca zwanego Crouch End. Jest tam lotnisko. Za wszelkie utrudnienia serdecznie przepraszamy.- rozległ się głos kapitana Lappisa w głośnikach.
-Utrudnienia… phi!- wykrzyknął Craigu. – jeśli zniknięcie połowy załogi nazywają utrudnieniem…
-Spokojnie, cieszmy się, że w ogóle żyjemy. – powiedział starszy Matoran w Kanohi Voilitak.
-Czy ja to kwestionuje!? Super, dzięki Duchowi żyjemy. I co z tego? Myśl trochę!
-Kapitan twierdzi, że to może być jakiś test. Nie wiem… przeprowadzają tu wiele eksperymentów. Możliwe, że chcą nas na coś sprawdzić.- odezwał się Kouner.
-Kiedy niby miałaby zniknąć reszta załogi?- odparł tym samym tonem Craigu.
-Jak spałeś. Jak my wszyscy.
Zapadła głucha cisza.
-Rzeczywiście…- wymamrotał Matoran z Voilitak.- wszyscy zasnęliśmy kiedy to coś się stało.
-i każdy z nas poczuł wtedy te turbulencje.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Tylko Craigu miał spuszczoną głowę.
-Przeoczyliście tylko jeden fakt…- powiedział spokojnie.- skoro oszukali i nas i wysiedli… to jak do cholery samolot znowu wystartował?
Na to nikt nie miał już odpowiedzi. Wtem do grupki rozmawiających przyłączyła się Matoranka Kailee.
-Co się dzieje? Wiecie już coś?- zapytała zaspanym głosem.
-Nic nie wiemy… tylko same spekulacje. – odparł, wciąż zszokowany odkryciem Cragia, Kouner.
-Dobrze. Spójrzmy na to z innej strony. Usiądźcie.- zaproponował Matoran z Voilitak.- Załóżmy, że nie był to eksperyment. Kilkoro z nas zasnęło i wtedy nastąpiło jakieś niewyjaśnione zjawisko. Czy to możliwe, że… zniknęli tylko ci, którzy nie spali?
-Kauner, chodź tutaj.- krzyknął pilot. Matoran wstał i pobiegł do kabiny.
-Co się stało?
-Przez cały czas wydawało mi się, że coś jest nie tak. Raporty pokazują, że przelecieliśmy już nad Crouch End…
-Jak to…?
-To jest właściwie normalne. Według trasy mieliśmy lecieć nad Crouch End, a potem na południe. Z jakiegoś powodu… sugeruje tylko po tym co powiedziałeś o dziwnych zjawiskach w tym miejscu, nad Crouch End miało miejsce jakieś dziwne zdarzenie i… zaczęliśmy poruszać się w przeciwnym kierunku.
Kauner zgłupiał nie wiedział co ma odpowiedzieć. Zrezygnowany opadł na fotel. Lappis głęboko westchnął, włączył autopilota i również oparł się na fotelu.
-Za parę minut powinno być widoczne lotnisko…- Wtem rozległ się ogromny huk. Na pokładzie jakieś Matoran z ogromną siłą wyleciał w powietrze i walną o sufit. Pozostali siedzieli na swoich miejscach, ale wydali z siebie okropny okrzyk bólu. Siedząc na krześle i trzymając nogi pod fotelami, metalowe oparcie zaklinowały się miażdżąc im metalowe pancerze i wbijając się w żywe tkanki i kości. Kauner poleciał na szybę, uderzył głową i z powrotem odbił się na fotel.
-Nie mogę tego zatrzymać!- wrzasnął Lappis. –Coś nas ściąga!- wtem rozległ się dziwny dźwięk, jakby gdzieś w pobliżu był ogromny magnes… i ściągał ich samolot. Maszyna przyspieszyła z niewiarygodną prędkością.
Lappis z ogromnym napięciem próbował kontrolować statek, ale wszystko poszło na nic. Kouner leżał nieprzytomny. Coraz większe turbulencje wstrząsnęły pokładem. Zderzenie z ziemią miało nastąpić za parę sekund, nieuchronnie zbliżali się w kierunku osiedla. Wtem zza mgły wyłonił się pas startowy. Pilot nieco odetchnął z ulgą, ale nie przestawał kurczowo trzymać się fotela. Nastąpiło zderzenie. Lappis słyszał jak kilku pasażerów odbija się od sufitu. Słyszał także trzask kości u stóp, które zostały wyrwane z pod siedzeń w czasie uderzenia. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał był fakt, że coś uderzyło go w tył pleców. To coś było ciężkie. I ostre.
***
Kauner odzyskał przytomność. Nie wiedział, ile czasu leżał, ale zza szyby świat wydawał się jeszcze dniem. Nie widział za wiele. Na zewnątrz była mgła. Złapał się za głowę i przeszył go okropny ból, o mało znów nie stracił przytomności. Odwrócił się na lewo. Obok leżał pilot z przebitym na wylot ramieniem. Wszędzie było pełno krwi. Przed sobą widział lekko rozbite szkło i głowa jeszcze bardziej go zabolała. Próbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Wydał z siebie zduszony dźwięk i opadł na fotel. Zmusił się, żeby spojrzeć za siebie. To, co zobaczył od razu go pobudziło. Na ziemi leżało ciało jakiegoś Matorana. Miał skręcony kark a u dołu nóg brakowało kostek. Krew nie przestawała się sączyć. Po prawej stronie siedziało kilku Matoran: Craigu, Stary Wariat, Kailee, Matoran z Voilitak i dwóch w pozostałych rzędach. Trzech leżało martwych na ziemi ze skręconymi szyjami, albo nienaturalnie wygiętymi tułowiami. Matoran ponownie spróbował wstać i tym razem udało mu się. Zachwiał się lekko aż musiał złapać się fotela. Nagle zobaczył jak zza zamglonej szyby przeszedł szybko jakiś cień. Odwrócił się napięcie, ale nic więcej nie zobaczył. Uznał, że to wina urazu głowy i chwiejnym krokiem ruszył do rannych.
Craigu powoli się budził.
-Hej, wstawaj. Wylądowaliśmy.- powiedział ochrypłym głosem Kouner.
-Co.. jak gdzie…?- wymamrotał i stróżka krwi poleciała mu z ust.- My? Co się tu stało?
Kouner lekko klepnął go ramię. Matoran otworzył oczy i zamrugał.
-Co się stało?- powtórzył.
-Musieliśmy awaryjnie lądować. W zasadzie to coś nas tutaj ściągnęło. Ale żyjemy.
-Cholera… wszyscy tutaj to powtarzacie… żyjemy, żyjemy. Super.- wymamrotał. Kouner uśmiechnął się szczerze. Pomógł wstać Matoranowi. Okazało się to trudne, ze względu na to, że jedna noga Craigu była zmiażdżona przez metalową podporę, która opadła w czasie katastrofy. Nie było tak źle, jak wyglądało.
-Mogę chodzić, tylko boli jak cholera.
-Przeżyjesz.
-Dzięki wielkie!..- syknął Matoran.
Potem wspólnymi siłami odblokowali metalową podporę uwalniając stopy pozostałych pasażerów.
-Powinniśmy wynieść ich na zewnątrz, na powietrze.- zaproponował Craigu. Kouner skinął głową.
-Zacznij wynosić, ja zajmę się kapitanem.
-Co z nim?
-Jest ranny, ale myślę że pociągnie. – odparł.
-Dobra, zobaczymy się na zewnątrz.
Nadal panowała gęsta mgła i wszędzie było szaro. Matoran skierował się do kabiny podtrzymując się siedzeniami. Metalowy element przebił ramię Lappisa na wylot, ale nie był na tyle gruby, żeby wyrządzić jakieś groźne obrażenia wewnętrzne. Kauner ostrożnie popchnął ciało kapitania do przodu i zdjął go z metalowej części. Położył go na obu siedzeniach.
-Nie martw się, zaraz coś zała…- wtem na zewnątrz znów przemknął jakiś cień.- Co do… Craigu! Nie wychodź!
-Co jest!?- wrzasnął Matoran, którzy właśnie próbował odblokować zamknięte drzwi.
-Tam coś jest.
***
-O czym ty mówisz!?- wykrzyknął Craigu trzymając przewieszoną przez ramię Matorankę.
Kouner przełknął ślinę i rzekł:
-Widziałem to już wcześniej. Nie byłem pewny co to- uznałem za halucynację- ale teraz zobaczyłem to ponownie. Coś jest na zewnątrz.
Craigu patrzył na niego przez moment jak na wariata.- Wychodzę. Mam już dość tej przygody.
-Słuchaj, nie sądzę żeby to był dobry…- nagle Craigu przeładował strzelbę.
-Skąd to masz!?- wykrzyknął Kouner.
-Tam jest schowek. Otworzył się, kiedy rozwaliliśmy się. Jest jeszcze parę, jak się boisz to weź.- Kouner nieco niepewnie skinął głową, ale poszedł i uzbroił się. Dwa mniejsze pistolety i jedna strzelba powinny wystarczyć na nieproszonego gościa.
Otworzenie drzwi okazało się niezbyt proste, bowiem blacha wygięła się pod takim kątem, że trudno było ją otworzyć. Mimo to po paru minutach drzwi zostały wyważone. Do samolotu nienaturalnie wleciała mgła.
-Na Wielkiego Ducha, co jest… - w chwilę później nieco się przejaśniło a po paru sekundach Matoranie ujrzeli sylwetki osiedla. Widok był niesamowity. Całe miasto spowite było mgła i wszystkie budynki wyglądały jakby w odcieniach szarości. Po prawej stronie dostrzegli większy sklep z oszklonymi drzwiami wejściowymi.
-Tam ich zanieśmy.- zaproponował Kouner.- Może znajdziemy jakieś apteczki…
Idąc przez ulice nie opuszczało ich wrażenie, że są obserwowani. Nawet Craigu zaczął nerwowo rozglądać się we wszystkich kierunkach. Gdy przenieśli Matorana z Voilitak do sklepu i nikt już nie został, Kouner nakazał Matoranowi zostać w sklepie a sam wrócił po pilota. Gdy wszedł do kabiny serce podskoczyło mu do gardła. Kabina była pusta. Było to takie same uczucie, jakiego doznał, kiedy po raz pierwszy wyważyli drzwi pokładu.
-Bu..- Matoran odwrócił się napięcie i przeładował broń.- Spokojnie Kouner, odłóż broń.- powiedział pilot.
Matoran odetchnął z ulgą.
-Więc wylądowaliśmy…- wymamrotał Lappis trzymając się na obolałe ramię.
-Na to wygląda… co się w ogóle stało? Czemu nie próbowałeś nas posadzić bezpiecznie?
-Nie próbowałem?- nieco oburzył się pilot- urządzenia zwariowały. Zaczęło nas dosłownie ściągać. Jakbyśmy byli na większej wysokości to z samolotu nic by nie zostało. – spojrzał na swoje ramię.- gdzie są wszyscy?
-Craigu zabrał ich do sklepu. Wygląda na to, że nie jest aż tak źle jak się wydawało.
Pilot lekko się uśmiechnął i oboje wyszli z pokładu.
-Więc to jest to Crouch End… dziwna pora dnia nie są..?- nagle Lappis potknął się o coś i Matoran złapał go w ostatniej chwili. Gdy spojrzeli na przeszkodę, znajome uczucie Kouner powróciło. Tym razem nie trzeba było się niczego domyślać. Na ziemi leżało ciało. Ciało Matorana z Voilitak. Co gorsza- obok świeżo obcięta dłoń. Sądząc po kolorze zbroi, Kouner rozpoznał, że należała do Craiga.
-Biegiem!- wrzasnął i złapał pilota za ramię. W ciągu paru sekund znaleźli się w sklepie. Koło lady leżał Craigu i wył z bólu. Krew nie przestawała się sączyć. Kouner szybko podbiegł do działu medycznego i znalazł potrzebne materiały. Szybko udało mu się zatamować krwawienie, ale Craigu i tak był w bardzo złym stanie.
-Powiedź mi co się stało.- zapytał powoli Lappis. Matoran leżał na ziemi cały się trzęsąc.
-O-o-oni… tam są.- wymamrotał.-Widziałem ich… nie jesteśmy sami!
|
4
| | -O czym ty mówisz? Kto ci to zrobił?- dopytywał się pilot. Kouner musiał go uspokoić, bo zaczął już nerwowo potrząsać rannym Matoranem. Gdy tylko Craigu nieco się opanował, przełknął głośno ślinę i zaczął mówić.
-Kiedy wyszedłem z tym ostatnim… coś rzuciło się na nas.
-Widziałeś to?- zapytał Kouner.
-Tak. Bardzo wyraźnie. I słyszałem.- Lappis ruchem ręki nakazał, aby Matoran mówił dalej. – Miało piłę. Wielką, starą piłę mechaniczną. Był wysoki. Większy od Toa. Ale najgorsze było…
-Co? Co takiego?
-On miał na głowie worek. Zwykły, biały nieco pobrudzony płócienny worek. Widać było tylko otwory na oczy. Cała głowa była obwinięta metalowym cierniem.
Pilot i Kouner popatrzyli na siebie. Słyszeli o tajemniczych zaginięciach Matoran w przestrzeni kosmicznej, ale zazwyczaj przypisywano to niedokładności astronautów, nigdy czynnikom zewnętrznym.
-Musimy to sprawdzić. – powiedział po chwili Kouner.
-Zwariowałeś!? One was zabiją! Tak jak zrobili to z tym Matoranem. Najpierw odciął mi dłoń a potem dosłownie poturbował go tą piłą. Nie zdążycie podnieść spluwy. – warknął Craigu. Bandaż coraz bardziej nasączał się krwią. Kouner uspokoił rannego i zmienił mu opatrunek.
-Kouner ma rację. Nie możemy tutaj siedzieć do zmroku. Jak się ściemni mogą nas zaatakować.- odparł Lappis.
-Uwierz mi, nie ma znaczenia czy to dzień czy noc. Spójrz na zewnątrz! Przez tą cholerną mgłę nic nie widać.
-Gdzie jestem…?- wymamrotał bezimienny Matoran. Stary Wariat, Kailee i drugi bezimienny nadal byli nieprzytomni. Pilot podszedł do niego i opowiedział skrót wydarzeń.
-Dlaczego siedzimy w sklepie?- zapytał trzymając się na głowę.
-Coś na nas poluje…
-Mata Nui… tu dzieje się coś bardzo, bardzo dziwnego. Tak przy okazji, jestem Akamai. -Lappis i Kouner uściskali dłoń Matorana. Pilot podszedł do szklanych drzwi wejściowych i próbował coś zobaczyć. Wszystko zakrywała gęsta, biała niczym śnieg, mgła.
Akamai i Kouner podeszli do pilota. Matoran oparł się o szybę i westchnął.
-Rozejrzę się po sklepie.- powiedział Lappis i zniknął za pułkami sklepowymi. Kouner skinął głową i postanowił zająć się Craigiem.
-Więc… Akamai? Powiedź mi, czym się zajmujesz?- zagadnął do niego.
-Sprawy techniczne i tak dalej… Sprawdzanie funkcjonalności urządzeń.
-Masz jakiś pomysł co tu się stało?
-Szczerze mówiąc nadal jestem w szo…- wtem coś uderzyło w szybę. Matoran z zaspanym wzrokiem odwrócił się w stronę drzwi. Naprzeciwko niego, za szybą stała wielka niewyraźna postać. Nie widział jej kształtu, ale była ogromna. Przynajmniej dwa razy większa od niego.
-Biegnij!- krzyknął Kouner. Ale Matoran zamarł bez ruchu. Rozległ się cichy dźwięk podobny do uruchamianej wiertarki. W chwilę później szyba rozbiła się w drobny mak. Kouner schował się za ladą i obserwował całe zdarzenie. Nagle długie, metalowa ostrze przecięło ciało Akamaia. Krew trysnęła we wszystkich kierunkach, a krople spływały po ostrzu. Matoran nawet nie krzyknął. Potężna istota wyłoniła się z cienia i wydała z siebie okropny okrzyk. Nie było sposób określić czy był to triumf czy okrzyk bólu. Uniósł szpadę z Matoranem ponad głowę i cisnął go o ziemię. Wyciągnął metalowy przedmiot i zadał pięć niesamowicie szybkich i agresywnych ciosów w głowę. Czaszka Akamaia pękła niczym jakiś nietwardy owoc rozlewając soki na wszystkie strony. Wielka istota złapała Matorana za szyję (a raczej za to co po niej pozostało) i stanęła w miejscu. Craigu leżał na ziemi udając martwego. Kouner nadal zajmował pozycję, schowany pod blatem. Lappisa też nie było widać. Postać trzymała w jednej ręce zakrwawione żelastwo a w drugiej poturbowane zwłoki Matorana. Kouner ze zgrozą dostrzegł, że na ziemi leży oko Akamia a drugie zwisa z tego, co pozostało z twarzy. Z trudem powstrzymał się żeby nie zwymiotować. Potężny stwór zrobił krok do przodu. Rozejrzał się dookoła, po czym niespodziewanie wyszedł ze sklepu.
Kouner siedział schowany pod blatem jeszcze ponad minutę. Leżał skulony i wpatrywał się w plamę na podłodze. Chciał wmówić sobie, że to tylko krew. Jednak jakaś racjonalna część jego umysłu mówiła mu, że są to fragmenty posiekanego mózgu leżące w kałuży niczym kawałki lekko stopionej czekolady. Odwrócił wzrok i postanowił wyjść zza lady.
-Lappis!- wrzasnął.
-Jestem! Spokojnie, jestem.- odezwał się głos pilota w oddali sklepu.- i chyba wiem jak stąd wyjść.
Kouner wstał gwałtownie i pobiegł na drugą część sklepu.
-Nie zostawiaj mnie…- powiedział ochryple Craigu.
-Nie martw się, zaraz wrócę. Nie zostawiłbym cię…
Kiedy dotarł do końca sklepu, zobaczył pilota sprawdzającego jakieś drzwi.
-To może być zaplecze. Jeśli się nie mylę, po drugiej stronie znajdziemy jakąś piwnicę i możliwe, że drzwi ewakuacyjne.
-.. na wypadek potworów z workami na głowach?
Pilot uśmiechnął się szczerze.- Mam nadzieję.
Gdy otworzyli już drewniane drzwi, okazało się że Lappis miał rację. Magazyn był pełny zapasów żywności. Na końcu rozciągały się wielkie, metalowe drzwi.
-Tędy dochodzi dostawa. Myślę, że jeśli udałoby się otworzyć te drzwi, moglibyśmy dostać się do innego miejsca.
-Co by to nam dało kapitanie?
-Już nie kapitanie.- westchnął.- Moglibyśmy przedostać się ze sklepu, do sklepu i ewentualnie iść tak momentu, aż wyniesiemy się z tego przeklętego Crouch End.
-Co z rannymi? Nie mamy czasu żeby ich przenosić.
Kapitan spojrzał na niego dziwnym spojrzeniem. Kouner z początku nie wiedział co miało oznaczać, ale później zdał sobie sprawę… i cholernie go to przestraszyło. Był to wzrok mówiący „dbaj o siebie idioto”.
-..Nie możemy ich zostawić.- powiedział cicho.
-Nie możemy.- zgodził się.- Ale jeśli będą dalej nieprzytomni… nie będziemy ich dźwigać.
Kouner chwilę się wahał, ale musiał przytaknąć Lappisowi. W końcu zostało ich tylko sześciu, w tym jeden bez ręki i pozostała trójka była nieprzytomna.
-Słyszałeś to?- odezwał się po chwili ciszy Kouner. Nagle oboje usłyszeli jakiś głos. Był to głos Matorana. Szybko załadowali broń i wybiegli z magazynu. Odetchnęli z ulgą, widząc Starego Wariata opowiadającego swoje brednie o zagładzie. Kailee i bezimienny Matoran także powoli dochodzili do siebie.
-Proszę, proszę kto się obudził.- powiedział z uśmiechem pilot.- nic ci nie jest?
-Nie ma znaczenie, czy nic mi nie jest. Znaczenie ma to, co stanie się wam!- wykrzyknął wskazując palcem na Kouner. Matoran podszedł do Kailee i pomógł jej wstać. W chwilę później była już poinformowana o zaistniałej sytuacji.
-Sprowadziliście na nas gniew Wielkich Istot. Każą nas teraz za wasze nowoczesne technologie i wyprawy w nieproszone światy!
Pilot wybuchnął śmiechem.
-Nie chrzań głupstw! Wielkie Istoty opuściły nasz świat miliardy lat temu! Nie ingerują w nasze życie od dawien dawna.
-Nie byłbym tego taki pewien.- wycedził Stary.
-Jak ci na imię?- spytał Kouner. Wariat z początku wydał się nieco zmieszany, ale później szybko ukrył zakłopotanie i odpowiedział:
-Sager… Nazywam się Sager. Jestem Turagą… co nie zmienia faktu, że jesteście przeklęci!
Kouner przewrócił oczami i odwrócił się do pilota.
-Idziemy zająć się tymi drzwiami. Powiem temu Matoranowi, żeby zajął się Cragiem.
Pilot skinął głową i ruszył w kierunku magazynu. Po drodze zabrał ze sobą parę narzędzi.
-Powinniście mnie słuchać..!- wymamrotał Turaga.
-Niby z jakiej racji?- rzekł pogodnie Kouner.
-BO JA WIEM CO TU SIĘ DZIEJE!- wykrzyknął.
-Tak?- udał zaciekawienie Matoran.- Wielkie Istoty ci pewnie powiedziały.
Po czym odwrócił się i ruszył w kierunku zaplecza. Kiedy dotarł na miejsce, pilot walczył już z zawiasami drzwi uzbrojony w metalowy klucz.
-Musimy to zrobić razem.- powiedział, siadając na schodach, Lappis.- cholerstwo jest stabilne a nigdzie nie mogę znaleźć klucza.
-Nie dałoby się tego wyważyć?
Pilot pokręcił zdecydowanie głową.
-Nie ma szans. To jest jak w garażu- otwierają się do góry. Musielibyśmy znaleźć coś długiego, jakiś pręt i podważyć je. W magazynie było dużo kartonów i zapasów żywności i materiałów budowlanych, więc Matoranie od razu przystąpili do poszukiwań. Po paru minutach udało im się znaleźć cienką belkę.
-Ja będę z przodu, ty stań za mną.- Lappis umocował ją pod wąską szczeliną drzwi.- na trzy, z całej siły w dół.
-Raz…
-Dwa…
-AAAAAAAAAAAA!!!- rozległ się krzyk Matoranki. Kouner rzucił belkę i wybiegł na zewnątrz. Matoranka stała pod ścianą a Stary Wariat (nie Sager, ale Stary Wariat) celował do niej z broni. W rogu stał i bezmyślnie patrzył się bezimienny Matoran.
-Zostaw ją..!- charczał Craigu nie mogąc się ruszyć.
-Odłóż broń!!- wrzasnął Kouner.- Zostaw ją w spokoju!
-Wielkie Istoty chcą ofiary! Jeśli nie damy im tego, czego chcą zabiją nas!
-POWIEDZIAŁEM, ODŁÓŻ BROŃ!- wrzasnął Matoran.
-Zabiję ją! To jest KONIECZNE!- przeładował broń.
Rozległ się huk.
Wszyscy zamarli w bezruchu. Trwało to nie więcej niż sekundę, ale Kounerowi wydawało się wiecznością. Po chwili Sager padł na ziemię.
Kouner odwrócił się. Pilot trzymał broń na wysokości głowy, z lufy jeszcze leciał dym.
-Coś ty zrobił…- powiedział Matoran.
-Zabiłby ją.- odparł spokojnie Lappis.
Kouner podszedł do Turagi i ukląkł przy nim.
-Nie wiem kim jesteś i nic mnie to nie obchodzi.- zaczął.- Ale mówiłeś, że coś wiesz. Jeśli chcesz nas uratować to mów teraz, nie będziesz miał okazji.
-…go…ę. A..wcię… pod… kiem…- mamrotał.
-Nie rozumiem cię, powtórz.- Kouner nachylił się bliżej Sagera.
-Głowę… Sprawdźcie pod workiem. Musicie zdjąć im worki…- po czym zamknął oczy.
|
Ostatnio zmieniony przez Derry dnia Nie 11:21, 24 Maj 2009, w całości zmieniany 9 razy
|
|
Nie 18:35, 15 Mar 2009 |
|
|
|
|
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
|
|
Nawet ciekawe jak na początek. Nie podobają mi się niektóre nazwy, NuiSpace-ileśtam. Imiona też nie bardzo przypominają Bionicle. A, i moment z "ogromną szybką" - jak ogromną, to powinno być szybą, nie szybką.
Narazie 9/10
Zapowiada się Dead Space'owo :p
Ostatnio zmieniony przez Akamai dnia Pon 15:22, 16 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Pon 15:20, 16 Mar 2009 |
|
|
DD
Dołączył: 23 Gru 2006
Posty: 3797
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się bierze dyfrakcja światła?
|
|
|
|
Widzę dużo nawiązań do Dead Space/ Star Trek/ Odyseja Kosmiczna/ Obcy/ Doom/film "Sunshine"
(niepotrzebne skreślić)
Zapowiada sie nieźle, lecz "Matoranin" był jakby...ciekawiej pisany? A może to przez okres przerwy.
PS: Czekam na jakieś "Gwiezdnowojenne" nawiązanie ;p
|
|
Pon 16:36, 16 Mar 2009 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Kolejna część. Wielkie dzięki za oceny. Kolejna część, już dłuższa. Proponuję, aby naprawdę dokładnie śledzć fabułe, bo czytając dokładnie dowiecie się, kto jest kim. Czasem mamy retro, czasem czasy teraźniejsze. Dodam, ze teraźniejszość, to akcja przedstawiona w pierwszej części... Teraz czas na drugą.
|
|
Śro 22:16, 18 Mar 2009 |
|
|
DD
Dołączył: 23 Gru 2006
Posty: 3797
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się bierze dyfrakcja światła?
|
|
|
|
No nieźle, ale denerwujące i głupio brzmiące są te ciągłe "on, on" pod koniec.
Mogłeś dac zamienniki. Ale jest ok- 9/10
|
|
Czw 16:24, 19 Mar 2009 |
|
|
Lokisyn
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2007
Posty: 2203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Podoba mi się. Tyle mogę powiedzieć.
Klimat przypomina mi jakąś angielską powieść lub coś Stephena Kinga (i pewnie on był Twoją inspiracją), i to nie przez nazwy ulic.
Pomimo, że to początek, to już mogę stwierdzić, że jest to lepsze od "Matoranina..." pomimo pewnych podobieństw w stylu (a zarazem całkowitej odmienności). Ta idea bardziej mi się podoba. I wszystko jest bardziej ludzkie i pozwala lepiej wczuć się w całą historię.
Muaka był obrzydliwy.
Dużo retrospekcji których nie lubię, więc trochę obniżę Ci ocenę (którą wystawię jak już skończysz cały fan fik). Wszystko wydaje się wielowątkowe, zobaczymy jak to dalej poprowadzisz.
|
|
Czw 17:26, 19 Mar 2009 |
|
|
Phanta
Dołączył: 30 Paź 2007
Posty: 1186
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
|
|
|
|
No bardzo ciekawe, pierwsze skojażenia z odyseją kosmiczną i Dead Space. Potrafisz trzymać klimat i ludzi w napięciu. fajnie by było jakbynieco mocniej podchodziło pod horror. 9/10
|
|
Czw 18:47, 19 Mar 2009 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Już czwarta część. Widzę, że mój FF jest na pierwszym miejscu w Twórczości, a tak mało komentów. Dalej, prosze o ocenkę!
|
|
Sob 11:59, 21 Mar 2009 |
|
|
DD
Dołączył: 23 Gru 2006
Posty: 3797
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się bierze dyfrakcja światła?
|
|
|
|
Widze że to idzie w kierunku twardego Sci-Fi.
Pozatym, troche zbyt zawile piszesz- można sie pogubić.
Ale fabularnie jest 9/10
|
|
Sob 12:09, 21 Mar 2009 |
|
|
Carmine
Dołączył: 02 Lis 2007
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
9/10. Niezłe, wciąga itp. itd. Imię "Farnham" brzmi znajomo. Grałeś w Diablo?
|
|
Sob 20:51, 21 Mar 2009 |
|
|
Toa Protodermis
Redaktor
Dołączył: 19 Paź 2007
Posty: 2090
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Podoba mi się bardzo, bo ma taki fajny mistyczny klimat. Podobałoby mi się bardziej, jakbyś to przejechał autokorektą worda i przeczytał co sam napisałeś, bo niektóre słowa są wyrwane zupełnie z kontekstu.
|
|
Sob 22:01, 21 Mar 2009 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
| | "Gdy świat się zestarzał, a cuda zniknęły z umysłów ludzi; gdy szare miasta podniosły w zadymione niebo swe ponure i brzydkie wieże, w których cieniu nikt już nie mógł śnić o słońcu czy wiosennych, ukwieconych łąkach; gdy wiedza odarła ziemię z jej płaszcza piękności, a poeci nie potrafili już śpiewać o niczym więcej, jak tylko o oglądanych pijanym okiem wypaczonych zjawach swych jestestw; gdy rzeczy prawdziwie wartościowe zaczęły przemijać, a dziecięce nadzieje zniknęły na zawsze, był człowiek, który wywędrował z życia w poszukiwaniu krain, dokąd uciekły sny świata.
Niewiele napisano o imieniu i miejscu zamieszkania tego człowieka, gdyż zajmowano się wtedy tylko rzeczywistością; stąd obie te rzeczy są bardzo tajemnicze. Wystarczy wiedzieć, że mieszkał w mieście z wysokimi murami, w którym panowały sterylne zmierzchy i że harował calymi dniami wśród cieni i hałasów. Wieczorami wracał do pokoju, którego jedyne okno nie patrzyło na pola i lasy, lecz na brudny dziedziniec, na który spoglądały w tępej rozpaczy też inne okna. Można z nich było dostrzec tylko mury, może z wyjątkiem czegoś, co dawało się zobaczyć, gdy człowiek mocno się wychylił i spojrzał na wędrujące gwiazdy. Ponieważ jednak same ściany i okna musiały w krótkim czasie doprowadzić do szaleństwa kogoś, kto wiele śnił i czytał, mieszkaniec tego pokoju spędzał noc za nocą na wychylaniu się przez okno i przyglądaniu się fragmentom rzeczy znajdujących się poza realnym światem i szarością wysokich miast. Po latach począł nadawać imiona wolno żeglującym gwiazdom i wędrować za nimi w wyobraźni, gdy ześlizgiwały się poza zasięg wzroku.
Aż w końcu jego zmysły otworzyły się na wiele tajemnych perspektyw, których istnienia nigdy nawet nie podejrzewano. Pewnej nocy, nad ogromną zatoką został położony most i ścigane w snach nieba zstąpiły do okna samotnego obserwatora, zmieszały się z zatęchłym powietrzem w jego pokoju i uczyniły go częścią swego słynnego cudu.
Weszły do jego pokoju rozszalałe strumienie fioletowego lśnienia zorzy; wiry złotego pyłu i ognia, wirujące do najdalszych przestrzeni i ciężkie od zapachu spoza światów. Wlały się tam opiumowe oceany, oświetlone słońcami, których zwykłe oko nie mogło nigdy zobaczyć, mające w swych wirach dziwne delfiny i nimfy morskie niepamiętnych głębin. Bezgłośna nieskończoność wirowała wokół marzyciela i unosiła go ze sobą w dal nie dotykając nawet jego ciała, które nadal sztywno wychylało się z samotnego okna. Przez niezliczone dni pływy dalekich sfer kołysały go delikatnie, łącząc go z uwielbianymi marzeniami, które inni ludzie już utracili. W czasie wielu cykli, z czułością pozostawiały go śpiącego na zielonym brzegu oświetlanym przez wschodzące słońce; na zielonym brzegu pachnącym kwiatami lotosu, znaczonym czerwonymi trzcinami..."
-Howard Philips Lovecraft |
|
|
Sob 23:50, 21 Mar 2009 |
|
|
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
|
|
O, Lovercraft : )
Zgadzam się z DD, zbyt zawile i chaotycznie napisałeś te 4 części. Czasami nie można się połapać. Jednak - 9/10
|
|
Nie 17:38, 22 Mar 2009 |
|
|
Thane
Dołączył: 14 Wrz 2008
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: M64
|
|
|
|
Historia bardzo wciąga. Chce się czytać dalej. Fajny kilmat (Sci-Fi rules )
Czekam na następne części 10/10
|
|
Wto 17:29, 24 Mar 2009 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Kolejna część. Zapraszam do komentowania .
|
|
Czw 23:08, 26 Mar 2009 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|