Autor |
Wiadomość |
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Kolejna część notatek, błagam o opinie na kolanach.. wiem, że w pewnym sensie zapychacz, ale zależało mi na tym, żeby pokazać to wydarzenie z perspektywy Shadow'a
|
|
Pią 16:48, 25 Kwi 2008 |
|
|
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Kolajna część, tym razem dłuższa. Ludzie oceniajcie, co z wami!
|
|
Nie 19:59, 27 Kwi 2008 |
|
|
The Great Teridax
Dołączył: 22 Mar 2008
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 5/5 Skąd: Częstochowa
|
|
|
|
No niezłe.Kiedy dasz następną część?To jest dość dobry FF .
|
|
Pon 19:54, 28 Kwi 2008 |
|
|
Takanui
Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 1803
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
No ciekawe, ciekaw jestem jaki będzie jako zmieniona ofiara Kraata, może Toa. - 8/10.
|
|
Pon 20:36, 28 Kwi 2008 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Kolejna część, ocenkę pliss..
|
|
Sob 12:38, 03 Maj 2008 |
|
|
Avak42
Dołączył: 03 Paź 2007
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Gdańsk
|
|
|
|
ciekawa lektura. 9,5/10
|
|
Sob 15:15, 03 Maj 2008 |
|
|
Shelaka
Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
10/10 !
W niektórych momentach nie wiem o co chodzi ale nadrabiasz to ładnym wysłowieniem się!
Jesteś sto razy lepszy ode mnie!
Uczę się od ciebie!
Dzięki!
|
|
Wto 20:59, 06 Maj 2008 |
|
|
Kodan
Moderator
Dołączył: 13 Maj 2008
Posty: 1099
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Świetne!!! 10/10!!! Czekam z niecierpliwością na więcej!!!
P.S Mógł byś dokładniej opisać Shadowa lub (jeśli nie ma, jak jest to daj link) zrobić MOC'ka?
|
|
Nie 22:07, 01 Cze 2008 |
|
|
Dekar Nuva
Dołączył: 18 Lis 2007
Posty: 100
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Domek z Pierników...
|
|
|
|
Sorry, za odkop, ale czy będzie w wakacje ciąg dalszy ???
|
|
Śro 21:38, 18 Cze 2008 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Ciąg, dalszy ;]. Sporządziłem już plan wydarzeń, więc wiem już co i jak będzie dalej...do końca.
Ocenki dawać...! Chodźby żeby se posta nabić.
|
|
Śro 15:01, 27 Sie 2008 |
|
|
Nivawk Nuva
Dawny Administrator
Dołączył: 07 Maj 2006
Posty: 520
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Pridak.
Bardzo fajne opowiadanie. Trzyma klimat nadal. Umiesz poprowadzić wizję - czytając ją, odczuwa się tę chaotyczność - fabuła jest ciekawa, choć jeszcze nierozwinięta. Jest trochę błędów językowych (używając sztyletów, rzuciła nimi), jest nielubiana przeze mnie odmiana (o Matoranie), co niestety rzutuje negatywnie na ogląd całości, ale mogło być gorzej. Dużo oryginalnych pomysłów i dobre, klimatyczne dialogi. Dopiski w nawiasach jak przeszkadzały, tak przeszkadzają.
Tylko czemu toto ma tak mało komentarzy? Za moich czasów...
|
|
Śro 18:07, 27 Sie 2008 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Nowa część. Ludzie, DAWAĆ KOMENTARZE, OCENIĆ, PRZECZYTAĆ!
|
|
Czw 11:05, 28 Sie 2008 |
|
|
DD
Dołączył: 23 Gru 2006
Posty: 3797
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się bierze dyfrakcja światła?
|
|
|
|
Hmm...Co tu więcej powiedzieć, jak NN napisał wszystko?
To tak. Masz ładny styl pisania, zwięzły, a do tego umiesz nakreślić charaktery bohaterów. Opowiadanko jest długie, ale wciąga. Opisy początkowe( 600 lat przed WK, biblioteka np.) nastawiają ten ff na coś w rodzaju powieści kryminalnej (a przynajmniej mnie). No cuż, jest to jedno z lepszych opowiadań forumowych.
Zasłużone ten/ten
|
|
Czw 11:20, 28 Sie 2008 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
---> Ciąg dalszy...
Notatki część dziewiąta
| | Data: 5.000 lat przed WK
Miejsce: Destral- baza
Notka: Ciągła praca, brak zabawy to naprawdę żarcik słaby.
Chodź do mnie…
Kolejna dziwna noc… Tajemniczy głos szepczący „chodź do mnie”, „potrzebuję cię” powtarzał się w kółko. Obudziło mnie łupanie w drzwi. Rozejrzałem się po komnacie- cisza, mrok, cisza i mrok. Jak zawsze, wszystko gra, wszystko jest w porządku… (…) .
-Idę… Idę!- krzyknąłem.
Niewyspany podszedłem do kamiennych wrót i rozsunąłem je. Ku moim oczom ukazała się rozradowana, nieco kpiąca twarz Icaraxa.
-Gdzieś ty był?!- wrzasnął. –Ile razy mam ci mówić, że w południe widzimy się na placu treningowym?
-Ja… spałem… Skąd się tu wszyscy wzięli?- odparłem sennie rozglądając się na boki.
Icarax warknął i wrzasnął ponownie- Chcę cię widzieć za pięć minut na Sali treningowej, bo jak nie to obetnę ci trzy palce. ROZUMIESZ!?
Powiedział to tak głośno, że aż kilka kamyków spadło z sufitu.
-Ja.. tak! Tak jest! Będę gotowy.
-Głupie, słabe Rahi.- Warknął Icarax i z impetem zamknął mi drzwi przed nosem. Zawsze zastanawiał mnie Icarax… skąd w budynku z pozoru miłych i pomagających sobie istot wziął się Icarax- jeden, który mnie nienawidzi.
Pospiesznie zebrałem się do kupy i wybiegłem na dziedziniec. Wszyscy zachowywali kamienną powagę i szeptali coś między sobą. Z korytarza po prawej wyszedł Mutran krzycząc na Kojola.
-Shadow, witaj.- Powiedział swoim spokojnym głosem.
-Widzę, że Shadow się przyjęło. Mi tam odpowiada. Mutranie… jak poszedł atak na Arthakę?
Mutran spojrzał na Kojola i kiwnął głową aby tamten odszedł. Makuta przez chwilę stał w miejscu, ale potem machnął ręką i poszedł w drugą stronę.
-Teridax wykradł Maskę Światła. Od początku dnia wraz z grupą jakiś starożytnych istot pracuje nad nią… żaden Makuta nie ma tam wstępu, nawet ja.
Pokiwałem głową.
-Dobrze, idę trenować z Icaraxem. Wiesz może czemu był dziś taki zdenerwowany?
Mutran uśmiechnął się lekko. –Wydawało mu się, że jeden szpieg, prawdopodobnie członek Zakonu Mata Nui obserwował całą naszą akcję. Ja nikogo nie widziałem, ale Icarax wpadł w szał.
Pokręciłem głową i odszedłem. W sali treningowej czekał już na mnie. Ręce miał założone jedna na drugą a obok niego leżały drewniane kusze, noże oraz miecze. Przyjrzałem im się uważniej. Były perfekcyjne. Nigdy wcześniej nie widziałem tak idealnie odwzorowanych przedmiotów.
-Jesteś robaku.- powiedział powoli Icarax. – Te narzędzia, które tu widzisz zostały wykonane przez mieszkańców południowych wysp. Robią wrażenie, prawda?
-Są cudowne, bardzo… realne.
-To prawda… zrobił je rzemieślnik o pseudonimie Nivawk Nuva. Nie wiemy o nich zbyt wiele. Wiemy, że zajmują się robieniem broni. Nie należą do zbyt bojowego ludu. Ich główną rozrywką jest organizowanie symulacji bojowych. Dobra, przestań się na to gapić, bierzemy się do roboty. Mam dla ciebie misję.
Gwałtownie podniosłem głowę. Misje… moja pierwsza misja. Cóż za zaszczyt.
-Misję? Ja… nie wiem co powiedzieć.
-To nic nie mów. Wybierz sobie narzędzie, zorganizujemy walkę. Kilku mutantów czeka żeby ci dokopać.
-Czemu używamy drewnianych narzędzi?
-Nie chcę, żeby coś ci się stało przed misją. Nie ma czasu na reperowanie pancerza.
Powiedziawszy to, Icarax klasnął w dłonie i w tym momencie w Sali zmaterializowało się kilka mutantów (paru widziałem w klatce laboratorium Mutrana). Chwyciłem drewnianą katanę. Rękojeść była niewiarygodnie gładka i perfekcyjnie zrobiona. Gdybym tylko miał czas na pewno odwiedziłbym wyspę „Nivawka Nuva”. Rozpoczęła się walka.
Jeden z mutantów z dzikim okrzykiem ruszył na przód wymachując nad głową maskami i czterema sztyletami. Uskoczyłem na bok i zrobiłem cięcie kataną o kąt stu osiemdziesięciu stopni. Dziwna kreatura padła uderzając głową o posadzkę. Kolejny mutant był dwugłową istotą o wyglądzie Toa o ciele Kikanalo. Dziwoląg ruszył na mnie z dwoma mieczami po obu stronach. Już przygotowywałem się do skoku, gdy ten zablokował mnie. Znalazłem się między jego mieczami. Dwie głowy bestii uśmiechnęły się szyderczo i przygotowywały się do zadania ciosu. Wtedy skupiłem się i zmieniłem kształt. Mroczna energia wraz z pancerzem „wylała się” spod mieczy. Mutant stał oszołomiony. Pojawiłem się za nim i od tyłu złapałem go za dwie szyje. Istota zaczęła się wić i biec na oślep aż wpadła na ścianę. Ostatni miał najbardziej humanoidalną budowę. Był dobrze zbudowany i w ręku trzymał kij zakończony, wielką otoczoną kolcami, kulą. Ruszył na mnie i zaatakował. Osłoniłem się kataną. Kolejny atak z boku. Kolejna obrona. Mutant zaczął wyprowadzać serią coraz szybszych ataków. Postanowił uskoczyć na bok, ale ten zablokował mnie. Zrobiłem zamach kataną, jednak w tej samej chwili postać złapała mnie za nadgarstek i wyrzuciła w powietrza. Już miałem rąbnąć o ścianę, gdy w ostatniej chwili udało mi się zmienić postać. Przybrałem wygląd nietoperza i z gracją drapieżnika uniknąłem zderzenia. Pojawiłem się na drugim końcu sali. Mutant wyszczerzył zęby. Skupiłem się. Bestia ruszyła. Uniosła broń i biegła. Skupiłem się. Bestia biegła. Zebrałem całą moc. Potwór napierał. Zebrałem calutką moc. Już był blisko. Moc skupiona. Jest na wyciągnięcie ręki…. Uwolniłem moc. Wielki fala Mroku z ogromną prędkością ruszyła na mutanta. Postać wyleciała wysoko w powietrza, a podmuch cienia odrzucił go aż pod sam sufit. Nastąpiła cisza.
Icarax zaczął klaskać.
-Brawo, brawo nędzy Rahi. Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Myślę, że jesteś gotowy.
-Ja.. tak, tak… dziękuję.- ukłoniłem się lekko.
-Widzę, że bardzo podobają ci się te bronie i że chcesz odwiedzić wyspę Nivawka Nuva- co za dupek, czytał w moich myślach- i będziesz miał okazję. Właśnie tam rozpocznie się twoje zadanie.
Spojrzałem pytająco.
-Podczas ataku na Arthakę, jakiś członek Zakonu Mata Nui obserwował nas, jestem tego pewien. Według naszych agentów udał się właśnie na południe a stamtąd najpewniej do swojej bazy. Twoim zadaniem jest zatrzymanie go zanim tam dotrze. Wraz z Kriką zawieziemy cię na wyspę Nivawka. Tam rozpocznie się twoje zadanie. Teraz słuchaj uważnie.- powiedział i pokazał najpierw na swoje oczy potem na moje.- najpierw masz się dowiedzieć co tam robił, potem co widział a następnie masz go zabić. Żadnego litowania się, żadnego przedłużania. Rozumiesz?
Energicznie kiwnąłem głową.
-Dobrze, poczekaj na mnie na zewnątrz.
Już miałem wychodzić, gdy Icarax zawołał za mną:
-Za tego dupka, jutro dwadzieścia okrążeń dookoła zamku!
Ech… na co ja się pisałem?
|
Notatki część dziesiąta
| |
Data: 5.000 lat przed WK
Miejsce: Południowe wyspy
Notka: Poszukaj, popytaj, zabij…
Icarax i Krika przygotowywali wyposażenie do podróży. Ja siedziałem w swojej komnacie i wpatrywałem się w ciemno czerwony kryształ przepełniony Mrokiem. Moja pierwsza misja… Mam udać się na wyspy południowe i zabić jednego z członków Zakonu Mata Nui. A co jeśli Zakon wie coś więcej na temat mojego kamyczka? Może posiada jakąś wiedzę, która w jakiś jeszcze sposób ukierunkuje mnie na ten tajemniczy przedmiot. Już trzecią noc śnią mi się te sny… Jestem w dziwnym miejscu pełnym jednocześnie gór, zbiorników wodnych, wielkiej płaskiej wieży i zanurzonej w wodzi kuli… ona jest taka piękna. A głos szepcze „Chodź do mnie”.
Podniosłem się i chwyciłem moją kosę. Była wspaniałym narzędziem, którego rękojeść wykonana była z delikatnego i wygodnego ciemnego drewna. Ostrze było idealnie zagięte i ciężkie. Wyszedłem z pomieszczenia. Wyjrzałem przez balkon i ujrzałem Icaraxa przygotowującego łódź do odpływu. Potem powiedział coś Krice, a ten kiwnął głową i ruszył w stronę twierdzy.
- Jak się czujesz?- spytał Mutran. –Pamiętaj, na wyspach południowych jest pełno kupców i rzemieślników a ulice roją się od mieszkańców.
Lekko zadrżałem.
-Musisz być jednym z nich. Chodź od straganu do straganu, obserwuj towary, pytaj ile co kosztuje, udawaj się zaangażowany w to co robisz. Członek zakonu nazywa się …- zaczął przerzucać plik kartek-… Sikkul.- przełknąłem nerwowo ślinę..- według tych, co go widzieli jest niską, nieco zgarbioną istotą; dość starą. Jego Kanohi to chyba najstarsza jaką kiedykolwiek widziałeś Arthańska- wersja Kanohi Miru. W Zakonie zajmuje wysoką pozycję, według naszych informatorów jest samym doradcą Hyrlex.
-Kim jest Hyrlex i skąd wiecie tak dużo o Zakonie?- Spytałem.
-Oficjalnie nie wiemy nawet o jego istnieniu… Teridax nie wie. Cała misja zostanie przeprowadzona potajemnie.- Odparł Mutran.
-Dlaczego?
-Jest… wiele powodów dla których nie warto mówić niektórych rzeczy Teridaxowi…
Wtem do pomieszczenia wszedł Krika.
-Jesteś gotowy?- spytał ochrypłym głosem. Kiwnąłem na Mutrana.
-Powodzenia.- ucisnęliśmy dobie dłonie i wraz z Makutą zeszliśmy na dół.
-Ile ja mogę czekać!?- wrzasnął Icarax. – Najlepiej niech Sikkul ucieknie…
Sikkul… może to tylko moja wyobraźnie, ale brzmi jak „Sinqul” (nie wpadłem w obłęd…). Mam nowego towarzysza zabaw, ale fajnie…
-… i niech powie wszystkim swoim ludziom jak przebiegał atak!
-Jestem gotowy, możemy ruszać.- Powiedziałem bez namysłu. Icarax przeszył mnie wzrokiem mówiący „mam cię na oku padlino” i wsiadł do łodzi.
Podróż była długa i męcząca… nienawidzę transportu wodnego, o nie…
-Ląd!- krzyknął Krika. Podniosłem się i ku moim oczom ukazała się przecudna kraina. Nie była tak zniszczoną wyspą jak Xia. Tutaj wszystko tętniło życiem. Mnóstwo lasów, kamiennych posągów i świątyń a na brzegu tysiące łodzi. Już stąd słychać było rozmowy kupców nawołujących do zakupu swojego towaru. Krika i Icarax zmienili postać, poszedłem w ich ślady. Teraz wyglądaliśmy jak niczym nie różniący się, zwykli mieszkańcy wysp sąsiednich, którzy mieli na oku jakiś ciekawy sprzęt. Przybiliśmy do brzegu.
-Witajcie Rahi morskie!- rzucił jakiś stary, wymachując laską. – Witajcie na wyspach południowych!
Icarax uśmiechnął się i machnął ręką w jego kierunku… musiało mu to przyjść z wielkim trudem. Schowałem broń za plecami. Krika podszedł do mnie tak blisko, że prawie stykaliśmy się głowami.
-Ja i Icarax idziemy na zachód, ty idź na wschód. Patrz teraz w stronę, gdzie ja patrzę. – ruchem głowy wskazał uliczkę pełną straganów po obu stronach.-Tam jest. Poznaję go…
Przy stoisku z wartościowymi wazami stała pochylona nad dzbanem bardzo stara istota. W odróżnieniu do tego co mówił Mutran, nie był wcale taki niski.
Kiwnąłem głową i moi bracia zniknęli w tłumie. Przygotowywałem się do ataku… Stanąłem przy straganie z pamiątkami. Były tam posążki Matoran, Turaga i Toa.
-Witaj przybyszu!!- rzucił głośno sprzedawca. – Czego szukasz?
-Ja… rozglądam się po okolicy. –Nerwowo spojrzałem przez ramię i dostrzegłem, że członek Zakonu wstaje i idzie przed siebie.
-Na pewno masz coś na oku! Zobacz jakie okazałe posążki, robione własnoręcznie przez…
-Daj mi Matorana i Toa.
-Tak jest…- odrzekł urażony.
Spanikowałem, bo wydawało mi się, że straciłem mój cel z oczu. Pochwyciłem figurki i rzuciłem sprzedawcy kilka Zębatek.
– Reszty nie trzeba…- mruknąłem.
Przyspieszyłem kroku i zatrzymałem się po przeciwnej stronie straganu z bronią, przy którym stał starzec. Spojrzałem na sprzęt… był perfekcyjnie wykonany. Był co prawda drewniany, ale idealny. Odwróciłem się. Nagle członek Zakonu spojrzał się w moją stronę i spotkaliśmy się wzrokiem. Szybko odwróciłem się.
-Kupujesz czy będziesz tak się gapił?- spytał sennym głosem sprzedający.
Odwróciłem się ponownie i zobaczyłem jak moja ofiara nerwowo na mnie spogląda, zabiera towar i idzie dalej.
Argh… zorientował się…
Szedłem teraz środkiem ulicy. Cel znajdował się niecałe pięć stóp ode mnie. Zwolniłem kroku. Starzec odwrócił się ponownie i przyspieszył. Nagle stragany zaczęły się kończyć. Członek skręcił w lewy zaułek. Dookoła rozpościerał się ogromny las, zostawiając w tyle siedziska kupców. Starzec zaczął biec. Rzuciłem się w pościg. Już miał skręcić w prawo, kiedy z impetem rzuciłem się na niego i objąłem w pasie. Razem sturlaliśmy się po jasnej, zielonej trawie. Na moje nieszczęście upadłem na plecy. Starzec otrząsnął się i chciał uciekać, jednak w tej samej chwili chwyciłem kosę i przewróciłem go.
-Makuta..!- wycedził.- Skąd wy…?
-Nie jesteśmy tacy głupi…- przyłożyłem mu krótkie ostrze do gardła.
-A więc widzieliście mnie… na Arthace?
-Jak najbardziej… więc przyznajesz się do tego?
-Skoro mnie widzieliście…
-Więc żegnaj. -Uniosłem sztylet nad głową
-Nie!- krzyknął piskliwym głosem.- Dam ci tego czego chcesz, nikomu nie powiem o tym ataku.
-Twoje imię.
-Co?...
-TWOJE IMIĘ!- wrzasnąłem a moje oczy zrobiły się niepokojąco czerwone.- Co masz wspólnego z Sinqul…
Starzec patrzył na mnie wielkimi oczami. Po chwili wypuścił powoli oddech i powiedział:
-Skąd o nim wiesz?
-Miewam sny…- odrzekłem powoli.
Członek Zakonu mimo, że był pod ostrzem zerwał się gwałtownie i prawie usiadł na trawie.
-Mówisz… poważnie?- Kiwnąłem głową, przełknął ślinę.- A więc jesteś jednym z nich…
- Z jakich „nich”!?- krzyknąłem.
-Z rdzennych Matoran Cienia. Staraliśmy się ich zabić, ale…
-Jestem z Wielkiego Kontynentu.
-… widocznie nie miałeś pojęcia, że nim jesteś.
- Zawsze wydawało mi się, że jestem Onu-Matoranem.
-No właśnie… potraficie się zakamuflować..
-O czym ty mówisz!!?- wrzasnąłem a starzec jęknął.
-Zakon Mata Nui zaczął po kolei wybijać wszystkich Matoran Cienia, ponieważ… coraz więcej z nich miało przedziwne sny.. wizje na temat Kamienia Sinqul. Wielkiej jasnej wieży na tle granatowego nieba… nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby jakiś mały bohater rzucił się na ten skarb. Nazwali mnie Sikkul, bo prowadziłem najwięcej ataków na twoją rasę.
-Dlaczego akurat Matoranie Cienia?
-Nie wiemy tego na pewno… Mamy teorię, że Wielka Istota znana pod imieniem Sinqul prawdopodobnie wszczepiła te wizję w wasze umysły, chcąc w ten sposób rozpocząć… grę. Chciał abyście zaczęli między sobą rywalizować, żeby w końcu jeden z was w końcu zszedł na sam dół wieży i zdobył skarb.
-Tylko Matoranie Cienia…?
-Nie… nie tylko. Było też kilku Matoran Światła… ale wydaje mi się, że wszystkich wybiliśmy. Z naszych ofiar zostałeś jeszcze ty.- i uśmiechnął się.
-Kim jest Tenneher?
-Nie wiem.
-Dobrze, wyjawiłeś mi tajemnicę… Umowa to umowa.
-Pozwolisz mi żyć?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Nie, powiedziałem, że umowa to umowa. Moi bracia umówili się ze mną, że cię zabije. – szybkim ruchem wbiłem krótki sztylet w pierś Członka. Otworzył szeroko oczy i wydał z siebie ochrypły dźwięk.
Potem jakby świat się zatrzymał. Wróciłem przez ulicę ze straganami, nie słysząc głosów kupców. Mijałem ludzi, na niektórych wpadałem, ale nie słyszałem ich krzyków… Przy łodzi czekali Icarax z Kriką. Spojrzeli na mnie pytająco a ja kiwnąłem głową. Wsiedliśmy do łodzi i odpłynęliśmy na Destral.
Jedyny… zostałem sam. Zostałem ostatnim Matoranem Cienia, który może dzierżyć moc Kamienia Sinqul… szedłem teraz w towarzystwie innych Makuta wiwatujących i klepiących mnie po ramieniu. Jakże ślepych… nie znających mnie. Światło księżyca padało na mnie, przez co wyglądałem naprawdę groteskowo. Znałem tajemnicę Sinqul a moje szaleństwo zaczęło się pogłębiać. Stało się obsesją i celem życiowym. Nie obchodziła mnie już moja rola w Bractwie ani różnica między Teridaxem a Wielkim Duchem… Czekało na mnie. Sinqul czekał ukryty na dziwnej, geometrycznej wyspie zamknięty w wielkim jasnym słupie na tle ciemnego nieba…
Tańczę diabelski taniec z moim nowym demonem, a skrzypek jeszcze długo będzie nam przygrywać.
Teraz dajcie mi się wyspać... muszę przeszukać biblioteki, poszukać wskazów... dobranoc.
|
Zapiski- źródło nieznane
| | Szedł drogą niewiadomo ile. Sam też nie wiedział. Czuł się jednak dobrze, więc wydawało się, że dopiero rozpoczął swoją wędrówkę. Zastanawiał się ile osób go zobaczyło. Nie wiedział. Było wiele rzeczy, których nie wiedział. Miał kilka przebłysków; pamiętał kurduplowatego Matorana, który towarzyszył mu w jego.. pracy? Tylko jakiej… gdyby tylko mógł sobie przypomnieć. Jednak niczego nie pamiętał… no prawie.
Wyglądał jak typowa biomechaniczna istota. Niczym niewyróżniający się z lekko głupkowatą, kpiącą miną Matoran. Na plecach zarzuconą miał czarną pelerynę z symbolem w kształcie kwadratu. Nie wiedział co on symbolizuje. Wiedział tylko jedno- przybył aby znaleźć kule. O tak, to wiedział i bardzo, bardzo chciał to osiągnąć. W czasie snu odwiedził starego Turagę imieniem Kneppu, któremu nakazał sprowadzenie Kikanalo. Kiedy to było? Tego też nie wiedział- dziś? Wczoraj? Tydzień temu? Sześć tysięcy osiemset dwadzieścia cztery lata temu? Stary kapłan bał się go, to też wiedział. Gdy wędrował tak niewiadomo ile, widział wiele istot niespokojnie odwracających się na jego widok. Ale czy go widzieli? Czy tylko czuli niepokój? Nawet nie pytał…
Znalazł stabilny kamień i wspiął się do góry. Potem następny, następny aż w końcu znalazł się na szczycie. To było tutaj. Teraz powinien iść tylko przed siebie aż dojdzie do… ach tak, to była niewielka chatka.
Kneppu przeżył niemało. Kiedyś nieustraszony przywódca Toa Magmy, codzienne walki ze smokami, morskimi potworami, mechanicznymi robotami… jednym słowem- typowa historyjka z bajki. Potem przyszedł czas kryzysu. Tajemnicza organizacja zaczęła jeden po drugim wybijać członków jego drużyny. Najpierw poszedł Toa Żelaza- niewielka strata- pomyślał Kneppu. Potem poszła Toa Wody, wielka mądrala, zawsze pomocna, zrównoważona… nienawidził jej-niewielka strata. Kneppu został sam jedyny na polu bitwy, pokonując „jedną ręką czterogłowego Rahi, ugadzając go w lewy bok sztyletem”- tak zawsze opowiadał. Nie wspomniał, że Toa Ziemi zdążył przedziurawić Protostalowy pancerz stwora i ostatecznie zginął przywalony jego łapą, a Toa Kneppu korzystając z zamieszania dobił stworzenie.
Nie obchodziło go to. Wierzył w swoje umiejętności i czuł się bohaterem. Ale czegoś takiego nigdy nie przeżył. Wczoraj miał zły sen. Nigdy nie miał złych snów- odkąd oddał swoją moc za umierającego Muake i zmienił się w Turagę, spał jak zabity. Ale nie wczoraj. Wczoraj widział Matorana. Bardzo złego Matorana. Kazał mu zorganizować transport na dziś wieczór. Kneppu słynął z punktualności. Wszystko było już przygotowane. Siedział w swojej chatce ponad siedem godzin i czekał na nieproszonego gościa.
Drzwi otworzyły się z hukiem.
-Witam, witam Ga Matoranki i Le Matoranie! Dzisiejszy wieczór będzie należał do was! Oglądajcie i… Ups, coś mi się pomyliło- rzekł wędrowiec. Kneppu znieruchomiał. – Co u ciebie staruszku? Nawet nie wiesz ile czasu zajęło mi dotarcie tutaj. Nie, nie- nie martw się ja też tego nie wiem.
Przybysz skoczył na Turagę i usiadł na nim.- Daj mi to- powiedział i zdjął z niego maskę Kanohi. – muszę nosić coś na twarzy. Zaczynam się przyzwyczajać do waszych tradycji… a teraz mój drogi, gdzie jest Kikanalo?
Kneppu przygnieciony ciężarem ciała przybysza wskazał na zachód. –S-stoi t-tam.- wykrztusił.
-Świetnie- rzekł przybysz. – a teraz odpocznij staruszku, zaśnij, tyle się dziś naharowałeś. – i przycisnął kolano do szyi Turagi. Kneppu zaczął się wyrywać i dusić. W końcu jego ręce opadły.
-Niewielka starta- rzekł wędrowiec.- Czas ruszać, gdzieś tam za górami, za lasami rzeka na mnie Makuta ze skarbami. – kopniakiem otworzył drzwi i ruszył w drogę…
|
Notatki część jedenasta
| |
Data: 4 000 lat przed WK
Miejsce: nieznane
Notatka: Długa droga do domu
Harakeke. Rośliny podobne do bluszczy występujące w terenach podmokłych. Jest ich tutaj całe mnóstwo…. Skąd one się wzięły? Co najdziwniejsze- skąd JA się tutaj wziąłem? Wygląda jak pole uprawne. Obok wyrastają bambusy a pod nogami mam zwinięte liny Flax. Bambusy są tak wysokie, że sięgają mi ponad głową. Nic nie widzę. Używając kosy zaczynam przedzierać się przez zarośla. Szybkimi ruchami ściąłem twarde gałęzie drzew i przedarłem się przez gąszcz. Nagle ku moim oczom ukazuje się droga. Idę na czworaka, gdyż gęsty bluszcz uniemożliwia mi przedarcie się przez dżunglę. Skręcam na prawo i czuję pod nogami beton. Wstaje, dżungla prawie zniknęła. Znajduję się w lesie. Widzę przed sobą mały drewniany domek. Obok niego stoją dwie skrzynki pełne sieci i biologicznych stworzeń. Na tarasie stoi stare bujane krzesło. Podchodzę bliżej i widzę na nim Matorana, szyjącego z Flaxu.
-Witaj w domu Shadow.- mówi.- zbliż się proszę, chcę cię zobaczyć.
-Kim jesteś? Jak się tu znalazłeś?- podchodzę.
-Nie, jeszcze się tu nie znalazłeś. To tylko sen.- wpatruję się w jego ręce, nadal szyje. – Nazywam się Mata Nui.
Czuję silne ukłucie w gardle.
-Zdaje mi się, że utrzymuje ten świat przy życiu.- pokazuje na swoje ręce.- Jesteś bardzo wyjątkowy wiesz o tym?
-Czemu mi to pokazujesz?- pytam lekko ochrypłym głosem.
-Ponieważ istoty potężniejsze ode mnie wyznaczyły cię do tego zadania, tak jak wyznaczyły mi moją pracę.- Matoran wstaje. –Jesteś strażnikiem Matoranie Cienia. Jesteś strażnikiem jak wszyscy Makuta, ale jako jedyny stworzony zostałeś do tak potężnego celu.
Nagle słyszę grzmot. Mata Nui spogląda w górę przysłaniając czoło ręką. – Nadchodzi burza. JEGO burza.- mówi i wskazuje na niebo. Gwiazdy układają się w Kanohi Kraahkan.
-Niedługo udam się na spoczynek Matoranie. Pokazuję ci to wszystko, ponieważ chcę żebyś wiedział, że są inne światy. Gdy ja polegnę on zajmie moje miejsce. Ale nie martw się, wrócę. Kiedy Makuta Teridax przejmie kontrolę, ty będziesz musiał użyć kuli Sinqul, aby przenieść ją i siebie do innego świata. Ten skarb jest ważniejszy niż jakikolwiek inny artefakt. Nie może znaleźć się w jego rękach.
-Ale ja go nie mam!- krzyczę zdenerwowany nadmiarem informacji.
-Zdobędziesz go. Skarb cię wzywa.
-Na czym ma polegać moje zadanie?
Mata Nui przymknął oczy i zacytował powoli i wyraźnie- „Ten, kto Sinqul dzierży, moc ma Braci i niejeden raz zapomni jak zatoczy koło”.- przerwał na chwilę i dodał- albowiem ty jesteś jej strażnikiem Matoranie i twym zadaniem jest strzec ją po kres swoich dni.
-Gdzie miałbym ją zabrać? Gdzie ona jest!?- pytam. Zaczyna padać deszcz, coraz głośniejsze grzmoty.
-Nie ty, to ona cię zabierze. Udaj się na zachód stąd i z wyspy Haxen wypłyń na północ. - Mata Nui nieruchomieje i przewraca się do tyłu. Sieć którą szył przysłania całe jego ciało a gwiazdy o kształcie Kanohi Kraahkan stępują z nieba i uderzają w ciało Matorana.
***
-Halo?
Mruknięcie.
-Żyjesz!?
Głośniejsze mruknięcie.
-Wstawaj, co się z tobą dzieje?
Otworzyłem oczy. Nade mną stali trzej Makuta. Jeden trzymał w ręku notes złożony z trzech prostokątnych tablic o ściętych bokach i szybko coś notował wpatrując się we mnie.
-Już dobrze?- spytał Chirox. –Słyszeliśmy ulatniająca się energie. Prawie wyszedłeś z siebie. Dosłownie.- wskazał na niewielkie chmurki Antydermis unoszące się dookoła mojego pancerza.
-Myślałem, że nie potrzebujemy snu. – zauważył jeden ze stojących obok Makuta. Miał na sobie czerwono zieloną zbroję a jego głowę zdobiła Maska Grawitacji.
-Roodaka musiała coś źle zrobić.- powiedział Chirox. W tym samym momencie notujący Makuta uniósł głowę, spojrzał na mnie, to na Chiroxa i z powrotem wrócił do pisania.
-Coś złego ci się śniło?- Spytał Makuta.
-Nie… raczej nie, nie pamiętam.- Skłamałem. –Ale jak to możliwe, że odczuwam zmęczenie, podczas gdy wy możecie wytrzymać cały dzień i noc.
-Nie mam pojęcia- rzekł z powagą notujący Makuta i odłożył kamienne tablice.- Myślę, że to skutki twojej dawnej bio-mechanicznej formy i bardzo szybkiej, brutalnej mutacji. Organizm jeszcze nie ewoluował do końca.- spojrzał na Chiroxa a ten pokiwał głową.
Makuta klepnął mnie po ramieniu. –Icarax kazał mi cię przyprowadzić… zaczyna się niecierpliwić.
-Tak, dziękuje… gdyby nie wy to pewnie już rozerwałby mnie na strzępy.
Ruszyłem korytarzem i powoli zszedłem w dół na salę treningową. Nawet nie wiedziałem, że minąłem pokój Makuty Teridaxa i obserwującą mnie w nim Roodakę. Gdy jadowita Vortixx zorientowała się, że odszedłem zamknęła drzwi i odwróciła się do Teridaxa. Makuta siedział na kamiennym tronie i splótł ręce w sposób przypominający gest modlitewny. Głowę miał spuszczoną.
-Kolejna wizja.- rzekła Xianka.
-Widzę, ale nic mi to nie daje…- rzekł Makuta wpatrując się w biurko. – Nawet ja nie mogę dostać się do jego umysłu.
-Kazałem Chiroxowi sprawdzić… miał wejść do niego do pokoju i nawiązać kontakt umysłowy, ale nawet z takiej odległości… nic nie wyszło.- odparła Roodaka.
-Damy mu jeszcze parę miesięcy. Jeśli w tym czasie nie uda nam się czytać z jego umysłu i zdobyć informacji na temat Sinqul… trzeba będzie go zabić.
-Dlaczego tak bardzo chcesz tej kuli? Czym ona jest?- Spytała nieco podniesionym tonem Roodaka.
Ale Teridax nie odpowiedział. Z dwóch powodów. Nie chciał i jednocześnie nie wiedział. Kiedy to przejął dowództwo w Bractwie otrzymał wiele informacji, które nigdy nie miały prawa dostać się do jego uszu. Jedną z nich było istnieje kuli Sinqul. Gdyby powiedział swoim ludziom żeby szukali czegoś o czego istnieniu wiedział zaledwie szczątkowe informacje- wyśmialiby go. Jednak skarb ten był mu potrzebny nie tylko do przejęcie władzy na Metru Nui, ale nad całym światem. Jeśli natomiast Matoran Cienia zawiedzie i Teridax nie dostanie od niego żadnych informacji, Makuta będzie musiał go zabić. Jeśli nie on posiądzie Sinqul, to nikt.
Szkoda tylko, że nie wiedział, iż jeszcze dwie osoby myślały w podobny sposób…
|
Notatki część dwunasta
| |
Data: 4 000 lat przed WK
Miejsce: Destral, komnata przesłuchań
Notatka: Wybór
Życie jest jak rytuał, kontrola, rutyna. W moim przypadku muszę być bardzo ostrożny. Znam największą tajemnice dzisiejszych czasów oraz przyszłość tego świata. Po tym jak odwiedził mnie Wielki Duch, czy kimkolwiek była istota z mojego snu, zacząłem bezwarunkowo ufać swoim wizją. Po treningu z Icaraxem, wraz z Kriką odwiedziłem południowe wyspy. Dokonaliśmy tam zakupu sprzętu rybackiego oraz kilka protostalowych narzędzi. Od wczoraj planuję zorganizowanie łodzi i opuszczenia szeregu moich… kogo? Braci? Czy mogę nazwać ich braćmi… Minęło już wiele lat odkąd byłem Matoranem a przecież właśnie Mata Nui powiedział mi „jesteś strażnikiem Matoranie”. Czy to, że zostałem zmutowany do formy Antydermis i zamknięty w zbroi przez Bractwo mogło mieć jakiś związek z moją powinnością? Bądź co bądź- Makuta mieli strzec równowagi na świecie. Byli w końcu jednymi z pierwszych, jak nie pierwszymi istotami, które zostały stworzone. Opanowałem wiele z moich umiejętności i mówiąc szczerze wydaje mi się, że czuję się z nimi lepiej niż większość moich towarzyszy. Dziś postanowiłem wypłynąć . Jednak żeby tego dokonać, muszę zorganizować transport. Jestem tu jeszcze za krótko, żeby Makuta nie zapytali mnie dokąd się wybieram. Dlatego potrzebuję kogoś do pomocy, dlatego…:
-ROZUMIESZ!?- wrzasnąłem na Herava.- powtórzę jeszcze raz: idziesz na górę, przygotowujesz sprzęt. Łódź ma być gotowa za góra dwie godziny. Pamiętaj, będę kręcił się w pobliżu. Jeśli powiesz komukolwiek cokolwiek wniknę do twoje pancerza i cię zabije, rozumiesz?
Herava- Makuta który przeżył z Bractwem prawie całe swoje życie, potem zgodził się na przystąpienie do Teridaxa- przytaknął ze strachu.
-Chcę też abyś władował mi na łódź trzy Rahkshi. Kraata dasz mi przed odpływem. Rozumiesz?
-T-tak.- odparł.
Odsunąłem ostrze od szyi Makuta i skierowałem się do wyjścia. Nagle usłyszałem za sobą śmiech. W przypływie zdenerwowania odwróciłem się i strzeliłem wiązką mroku w Herava. Makuta padł na ziemię.
-Z czego się śmiejesz!?- krzyknąłem. Jednak nie był to on.
Śmiech powtórzył się.
-Kto to?- zapytałem nieco ściszonym tonem. Czyżby ktoś podsłuchał naszą rozmowę?
-Tuuutaj! W celi!- zawołał stary, ochrypły głos.
Skierowałem się do celi po prawej i spojrzałem za kraty. Na środku siedział Matoran ze skrzyżowanymi nogami. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
-Hehehehe.- zachrypiał. – To ty jesteś Shadow?
-Kolejny, który zna moje imię a nie powinien… coś ty za jeden!?
-Spooojnie. Jestem Memrakk. Zamknęli mnie tu około 4.500 lat temu. Mam zdolność czytania w myślach- jak Kanoh Suletu.
-Czemu cię zamknęli?- spytałem.
-Kiedy jeszcze Bractwo było dobre, Turaga wysp zachodnich kazał zabrać mnie na pracę do Destral. Za bardzo wnerwiała ich moja zdolność.- uśmiech poszerzył się.- ale odkąd Bractwem rządzi Teridax kazali mnie tu zamknąć.- chrząknął.- z twoich myśli wynika, że wpakowałeś się w niezłe bagno, no nie?
Nie mogłem go tu zostawić… wszystko by im powtórzył.
-Wiesz gdzie trzymają klucze?- spytałem.
-W tej skrzynce po lewej.- wskazał na kamienny otwór w ścianie.
-Wiedziałeś gdzie są klucze i nie próbowałeś się wydostać?
-i gdzie miałbym wrócić? Tutaj przynajmniej zapewniali mi jakąś rozrywkę…
Szybko chwyciłem plik kluczy. Matoran wskazał na jedne z nich i szybkim susem otworzyłem kraty.
Herava już się podnosił, jednak odwróciłem się do niego i nawiązałem kontakt wzrokowy. Używając mocy Strachu sprawiłem że ten usiadł niczym w transie i zastygł bez ruchu.
Rozwiązałem ręce szalonego Matorana i podbiegłem do Makuty.
-Juhuu! Czeka nas przygoda?- zawował Memrakk.
-Słuchał Herava. Idź już! Będę czekał pod twierdzą.
Makuta zamrugał, kiwnął głową i pobiegł na górę.
-Meema, czy jak ci tam.- zwróciłem się do Matorana.- ciebie nie miałem w planach , ale najwidoczniej Wielki Duch chciał, żebyś był częścią tej wyprawy…
-Wyprawy!- zawołał radośnie szaleniec.
-… Mam pewien plan, żeby nas wydostać. Słuchaj uważnie…
***
-Z drogi ludzie! Prowadzę więźnia. –krzyknąłem trzymając Mamrakka za ramię.
-Po co ci on?- zapytał zdezorientowany Spiriah.- nie wypuszczaliśmy go od…
-Icarax chce żeby był obecny na naszym następnym treningu. Chyba chce żebym ćwiczył na żywym celu.
-Ale…?
-Chcesz z nim na ten temat porozmawiać?
-Nie, ja… musze iść. Rahi czekają.- odparł Makuta i szybko się ulotnił.
W bazie było zamieszanie. Bitil latał od jednego pomieszczenia do drugiego z kamienną tablicą. Roodaka rozmawiała z Gorast a Mutran mówił o czymś poważnie z Teridaxem. Szybko zszedłem na dół do bramy Bractwa. Na zewnątrz stało kilka Visoraków. Kellerak wpatrywał się we mnie zaciekłym wzrokiem. Zielony kwas ściekał mu z pomiędzy szczypiec. „hoor”-odparł i ruszył w druga stronę.
Herava pakował ostatnią drewnianą skrzynie na łódź. Zbroje Rahkshi stały już na pokładzie.
Makuta pomachał niepewnie reką.
-Dziękuje ci. Wybacz wszelkie niedogodności.- powiedziałem i położyłem rękę na jego ramieniu.
Herava zepchnął ją i wzruszył ramionami.
-Dam ci godzinę czasu, potem powiem im do czego mnie zmusiłeś.
-Jeszcze raz dziękuje i przepraszam.
-Za co…?
Wbiłem sztylet w gardło mechanicznej zbroi Makuta. Antydermis wyciekło od razu. Niebieski obłok esencji Makuta uniósł się wysokość kilku Kio i rozniósł się dookoła. Zbroja opadła na ziemię.
Wsadziłem Matorana na pokład, sprawdziłem wszystkie skrzynie, wyposażenie i zasiadłem za sterami. Już miałem odpływać, gdy nagle coś odezwało się w mojej głowie. „To już koniec? Czy tak ma skończyć się twoja służba Bractwu?”
Nie znałem odpowiedzi… nie wiedziałem jaki jest cel mojego życia, ale wiedziałem jedno- coś mnie wzywało. To tak jakbym stał w pomieszczeniu złożonym z dziesięciu tysięcy drzwi i słyszał pukanie. Które to drzwi? Gdzie kryje się skarb? Jeśli wybierzesz złe… kto wie co czeka po drugiej stronie. Nie miałem jednak wyboru. Decyzja zapadła. Żyję w czasach, w których racjonalne myślenie nie gra zbyt dużej roli. Ruszyłem. Okręt wydał głośny jęk.
-Juhu!- krzyknął Mamrakk.
Po kilku minutach byłem na otwartym morzu.
Na tle szarego nieba, wraz z szalonym Matoranem przy boku i kilkoma Rahkshi wypłynąłem w podróż swojego życia. Cokolwiek wydarzy się później, a wieżę że tak, na pewno będzie kierowane ręką losu. Powinienem zaufać instynktom i iść za głosem serca, które zamieniło się teraz w zielonawą esencję. Moja mutacja dobiegła końca w pełni. Nie odczuwam bólu, głodu ani snu. Jednak wiem, że jeśli Sinqul będzie chciał mi coś przekazać, zasnę. Zasnę niczym zmęczony Muaka po polowaniu. Niczym Onu-Matoran wykończony pracą w kopalni Protodermis. Sam byłem kiedyś jednym z nich, ograniczonym i żyjącym w schemacie….
Na początku tych zapisków mówiłem o uzależnieniach związanych ze służbą Wielkiemu Duchowi. Teraz już tak nie jest… teraz czuję, że Mata Nui dał mi moc, dał mi obowiązek i przeznaczenie zamknięte w jedności jaką jest magiczna sfera. Stałem się pionkiem w grze, które nazywa się „Życie” i czeka aż wykonam swój kolejny ruch… Niepokoiła mnie tylko jedno. Kim był Tenneher? Czy żyje? Jeśli tak to gdzie jest i co robi? Czy wie o mojej misji?...
|
<r>
| |
***
Tajemniczy przybysz podążał przez pustynię. Niebo było bezchmurne a promienie słońca odbijały się od jego zbroi. Jechał na swoim Rahi. Nie czuł zmęczenia, nie czuł głodu ani zdenerwowania. Ogólnie rzecz biorąc- nie czuł za wiele. Tyle, że teraz już zaczął sobie coś przypominać. Wiedział kim jest. Jego imię, jakże tajemnicze, nic nie znaczące- Tenneher. Przybył tutaj po skarb i był jednym z pionków w tej grze. On stał na białym polu spokojnie czekając na swoją kolej. On, dumny kamienny posąg stojący na mitycznej szachownicy oświecanej z rzędem pochodni. Stał tam niby martwy, jednak sam dobrze wiedział, że gdy tylko nadejdzie jego ruch- uderzy. Stawką było coś ogromnego, coś potężnego i nieporównywalnego. W innym świecie Tenneher spędził całe swoje życie na poszukiwaniu wyspy na której miała znajdować się przepowiednia , artefakt zmieniający oblicze świata. W jeszcze innym był łowcą czyhającym na Trofeum, które- jak nietrudno zgadnąć- również miało odmienić oblicze wszechświata.
Wszystko to można by porównać do banału, w którym jeden wielki bohater zmaga się z przeciwnościami losu aż w końcu odnajduje swoje przeznaczenie, wygrywa walkę z losem i zdobywa władze nad światem. Jest tylko jedno „ale”.
Wszystkie te światy w rzeczywistości były jednym i tym samym. Czymś co leży pod sobą, nad sobą lub nachodzi nad siebie. Niczym równoległe linie na osi układu równań. Są to dwie różne funkcje, jednak oba należą do tego samego układu. Tenneher nie pamiętał swoich poprzednich światów. Jego przeznaczenie było proste- znaleźć, zdobyć i zwyciężyć. Czy był to zwój pergaminowy przepowiadający przyszłość czy potężna Kanohi zmieniająca świat…. Czy też protodermiczna kula Sinqul dająca władzę nad swoim przeznaczeniem. Teenehar przybył z zewnątrz i wiedział że jego jedynym zadaniem jest posiąść skarb… jednak zawsze był ON.
Zawsze ten KTOŚ podążał za nim, i podczas gdy ten zapuścił już szpony w skarbach i biegł przez mityczne miasta spowite wojnami, zniszczeniami które sam w gruncie rzeczy wywołał, w pewnym momencie odwracał się za siebie i wiedział GO- podążający niczym cień za swoim właścicielem. Niczym mrok, którego istota próbuje się wyzbyć, aby chociaż raz w życiu pozostać sama ze sobą. Teeneher odkrył jak się tego pozbyć- trzeba zgasić światło.
Trzeba wyzbyć się cienia wplatając w swe serce mrok. Dumne imię które nosił w tym świecie, imię „Matorana Światła” już dawno przygasło.
Gdy wędrowiec w końcu zdobył swój skarb, uporał się z cieniem i otworzył ostatnie drewniane- i jakby z pozoru wyglądające na groteskowe- drzwi ogarniał go lęk. Zamiast odkryć przywołaną już powyżej „tajemnicę świata” czy „odpowiedzi” on zawsze widział w nich to samo- koniec początku. Zamiast wzbić się wyżej on zataczał koło. Zamiast zakończyć pewien etap swojego życia on ciągle wracał na samo dno wieży z setką drzwi i od nowa wchodził na górę w poszukiwaniu odpowiedzi. Tym razem zatrzymał się w świecie Matoran, świecie, którym rządził Wielki Duch Mata Nui. Był tutaj również i Cień. Do ich gry doszedł również nowy zawodnik- członek mitycznej rasy zwanej Makuta- Teridax. Jednak Matorana Światła interesowało tylko jedno- zniszczyć Cień i posiąść Sinqul.
Potem gdy nieszczęśliwie go zdobędzie wróci z powrotem na najniższy poziom swoje życia i zacznie po kolei otwierać kolejne drzwi… Jeśli jednak tego nie zrobi… Kto wie? Wolał o tym nie myśleć. Miał jasno postawiony cel- wygrać. Wygrać jak to robił w innych swoich światach i podbijać kolejne. Nigdy nie przegrał.
Nie wiedział, że tym razem stawka jest nieco inna. Nie wiedział, że tym razem jest to już OSTATNI stopień ich wieży. Sinqul to nie tylko potęga władania nad światem, lecz kontrola własnego życia. Jakże mityczną i zarazem egocentryczna istotą, jeśli można tak nazwać go nazwać, była kula Sinqul- pozabijacie się nawzajem, niech zginą tysiące niewinnych istnień, niech świat spłonie, a TY, ty JEDYNY, który wygrasz, który zostaniesz na polu bitwy otrzymasz największą nagrodę- będziesz mógł mnie bronić. Będziesz mógł wybierać własne Drzwi, aby MNIE chronić.
Teeneher dotarł do celu. Zszedł ze swojego Rahi i spojrzał w górę. Przed nim rozpościerał się widok jakiego nie ma się okazji widzieć codziennie. Ogromny, szklano zielony pałac z ostrymi, jak zęby Kałamarnic, wieżami stał przed nim na środku bezkresnej pustyni. Teeneher stanął przed drzwiami. Miały one ponad siedem stóp wysokości. Zapukał trzy razy. Chwila niecierpliwości. Na twarzy Matorana, dotychczas szczerzącego się od ucha do ucha, pojawiła się nutka irytacji. Zapukał ponownie i tym razem drzwi otworzyły się błyskawicznie. Teeneher z początku nieco zmieszany wpatrywał się w przestrzeń. Po chwili spojrzał w dół. Stał tam niski, zgarbiony Turaga patrząc na niego z wyrzutem.
-Takiś krępy przyjacielu?- spytał cicho Matoran.
Turaga westchnął.
-Widziałem cię w snach, tak jak ty mnie.
Teeneher tak naprawdę tylko dawał wizję, wiedział komu je dać i kiedy… nie widział jednak swojego wybrańca.
-Tak, tak… nie spodziewałem się, że aż tak bardzo. – uniósł rekę, jego uśmiech ponownie powrócił.- to jak starcze, czy to o co prosiłem jest już gotowe?
Turaga skrzywił się w taki sposób, aby przypominało to uśmiech.
-Byłem Po Matoranem- konstruowanie to moja specjalność.
-Taaak, jesteś naprawdę dobry. Stworzyć bombę atomową na tym pustkowiu…
|
Notatki ciąg dalszy:
| | Teeneher zaczął się niepokoić. Wszystko szło zgodnie z planem. Użył swoich zdolności aby stworzyć swoją siedzibę na środku pustyni i nawet udało mu się przeciągnąć na swoją stronę starego Turege- oczywiście go zabije, gdy ten wykona swoje zadanie. Wszystko szło gładko, gdyby nie to, że….
-zapomniałem jak masz na imię. – powiedział niepewnie Teeneher.
Turaga spojrzał na niego. Widział w nim kogoś więcej niż tylko zleceniodawcę, kogoś więcej niż tylko Matorana pragnącego spełnić swoje ambicje- widział w nim moc. Był to ktoś, na kogo Turaga czekał całe swoje życie. Czuł to i ogromnie pragnął spełnić życzenie swego pana. Czuł się… WYBRANY.
-Drogi panie…- wyszeptał Turaga.- to nie twoja wina, to ja… nie przyjąłem cię godnie i przez to nie pamiętasz kogo wybrałeś… jestem Mugglu.- skłonił się nisko.
Szalony uśmiech powrócił na twarz Teenehera a w oczach zabłysły iskierki. Odzyskał pewność siebie.
-Taak… czasem tak się dzieje. Wybaczam ci. Teraz proszę prowadź dalej.
Turaga ponownie się skłonił i ruszył dalej. Miejsca, przez które przechodził Teeneher były dobrze mu znane, pomimo że nigdy tutaj nie był. On po prostu… chciał aby takie miejsce zaistniało- co się w rzeczywistości spełniło. W śnie odnalazł Mugglu, starszego przywódcę Onu-Matoran północnych krain. Wezwał go do siebie a ten bez słowa sprzeciwu przybył do wyznaczonego miejsca zabierając ze sobą sprzęt… bombę atomową. Matoranin postawił sobie cel-gdy tylko odzyska kule Singul, czego był pewny, ucieknie z miejsca w którym ją zdobył i obróci cały zamek w pył tym samym zabijając Cień. Teraz czekało go trudne zdanie. Dotrzeć do tak zwanych „geometrycznych wysp” przed Shadowem i czekać na niego na samym szczycie.
(Kim był Tenneher? Czy żyje? Jeśli tak to gdzie jest i co robi? Czy wie o mojej misji?...)
Zaraz… czym była ta myśl? Kto ją wypowiedział? Czyżby Cień wiedział cokolwiek o jego misji? Teeneher wiedział jedno- Shadow był blisko. Wpadł w gniew. Nagle jego oczy rozbłysły groźnym światłem. Z pod maski wydobyły się smugi światła o kształcie macek. Szpony Teenehera zaokrągliły się a dwie wiąski światła ułożyły się po obu stronach maski Matorana niczym rogi. Odwrócił się on do swego posłańca. Jego głos brzmiał jak nakładające się na siebie głosy wielu innych istot.
-Przygotuj nas! Zaraz wyruszamy! Chce tam być za kilka dni!- Wrzasnął.
Turaga, który jeszcze kilka dni temu czuł się normalny (no, może nieco obłąkany), gdy spojrzał w oczy Teenehera, ogarnęła go niepowstrzymany i szaleńczy fanatyzm religijny w stosunku do Matorana. Ten ktoś był POTĘŻNY. Ten ktoś WYBRAŁ jego i chciał, aby mu służył. Turaga uklęknął na dwa kolana i zaczął składać Teeneherowi pokłony.
Gdy Matoran znów się opanował, spojrzał w dół i gdy zobaczył swego posłańca na klęczkach zaczął się śmiać w niebogłosy.
… I śmiał się bezkońca.
Notatki część trzynasta
Data: ok. 3 899 lat przed WK
Miejsce: morze
Notatka ciemność, głucha jakże nieznana
Środek nocy.
Obudziłem się. Leżałem w dolnym pomieszczeniu mojej łajby. Matoran imieniem Memrakk pracował wraz z trójką Rahkshi na pokładzie. W pokoju szerzył się mrok a dookoła panowała cisza. Siedziałem w bezruchu słysząc tylko odgłos starych belek pokładu kołyszących się na boki. Co mnie obudziło…
Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła. Pusto.
Wstałem powoli.
Deski głośno zaskrzypiały a ja ledwo złapałem równowagę. Podszedłem do lampy naftowej leżącej na starym drewnianym stoliku nocnym i zapaliłem ją. Płomień zaczął tańczyć na szczycie knota. Światło mrugało niespokojnie…
Wpatrując się tak w ogień, przypomniałem sobie ponownie lata mojej Matorańskiej… swobody.
Zielona kraina tętniąca życiem, wszędzie pracujący ludzie… Wszyscy, mimo iż pojednani , byli tak naprawdę podzieleni. Siedzieli na jednym lądzie, byli Matoranami, pracowali w tym samym celu, ale… każdy robił to, co miał robić. Wszystko opierało się o PRACĘ. A kim ja byłem? Cóż wydaje mi się, iż na początku moich notatek mało wspomniałem na temat tego co robiłem w tamtym czasie. Byłem (to znaczy wydawało mi się, że byłem) Onu-Matoranem. Moja praca polegała na wydobywaniu protodermis z kopalni. Lubiłem kopalnie. Lubiłem ciemne miejsca. Musze przyznać, że spędziłem tam praktycznie całe moje życie przekopując się przez skały w poszukiwaniu najcenniejszego surowca tego świata. Czy miałem przyjaciół? Chyba można tak powiedzieć. Gdy jednak teraz przypominam sobie ich charakter, postawę i spojrzenie na cały ten świat dochodzę do wniosku, że była to tylko hmm… gra. Większość z nich kojarzy mi się z tłumem Matoran siedzących na trybunach Koloseum miasta Metru Nui. Machają rękoma krzyczą i domagają się spektakularnych pokazów. Nie zwracają uwagi na szczegóły, ignorują to co dzieje się wokół nich… Matoranie, których znałem są niczym istoty z chustą na twarzy, którzy potrafią tylko mówić, czuć, dotykać… ale nie mogą chodzić- to znaczy mogą, ale każdy krok, oznacza ryzyko i wejście w nieznane. Większość z nich po prostu tego nie chciała. Trzymali się schematów, które wyznaczały im pewną ścieżkę życiową, nie próbują nawet zboczyć z drogi i zobaczyć co jest dalej. Ja byłem inny. Ja pragnąłem poznać coś głębszego, coś co zawsze się we mnie kryło- chęć przygody. Pamiętam kilkugodzinne wspinaczki na wulkaniczne wzniesienia tylko po to, aby popatrzeć na strzegących tamtejszych terenów Makuta. Tych wspaniałych istot, niezwykle szlachetnych obrońców. Kiedy to wszystko się stało? Czy to możliwe, że moje potrzeby ewoluowały do tego stopnia, że musiałem stać się jednym z nich? Gdy to nastąpiło postanowiłem pójść za wolą większości. Złamałem wszelkie ograniczenia, zdobyłem się na moje pierwsze zabójstwo w imię… no właśnie czego? Czy robiłem to dla nich czy właściwie do samego siebie? Idąc dalej, nie tylko stałem się wojownikiem, których rasę zawsze uwielbiałem, ale również w ciągu kilkunastu lat poznałem punkt kulminacyjny tego świata- obalenie Wielkiego Ducha przez Makutę Teridaxa. Czy jeśli moja podróż ma na celu dalsze szukanie swojego przeznaczenia to teraz pojawia się pytanie- czy jest tego sens? Jeśli robię to dla siebie, cały ciąg wydarzeń nie jest efektem działania żadnych sił Wielkiego Ducha, ale po prostu… jest kreowany przeze mnie. Dlaczego więc nie mogę zatrzymać kołowrotka i powiedzieć stop. Czego mi więcej potrzeba? Czy kamień, kula, sfera czy czymkolwiek jest skarb zwany Sinqul, jaką potęgę może mi dać? Co jeszcze mogę otrzymać po tym, gdy moje wszelkie marzenia o zejściu ze schematów się spełniły?
-KHHHHHHHHRAAA!!
Zerwałem się na równe nogi. Lampa naftowa zakołysała się na biurku.
-Ląd!- wrzasnął Memrakk.- Juuuhu!
Pospiesznie wyszedłem na pokład. Przed nami rozpościerała się ogromna, pustynna wyspa. Za kilka godzin będziemy na miejscu…
<center>***</center>
Turaga Mugglu szedł przez żelazną komnatę. Ściany były pokryte dużymi płytami przybitymi rzędami gwoździ na bokach. Turaga zastanawiał się jak to możliwe, że jego pan zbudował ten pałac w tak krótkim czasie… Po chwili jednak puścił się tej myśli, gdyż po tym co zobaczył zeszłego dnia- strumienie światła i demoniczny śmiech Teenehera- postanowił nie za wiele myśleć o potężnym Matoranie. W końcu dla niego zbudował tak zwaną „bombę atomową” zgodnie z jego wskazówkami ze snu. Powiedział on, że techniki tej nauczyły go same Wielkie Isototy, więc Turaga postanowił posłusznie wypełnić rozkazy swego pana.
Nie wiedział nawet, że konstrukcja bomby atomowej to tylko przebłysk Matorana z poprzedniego świata. Nie pamiętał tak naprawdę skąd o niej wiedział ani gdzie się o niej dowiedział. Pamiętał tylko jedno- służyła do destrukcji i to wystarczyło Teeneherowi, żeby zrealizować swój plan.
Turaga wszedł do pomieszczenia i zastał pokój z pozoru pusty. Nie pamiętam, żeby ta sala była tutaj wcześniej…- pomyślał Turaga.
-Bo jej nie było…- rozległ się dziwny, suchy głos, którego Mugglu jeszcze nie słyszał.
Pokój był zagracony przez przeróżne przewody, meble i narzędzia wykonane z protostali lub drewna. Na lewo znajdowała się duża tablica a przy niej jakaś postać. Mugglu podszedł bliżej. Istota nosiła na sobie długą, czarną szatę i ogromny kaptur. Pospiesznie pisała coś na tablicy.
-Panie?...- wyszeptał.
-Cii!- powiedział tym razem nieco szybszy, znany Turadze, trochę piskliwy głos Teenehera. Postać podniosła lewą dłoń, aby go ucieszyć. Przyspieszyła trochę pisanie i w końcu skończyła. Mugglu spostrzegł, tylko żółte oczy jaśniejące na tle mrocznej przestrzeni.
Mój pan…
Istota zdjęła kaptur.
-Spodziewałem się ciebie.- odrzekł Teeneher tym dziwnym, suchym głosem. –sugeruję, że chcesz mi coś pokazać skoro wchodzisz do mojego pokoju.
-T-tak panie. Wezwałeś mnie.- odezwał się Mugglu i skłonił nisko.
-To prawda.- Matoran uśmiechnął się szeroko.- Tylko się z tobą droczę.
-A więc proszę za mną.- powiedział i wskazał drzwi.
-Cóż Mugglu muszę ci powiedzieć, że jestem z ciebie baaaardzo dumny.- rzekł Teeneher.
-Dziękuje, ja…
-Nie, nie, nie, nie, nie… nie. Nie przerywaj.- ten znajomy głos.- zanim ja nie skończę.- znów ten poważny. –Czuję, że Wróg jest nieco dalej od nas. Kieruje się teraz na zachód do Drzwi.
Turaga spojrzał na niego z zakłopotaniem.
-Ale my mamy przewagę. My mamy plan! Cień myśli, że przez całe życie kierować nim będzie przeznaczenie… o nie! Wydaje mu się, że wszystko jest takie proste, że po prostu tam dotrze i zdobędzie mój skarb.- niewielka wiązka światła w kształcie macek pojawiła się dookoła maski Teenehera.
-J-już jesteśmy.- powiedział gorączkowo Mugglu i przesunął kamienne drzwi. Matoran uspokoił się.
Hol był stosunkowo niewielki w porównaniu z innymi komnatami wewnątrz pałacu. Przed dwoma biomechanicznymi istotami rozpościerał się widok, jakiego świat ten nie widział. Turaga, niegdyś Onu Matoran, mistrz rzemiosła pracował dzień i noc kierowany magiczną mocą Teenehera i skonstruował przy pomocy wszystkich dostępnych środków prawdziwą i śmiercionośną broń- bombę atomową. Właśnie taki umysły przyciągały Tajemniczego Przybysza: ciche, samotne, opuszczone… zdesperowane czy dumne. Właśnie takich Matoran potrzebował najbardziej do zrealizowania swojego planu.
-Wiesz co…- rzekł obojętnym tonem Teeneher. Turaga niepewnie spojrzał mu prosto w oczy spodziewając się najgorszego- nagany.
-Coś mi mówi, że masz mi mówić Tenir.
Matoran uśmiechnął się szeroko i zaniósł złowieszczym śmiechem, a Mugglu bił mu pokłony w podziękowaniu za… za cokolwiek był mu wdzięczny.
|
Notatki część czternasta
| |
Data: ok. 3 898 lat przed WK
Miejsce: … gdzie świat nie widział
Notatka: drzwi skrzypią
Jakież to uczucie, gdy dążysz do celu przez całe swoje życia, żeby w końcu znaleźć swoje przeznaczenie? Wielu za pewno śniło o czymś takim. Ja właśnie go doświadczyłem. Przede mną rozpościerał się przepiękny i jednocześnie przedziwny krajobraz. Wyspa w kształcie zagiętego szponu w większości zdominowana przez skały. Ogromne wzniesienia niekończącego się górzystego krajobrazu. Jednak w głębi serca wiedziałem, że nie jest to jeszcze TO miejsce. TO, którego poszukuje, jest gdzieś indziej. Po prostu to czułem. Statek stanął przy brzegu. W czasie podróży wytworzyłem kilka Kraata (której to zdolności nauczył mnie sam Makuta Teridax) i odziałem je w mechaniczne zbroje Rahkshi. Tak więc miałem już pięciu pomocników. Rahkshi pierwsze wyszły z łodzi i pod dowództwem Memrakk ustawiły łódź. Przez chwilę stałem jeszcze na pokładzie i wpatrywałem się z satysfakcję w przestrzeń.
Prawie jak w domu…- pomyślałem.
-Heej, kapitanie. Coś tutaj jest.- krzyknął Matoran.
Szybko wysiadłem z łodzi. Gdy skoczyłem na piasek mechaniczne stopy ugrzęzły mi głęboko w mokrym od wody piasku. Memrakk wskazał świecący punkt na samym końcu lądu.
-Ile zajmie nam dotarcie do tego miejsca?- spytałem.
-Hmm… myślę, że około dwóch, trzech godzin. H-hej!
Memrakk miał dziwną skłonność do krzyczenia „Hej”. Teraz już wiem co tak bardzo irytowało Matoran i Turaga z miejsca z którego pochodził.
Postanowiłem nieco rozejrzeć się po okolicy. Wyspa ogólnie rzecz biorąc nie była niczym nadzwyczajnym. Wszystko zdominowane było przez skały, góry, trochę roślinności. Jedyna rzecz która nieco mnie irytowała to fakt, że plaża wydawała się jakby… zasiedlona. Co prawda nie było tutaj żadnych innych Rahi, ale miałem wrażenie, że coś jest nie tak- powinno tutaj być mimo wszystko więcej fauny a na brzegu muszli czy innych owoców morza wylanych przez fale. Prawdopodobnie jutro wybierzemy się wzdłuż brzegu, aby zbadać tajemniczo błyszczący przedmiot.
Memrakk kończył przygotowywanie łodzi.
-Kapitanie, czy mam coś jeszcze robić?- zapytał po chwili. Wyglądał dość zabawnie. Stał przede mną, prawie na baczność. Jego maska była lekko przekrzywiona odsłaniając głupkowaty uśmiech na jego twarzy. Bądź co bądź- bardzo polubiłem mojego towarzysza.
-Jest tutaj dość zimno.- powiedziałem rozglądając się dookoła.- słuchaj, zrobiłeś już dużo. Zostań tutaj, ja rozejrzę się za drewnem na opał.
-Ale ja…
-Nie Memerakk. Nie ty. Tym razem ja. Ty popilnuj łodzi. Gdyby coś się działo wykorzystaj Rahkshi. Są co prawda dzikie, ale nie głupie. Poczekaj tu, ja wrócą wieczorem.
Matoran otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Uśmiechnąłem się nieznaczenie i ruszyłem przed siebie.
Ku mojemu zdumieniu podróż przez kamienne wyżyny okazała się w miarę łatwa. Idąc w głąb wyspy zorientowałem się, że jej dolna część porośnięta jest gęstym lasem. Drzewa z czasem zaczęły rosnąć bardzo blisko siebie, więc w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nie może być to miejsce zasiedlone przez jakiekolwiek stworzenie Przedarłem się przez gąszcz
(sen)
i wyszedłem na… polanę. Było to o tyle dziwne, iż większość nieskończonego lasu była po prostu dziełem natury, a to… Miejsce wydawało się całkowicie odgrodzone od świata. Dookoła rosły drzewa a pole na którym stałem było dosłownie niczym nie zarośnięte. Jakby wycięta przestrzeń jakimś potężnym laserem układała się koło. Na środku coś leżało. Podszedłem bliżej i zorientowałem się, że jest to kamienna struktura. Była bardzo stara, pokryta mchem. Wtem coś zaczęło ruszać się między liśćmi. Uruchomiłem moje mechaniczne ramię a te zaraz nasiąknęło czerwono-czarną esencją Mroku. Przygotowałem szpadę.
To pułapka…- pomyślałem. –coś chciało żebym przyszedł tutaj, zwabiło mnie…!
Nagle z zarośli wyłoniła się mała i krępa istota. Gdybym go znał parsknąłbym śmiechem i powiedział „dobrze cię znów widzieć, myślałem, że to…”. Postać obrzuciła mnie dzikim spojrzeniem. Nagle zza pleców wyciągnęła drewniany kij i z okrzykiem pomknęła w moim kierunku.
Byłem nieco zdezorientowany. Raz po razie zaczęła uderzać kawałkiem patyka w moją zbroję. Oczywiście jako Makuta nie czułem bólu. Słychać było tylko metaliczny brzęk metalu. Wtedy zza liście wyłoniło się kilka podobnych istot z bronią w gotowości.
To już po mnie…
Nagle jako ostatnia, wyszła nieco wyższa postać. Miała na plecach barwną pelerynkę, co mogło sugerować jego wysoki stan w tej… no cóż, społeczności.
-Spokój! Verko! Uspokójcie go!- zawołał. Kilku podobnych do małego pospiesznie podbiegło do mojego „napastnika” i odciągnęli go siłą”.
Zapadła głucha cisza.
-Kim… kim ty jesteś- zapytał Ważny.
Przez chwilę wahałem się z odpowiedzią.
-Cóż Em… Jestem Makuta. Zwą mnie Shadow.- nastąpiła kolejna chwila ciszy. Nagle postać, która rzuciła się na mnie z kijem zaniosła się głośnym i gardłowym śmiechem. Chwilę później w ślad za nim poszli pozostali. Nawet ten w pelerynie, mimo iż powstrzymywał się bardzo, po chwili również dołączył do swoich kompanów. Rozdrażniło mnie to bardzo. Małe, krępe istoty o wyglądzie kretów z Archiwum Metru Nui. Stali przede mną sięgając mi do kolan i drwili ze mnie… ŚMIALI SIĘ… ! Oczy zrobiły mi się czerwone ze złości. Uniosłem wysoko moją mechaniczne ramie zakończone metalowym, ostro zakończonym ostrzem. Energia zaczęła powoli obwijać się dookoła niego. Po chwili broń nasiąknęła mroczną esencją. Ogromny strumień Mroku wystrzelił w górę. Towarzyszyły temu głośne efekty dźwiękowe i widowiskowe efekty świetlne.
Wtem jakby na zawołanie wszyscy umilkli. Moje oczy znów wróciły do typowego, głębokiego koloru zieleni. Matoranie spojrzeli po sobie i nagle wycofali się w głąb lasu stając za Ważnym. Starszy jednak podszedł do mnie i spojrzał prosto w oczy.
-Czekaliśmy na ciebie przez dziesięć tysięcy lat.- powiedział i uklęknął. Za nim pozostali niepewnie wyszli ze swoich kryjówek, odłożyli drewniane ostrza i poszli w ślady Ważnego.
Teraz czułem jeszcze bardziej niekomfortowo niż wtedy, gdy byłem okładany patykiem.
-Wstańcie.- ci jednak zaczęli coś mamrotać pod nosem. -… no już, wstawajcie..- coraz głośniejsze szepty. –WSTAWAĆ!- wybuchłem. Przybysze machinalnie podnieśli się z ziemi.
-Posłuchajcie mnie.- wyjaśniłem.- Od kilku dni jestem na statku a wasza wyspa okazuje się pierwszą napotkaną. Wyjaśnicie mi o co tutaj chodzi.- Ponownie spojrzeli po sobie, po czym starszy skulił się, podszedł bliżej i rzekł:
-Jesteśmy ludem Matoran z Metru Nui. Dawno temu, jako Toa miałem wizję od samego Wielkiego Ducha. Kazał on mi zebrać garść kilkudziesięciu Matoran i wyruszyć na tą wyspę. Żyjemy tutaj już bardzo długo. Mata Nui powiedział mi, że mamy tutaj czekać, aż przybędzie ktoś bardzo ważny. Ktoś z rasy „Makuta”. Nakazał mi również zbudowanie kapliczek. Tak też postąpiłem.- wskazał na kupkę kamieni porośniętą mchem. –wtedy skupiłem całą swoją moc Toa i użyłem jej tak, jak przykazał mi Wielki Duch. Stąd między innymi brak roślin w tym terenie. Postępując zgodnie z jego wolą, w kilku miejscach na wyspie jest parę takich miejsc.
-Do czego one służą?
-Miałem to zrobić, aby stworzyć tak zwane Drzwi. Są to- zgodnie ze słowami Wielkiego Ducha- portale, które pozwalają przejść do innych wymiarów tego świata. Działają mniej więcej jak Kanohi Olmak.
-Po co zrobiłeś to wszystko?- zapytałem.
-Użyłem do tego swojej mocy Toa i zamieniłem się w Turaga… widać takie było moje przeznaczenie. Gdy zobaczyliśmy ciebie w środku dżungli, tak… po prostu. Trudno było nam uwierzyć, że to ty. I że to na ciebie czekaliśmy te tysiące lat. Wybacz…- i skłonił się nisko.
Jeden z Matoran podszedł do Turagi i powiedział:
-Proponuję porozmawiać przy tym w wiosce.
Starszy skinął głową i wraz z garstką Matoran ruszyliśmy na zachód. Szliśmy około godziny, ale zdążyło się już lekko ściemnić.
Siedziałem przy ognisku i wpatrywałem się w tańczące płomienie.
-Czy wiecie coś o istocie imieniem Teeneher? Wielki Duch coś o nim wspominał?- spytałem Turagę.
-Nie… mówił nam tylko, żebyśmy przygotowali portale. –odarł starszy, ale jednak było coś dziwnego w jego głosie.
-Portale… powiedź mi ile ich jest?
-około czterech… cóż, jeden jak już zauważyłeś obecnie nie funkcjonuje, więc zostały trzy. Jeden na północy, drugi na brzegu na wschód i jeden na zachodzie, czyli tutaj. - Wskazał na prawo. Zobaczyłem tam niewielki, świecący punkt.
-Mogę to sprawdzić?- spytałem a Turaga tylko uśmiechnął się i skinął głową.
Widok był co najmniej niesamowity. W ziemi wbite były kamienie układające się na kształt okręgu a nad nimi…. w powietrzu unosiła się, jaśniejąca białym światłem, płyta w kształcie prostokąta. Była pół przezroczysta i gdy spróbowałem obejść ją dookoła zobaczyłem, że jest zupełnie płaska.
Przejście międzywymiarowe… Turaga nie kłamał.- pomyślałem.
Skoro jednak były trzy otwarte wymiary, skąd miałem wiedzieć dokąd prowadzi każdy z nich? Wróciłem do Matoran i podzieliłem się tą myślom.
- Makuto, nie jestem tego pewien, ale wydaje mi się, że musisz przejść przez tylko jedno. Wielki Duch powiedział nam, że tylko ty będziesz wiedział, jakie drzwi wybrać. A gdy to się stanie… my będziemy wolni.
Trzy przejścia- jeden Shadow… niedobrze.
- Słuchajcie, zostawiłem mojego towarzysza na wschodnim wybrzeżu. Muszę wracać.
Jeden Matoran wstał i powiedział:
-Kilku z nas pójdzie z tobą, abyś się nie zgubił. Potem razem wrócicie do nas, do wioski. Przenocujemy was.
Skinąłem głową i razem z nimi ruszyliśmy w stronę wybrzeża.
Zapowiadała się długa i nieprzespana noc…
<center>***</center>
Czy wiecie coś o istocie imieniem Teeneher?- ta myśl wprawiła Wędrowca w lekkie zdenerwowanie. Nie wpadł jednak w szał, gdyż wiedział, że to był jego czas. Odnalazł sposób na dotarcie do wyspy, bez wykorzystywania jakiś portali, jak to robił Cień… na skróty.
Wraz z Mugglu byli już cztery dni na morzu. Teeneher lub Tenir, jakkolwiek nazywał się podróżnik, pragnął tylko jednego- dotrzeć na wyspę Sinqul przed Cieniem… Teeneher miał plan, wspaniały plan dzięki czemu zmyli Shadowa i zdobędzie skarb bez większego wysiłku. Mrożący krew w żyłach uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Ląd.
Tak, w oddali było widać ziemię. Wspaniała wyspa o kolistych kształtach czekała na niego. A w jej centrum- Tenir sądził, że już to widzi- stała wielka, metalowa wieża. Jaśniała białym blaskiem i czekała na odkrycie.
-Panie, jeśli mogę zapytać…- powiedział nagle Turaga. – Co zrobisz ze strażnikami, jeśli jacyś tam są?
Wędrowiec uśmiechnął się tak, że Mugglu postanowił odwrócić głowę.
-Można powiedzieć, że strażników nie ma. To znaczy, są ale tylko na wypadek zakłócenia spokoju tej wyspy przez nieproszonych gości… czyli ja i ON mamy tam wstęp.
Turaga spojrzał na niego i zadał retoryczne pytanie:
-Skąd ty to wszystkie wiesz panie…
Teeneher uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Cieszył się, że nie musiał na nie odpowiadać… bo szczerze mówiąc- sam nie wiedział.
|
Ostatnio zmieniony przez Derry dnia Śro 15:43, 14 Sty 2009, w całości zmieniany 15 razy
|
|
Pią 11:59, 29 Sie 2008 |
|
|
DragonShadow
Dołączył: 13 Lis 2007
Posty: 336
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Białego Lasu
|
|
|
|
Miło się czyta. Lepsze to niż szkolne lektóry, które przyprawiają o mdłości. I co mam jeszcze napisać? Nienarzekam ,dobrze jest. No to zobaczymy, co będzie w następnej części.
|
|
Pią 12:22, 29 Sie 2008 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|