Czy chciałbyś/chciałabyś abym kontynuował pisanie opowiadań? |
Tak |
|
64% |
[ 9 ] |
Nie |
|
35% |
[ 5 ] |
|
Wszystkich Głosów : 14 |
|
Autor |
Wiadomość |
Sir_Steel_Jack
Zaklinacz Kotów
Dołączył: 23 Kwi 2015
Posty: 616
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Prudnika
|
|
Kroniki Steelaxa (Fan Ficki Steel Jacka) |
|
Na forum głównie mnie znacie z MOCów i revampów, ale gdzieniegdzie pisałem iż planuje napisać fan fiction. W opisie mojego self-MOCa dałem namiastkę tego co będzie. Jednak nim się zabiorę za pisanie tego opszernego opowiadania (a może powieści?) to Bio chyba znowu się zakończy. Więc postanowiłem pisać krótkie epizody z życia Steelaxa.
Oto podstawowe info o opowiadaniach:
- narracja jest pierwszoosobowa
- protagonistą jest Steelax z Żelaznych Wzgórz, Mistrz Broni (choć zastanawiam się czy nie napisać paru, gdzie można zobaczyć wymyślony przeze mnie świat oczami jakiejś innej postaci)
- opowiadania nie będą dodawane regularnie (jestem dość leniwy, a i Technikum, do którego będę uczęszczał jest dość daleko i pewnie mało zadawać nie będą)
- mam dość specyficzny sposób pisania
- może ci się ciężej czytać nie znając mocy i umiejętności głównego bohatera (innych postaci też, ale nie do wszystkich mam opisy, więc jeśli jakaś postać nie ma go na moim DA, to musi ci wystarczyć to co napisałem), więc możesz nadrobić zaległości czytając jego opis: [link widoczny dla zalogowanych] i opisy broni oraz mocy
- większość postaci mam w formie MOCów, więc zastanawiam się nad dodawaniem kilku zdjęć do opowiadań
- akcja dzieje paręset lat po Wielkiej Wojnie z Ciemnością (coś na wzór wojny z Sauronem w LOTR)
- wymyślone przeze mnie uniwersum jest osadzone w świecie Bionicle G2
- są tutaj elementy i postaci ze starego Bio
- akcja będzie się działa głównie na Kontynencie, choć czasem i na innych wyspach
- mogą się pojawić okazjonalne wulgaryzmy i same postacie nie będą delikatnie obchodzić się z przeciwnikami
- do opowiadań mogą wpleść się postacie, które bardzo mi się podobają z różnych serii (oczywiście będą odpowiednio zmieniane by pasowały do świata Bionicle)
Oto i moje pierwsze opowiadanie (ale najpierw plakacik)
Wyspa
,,Nazywam się Steelax z Żelaznych Wzgórz. Moje życie to ciągła ucieczka, walka i poszukiwanie odkupienia. Zrobiłem wiele rzeczy, z których nie jestem dumny, za swoje czyny jestem ścigany przez sam Zakon Mata Nui. Dlatego wciąż uciekam przez cały Kontynent i próbuje dokonać zadośćuczynienia za swoje grzechy.”
Obudziłem się na trawię. Nie wiem gdzie jestem, ale jest tu dość wilgotno, czuje to w powietrzu.
- Wreszcie się obudziłeś. – ten głos brzmi znajomo.
Szybko stanąłem na nogi gotowy do ataku, ale spostrzegłem, że nie mam przy sobie broni. Tajemnicza czarno-niebieska postać szybko do mnie podbiegła i zadała mi kilka ciosów, po czym odskoczyła. Wyczułem przy niej jakąś broń, ostrza, chciałem za pomocą mojej mocy Broni odebrać mu broń, ale nie mogłem. Zablokował przepływ mojej mocy. Stanąłem w pozycji bojowej i lepiej się przyjrzałem mojemu przeciwnikowi.
Był niższy ode mnie o głowę, miał trójpalczaste dłonie z pazurami i dwupalczaste stopy z pazurami, ubrany był w czarny strój, z niebieskimi akcentami, na przedramionach miał bransolety z ostrzami i sztylety na goleniach, a ze stup wychodził długie czarne kolce, nie mogłem rozpoznać maski, jego czarny kaptur zasłaniał dużą jej część. Wiem już na pewno, że jest to Asasyn, wiem jak z takim walczyć.
- Jak zwykle rwiesz się do walki Brońmistrzu. – powiedział Asasyn. To żeński głos. Wiem skąd go znam.
- Tylko w walce poznaje komu mogę zaufać, Aquiel Mistrzyni Mrocznej Wody. – odpowiedziałem.
- Trochę ci zajęło rozpoznanie starej znajomej.
- Gdzie jesteśmy? Jak się tu znaleźliśmy? Czemu mnie rozbroiłaś?
- Rozbroiłam cię byś czasem mi nie zrobił krzywdy, a co do miejsca to jesteśmy na odległej wyspie. Jeśli chcesz wiedzieć skąd tu się wziąłeś to przypomnij sobie, co ostatnio robiłeś?
- Walczyłem, z Axxonem, Brutaką i Assasynem. Chcieli mnie złapać i zanieść Zakonowi. Brutaka użył swojej maski i przeskakiwał ze mną między wymiarami, chyba. Potem gdzieś się zatrzymaliśmy i poczułem pchnięcie od ostrza, potem wszystko zaczęło ciemnieć i straciłem przytomność.
- Ciężko ci było zaaplikować truciznę usypiającą, ale w końcu się udało.
- Czemu nie zostałem zabrany do Zakonu?
- Ja, Axxon i Brutaka chcieliśmy ci jakoś pomóc i opracowaliśmy plan jak cię przenieść poza obszar działań Zakonu. Zrobiliśmy to pod przykrywką próby pojmania cię.
- To co się oficjalnie ze mną stało?
- Spadłeś z klifu w przepaść, a twojego ciała nieodnaleziono. Na dowód mamy tylko kawałek twojego pancerza, który straciłeś w czasie walki.
- Trochę to lipne i naciągane.
- Może trochę, ale teraz możesz żyć tutaj, zacząć nowe życie…
- …by na Kontynencie zapamiętali mnie jako Rzeźnika z Kraahkoro? Ja nie szukam nowego życia, chcę tylko jakoś naprawić swój błąd.
- Tym tysiącom, które wybiłeś życia nie przywrócisz.
Wtedy nasza rozmowa się skończyła, bo wkurzony odszedłem kawałek. Miała racje. Nie przywrócę życia tym wszystkim Matoranom Cienia, których zabiłem w wiosce Kraahkoro. Pewnych błędów nie da się naprawić. Ale teraz mam inne sprawy na głowie. Trzeba rozbić obóz i jakoś przygotować się na parę dni. Jakoś nie widzi mi się zostanie Mata Nui jeden wie gdzie i nic nie robić. Może jakbym miał tu siedzieć z Gimiltukiem to może byłoby lepiej, przynajmniej byłoby z kim pić.
Wszedłem na jakąś górkę i zobaczyłem jakieś światła i struktury w oddali, to chyba jakieś miasto. Aquiel nie wspominała, że ktoś jest na tej wyspie. Trzeba jednak wracać, wkrótce zacznie się ściemniać. Jest tu trochę krzaków, ale pewnie tak jak wszystko w około są wilgotne.
Pozbierałem trochę drewna, Aquiel wyciągnęła z niego wilgoć i z pomocą zapalniczki oraz zawartości mojej flaszki udało się rozpalić ognisko przed zmrokiem. Paliło się całkiem nieźle. Jednak musiałem się dowiedzieć czegoś więcej o tej wyspie:
- Widziałem jakieś miasto, wiesz coś o nim? – zapytałem konsumując to co zostało w podręcznej flaszce.
- Tubylcy nazywają je Miastem Twórców Masek – odpowiedziała – to swego rodzaju stolica wyspy, mieszkają tam Twórcy Masek i tubylcy z różnych plemion …
- Ile ich jest?
- 6. Ogień, Dżungla, Woda, Lód, Ziemia i Kamień.
- Daleko do tego miasta? – dopytywałem się nie przerywając picia.
- Jakiś dzień drogi …
- Dzień drogi – przez zdziwienie wyplułem napój – to znaczy, że leżałem na tej trawce jakieś 3 dni!?
- Dokładnie 4.
- Ta twoja trucizna usypiająca długo trzyma. Dobra, ale coś mnie nurtuje… Brutaka przeniósł nas do innego wymiaru tak?
- Nie bój się, jesteśmy ciągle u siebie, w swoim wymiarze.
- Dobra, a jak Brutaka i Axxon wyjaśnili twoją nieobecność?
- Mieli powiedzieć Helryx, że jestem na jednej z tajnych misji mojego Bractwa.
- I tego nie sprawdzi?
- Ciężko będzie jej to sprawdzić. Nikt jej nie zdradzi co to za misja i kto na niej jest.
- I wy Asasyni dziwicie się, że mało kto wam ufa.
Teraz przynajmniej już wiem na czym stoję. Ta wyspa musi byś dość daleko by była poza zasięgiem Zakonu. Noc była spokojna niebo było czyste i pełne gwiazd. Z rana sprawdziłem ile mi zostało amunicji po wcześniejszej walce. Połowa magazynków poszła. A do Shotguna zostały tylko 2 naboje. Lepiej być nie mogło, choć jak tak mówiłem to Gimiltuk gadał, że jakbym jego teściową zobaczył… Więc chyba nie jest tak źle. A nie jest. Flaszka się skończyła. Choroba.
Chciałem lepiej zobaczyć to całe Miasto Twórców Masek wszedłem tam gdzie ostatnio i zobaczyłem jakiś dym nad miastem. Może to pożar czy coś, albo czyjś atak, ale wolałem się spytać Aquiel czy wie coś na ten temat.
- To atak jakiejś grupy z innych wysp – co mnie zdziwiło, powiedziała to z całkowitym spokojem – Nazywają siebie Armią Czaszek, czy jakoś tak. Od jakiegoś czasu się kręcili za miastem.
- Byłaś tam i zbierałaś informacje o tej wyspie i nie próbowałaś pomóc jego mieszkańcom!?
- To nie nasza sprawa. Jesteśmy na innej wyspie nie powinniśmy się wtrącać do spraw jej mieszkańców!
- Jesteś Toa, a twoim obowiązkiem jest bronić słabszych i pomagać tym, którzy tego potrzebują!
- Nie będziesz mi mówić co mam robić! Dobrze jestem Toa, ale jestem też członkinią Bractwa Asasynów i mam dbać o jego interesy, a nie jakiś wyspiarzy!
- Dobra! Więc siedź sobie tutaj i czekaj! – Wziąłem cały swój ekwipunek i zacząłem iść w kierunku Miasta, ale Aquiel chciało się jeszcze trochę pokłócić:
- Po co tam idziesz? Przecież już nie jesteś Toa, nie masz żadnych zobowiązań wobec słabszych.
- Może już nie jestem Toa, ale na tyle mnie wkurzyłaś, że muszę komuś przywalić, a najlepiej całej Armii.
Po tych słowach rozdzieliliśmy się. Przede mną cały dzień drogi przez mokradła. Choroba. Ta wilgoć tylko dodatkowo mnie wkurza. Jak ostatnio ostro się wkurzyłem cała wioska została wybita, dlatego często próbuje kontrolować gniew, by nie zrobić innym krzywdy.
Starałem się iść tak szybko jak to tylko możliwe by dotrzeć do miasta szybko i mieć jednocześnie zapas sił na walkę. Parę razy musiałem zażyć kąpieli wbrew własnej woli w kilku zbiornikach wodnych, byle by tylko woda nie uszkodziła mi giwer, nie żebym sobie bez nich nie poradził, mam w końcu jeszcze zapas broni białej, ale zwykle lepiej walczy mi się z bronią palną.
Jednak, gdy tak szedłem przez mokradła wyczuwałem kilka broni, które się poruszały. Ktoś chodził za mną w dość sporej odległości, bym nie mógł go zobaczyć.
Pod koniec dnia zostało mi może jakieś parę kio od Miasta, jednak byłem już zbyt zmęczony my pałętać się po mokradłach. Dzisiejszą noc spędzę bez światła, ale to lepiej, będę niezauważony, choć wątpię by agresorzy wypatrywali kogokolwiek, są raczej bardziej skupieni na ataku na Miasto. Przynajmniej mam element zaskoczenia. Jeszcze raz sprawdziłem amunicje i stan broni. No i pukawki przemokły. Choroba. Czyli trzeba się za to wziąć po staremu. Zostawiłem broń palną tak by mogła przeschnąć, chociaż trochę.
Rano nabrałem nowych sił. Broń nie przeschła. Ta przeklęta wilgoć też zbytnio nie służy mojej broni białej, jest trochę słabsza. Jak się połamię to trzeba będzie się przestawić na broń wroga. Ciekawe czym walczy ta cała Armia Czaszek? Przekonam się jak wejdę do Miasta. Zrobiłem jeszcze kilka granatów z materiałów jakie miałem i ruszyłem w drogę.
Na moście do miasta zauważyłem nie mały odział wojaków. Mieli włócznie z haczykowatymi ostrzami i łuki. Mieli na sobie grafitowe zbroje i łańcuchy, ze stóp wychodziły im po dwa pazury, no i wiem skąd nazwa Armia Czaszek, wszyscy wojacy mają Kanohi w kształcie czaszki, ciekawe jaką ma moc i czy oni mogą z niej korzystać. Wolałem nie wchodzić na chama i przejść po cichu pod mostem. Z rana miałem jeszcze mgłę i nie byłem aż tak widoczny, więc po cichu zsunąłem się po skale, a następnie skoczyłem i chwyciłem się spodu mostu, dość długo się przechodziłem starając się być niezauważony. Trochę problemem było ominiecie tego sześcianu, trzeba było się po nim przebiec, mało nie poleciałem, gdyby nie moja lina, którą nawet skróciłem sobie drogę. Dalsza droga to to samo przechodzenie pod mostem co wcześniej. Potem szybko przeskoczyłem na skalistą ścianę i zacząłem się wspinać najpierw po skale, a potem po murach. Co prawda nie ukończyłem szkolenia na Asasyna w Bractwie, ale przynajmniej nauczyli mnie jak się wspinać. Z murów zeskoczyłem na jakiś budynek, a następnie skacząc po innych domach zatrzymałem się w moim mniemaniu dobrym miejscem do obserwacji wroga.
Miasto było dość podniszczone, gdzieniegdzie coś płonęło, a wojownicy zastraszali ludność. Agresor był dość liczny, wojownicy działali w szyku wojskowym, to musiała być zorganizowana akcja. Nie mogłem wypatrzyć dowódcy tego wszystkiego. Nie miałem zresztą czasu, bo jacyś Mata Nuiemu ducha winni wojacy mnie znaleźli. Próbowałem się szybko podnieść, ale oni otworzyli ogień. Wtedy zza budynku wyskoczyła Aquiel i wysuwając schowane ostrza z przedramion poderznęła im gardła.
- Naucz się kryć tyły, Steelax. – powiedziała.
- Zacząłem się zastanawiać, kiedy do mnie dołączysz. Tylko nie wiem dlaczego to zrobiłaś, przecież pomoc tym wyspiarzom nie jest w interesie Bractwa Asasynów?
- Zgodnie z planem miałam przypilnować przez jakiś czas byś sobie nie zrobił krzywdy.
- Wiesz coś więcej na temat tej Armii Czaszek? Tylko mów szeptem, mamy być niewykryci.
- Nie wiem skąd są, ale wiem, że potrafią pochłaniać energię. Przewodzi im niejaki Kulta Mistrz Mrocznego Ognia, poznasz go po ognisto grafitowym pancerzy, dużym wzroście, wielkiej buławie, mieczu, łańcuchach i skrzydłach. Jego generałem jest Minotaurus, wielki z rogami, jest fioletowo grafitowy, krzepę ma jakby nosił Pakari, ale jest tępy jak nienaostrzony przez wieki miecz. Dzierży 2 wielkie topory. Skorpiony są zwiadowcami, szybkie i zwinne, potrafią mocno uderzyć tymi swoimi kleszczami na ogonach. Wojowników Czaszek już widziałeś, są silni w grupie, ale osobno niedaną sobie rady. To wszystko co o nich wiem.
- Dobra plan jest taki …
- Nie plan jest taki: razem chronimy tubylców, ty walczysz frontalnie, a ja będę odcinała napływ posiłków.
Miałem podobny plan. Gdy już Aquiel przedstawiła plan zaczęła iść by wykonać swoją robotę, ale ja miałem do niej jeszcze jedną sprawę:
- Aquiel słuchaj, czy mogłabyś osuszyć moją broń?
Teraz dzięki jej pomocy mogłem bardziej zaszaleć. Ona pobiegła na tył budynku, a ja pobiegłem przed siebie, skoczyłem z dachu i w czasie robienia salta sięgnąłem po parę pistoletów, po czym wylądowałem z lekkim przykucnięciem między dwoma Wojownikami oraz oddałem strzał w ich kierunku. Następnie ruszyłem w kierunku kolejnych wrogów. Jeden po drugim padali jak insekty. Jednak moja amunicja nie pozwalała na dalsze popisy celności, więc musiałem szybkim ruchem przetransformować pistolety w poręczne sztylety, po czym zacząłem likwidować moich przeciwników trochę bardziej brutalnie. Czasem rzuciłem granat by posłać paru wojaków do Karzahni. Kątem oka zauważyłem, że Asasynce nie udało się pozbywać Wojowników po cichu, po odepchnięciu wojaków Znakiem Pchnięcia Kinetycznego, przedłużyłem sztylety do formy rzucanych ostrzy (,,Moja notka: coś jak ostrza Tarixa, tylko trochę mniejsze”), a następnie wsparłem Aquile posyłając parę przeciwników do piachu. Teraz już nie mam ochoty się cackać z tymi gamoniami i wyciągnąłem mój miecz Imelda. Ruszyłem do przodu wycinając w pień każdego Wojownika Czaszki, który mi się napatoczył. Próbowałem oswobodzić grupki tubylców od Wojowników, mieczem i Znakiem Pchnięcia Kinetycznego. Niektórych musiałem zakryć, gdy wojacy przypuszczali atak z łuków. Gdyby nie Kamień Ochronny w mieczu i jego pole ochronne to podziurawili by mnie jak sito.
Spróbowałem pozbyć się większej grupy odbierając im broń za pomocą mojej mocy i wykorzystując ją przeciw właścicielom. Wojowników zaczynało być coraz mniej, przestali tak licznie napływać, ale gdy trzymałem całą te broń Wojowników, nagle coś mnie walnęło tak mocno że przebiłem się przez jeden z domów. Gdy wyjrzałem przez dziurę, którą zrobiłem zobaczyłem wielkiego rogatego stwora w fioletowo grafitowej zbroi z dwoma toporami. Jeśli to jest ten cały Minotaurus to mam przeje#@%&. Po otrząśnięciu się pobiegłem w jego stronę, wyciągnąłem Shotguna i już naciskałem spust, ale jakiś przypadkowy Wojownik nagle wyskoczył z lewej strony i nie dość, że spudłowałem to jeszcze swoją bronią wytrącił mi Shotguna. Po tym wszystkim czekała na mnie już pięść Minotaurusa, gotowa do spotkania się z moją twarzą. Po wylądowaniu na ziemi i splunięciu krwią, wstałem przyciągnąłem do siebie miecz i ruszyłem po kolejną dawkę łomotu.
Mieczem próbowałem blokować jego topory, ale musiałem trzymać miecz dwiema rękami, dodatkowo przez to, że miałem broń w rękach nie mogłem korzystać ze swojej mocy Broni. Z pomocą przyszła mi Aquiel dźgając bestię w plecy, co dało mi szansę na zadanie ciosu. Jednak on ani drgnął. Więc postanowiłem zmienić taktykę. Schowałem miecz na plecy, po czym wyrzuciłem mu z rąk topory swoją mocą, jednak jego to nie ruszyło. Pobiegł przed siebie by zrównać mnie z chodnikiem i tylko szybki skok w górę, chwycenie jego rogów oraz zatrzymanie się stopami na pionowej ścianie jednego z domów uratował mnie przed stratowaniem. Potem ponownie skoczyłem, ciągle trzymając rogi Minotaurusa, a następnie sprowadziłem go do parteru. Gdy wstawał unieruchomiłem go przeplatając ręce po jego ramionami i zakładaniu dłoni za głowę. Potem krzyknąłem:
- Aquiel! Zatrute Ostrza!
Rogacz strasznie się wiercił, faktycznie, krzepę to on ma. Aquiel oblała zwoje dwa sztylety trucizną, niestety nie wiem jaką, a następnie wbiła je Minotaurusowi w brzuch. Trucizna szybko zaczęła działać, bestia znacznie osłabła. Rogacz był cholernie ciężki więc go wypuściłem. Padł na kolana, ale to co się wydarzyło potem… Jego biologiczna część zaczęła gnić, a następnie odpadać. Minotaurus wydawał z siebie tylko nikłe krzyki bulu. Straszna śmierć, której nikomu bym nie życzył. W swego rodzaju akcie litości Asasynka poderżnęła mu gardło, by ukrócić jego cierpienia.
Trochę się uspokoiło. W tej okolicy nie było już żadnego Wojownika Czaszki. Aquiel używając swojej Rau zapytała tubylców gdzie jest Kulta. Podobno jest wśród większych budynków i walczy z jakimiś Twórcami Masek oraz grupą tubylców. Droga, która do nich prowadzi jest zawalona przez wojaków Kulty, ale kilka granatów i Znak Pchnięcia Kinetycznego, powinny rozwiązać problem.
Przyciągnąłem do siebie jeszcze sztylety, które wcześniej utkwiły w czaszkach Wojowników … Czaszek oraz Shotguna z ostatnim nabojem, a potem ruszyliśmy w kierunku Mistrza Mrocznego Ognia, przebijając się przez hordy wrogów. Jednak w pewnym momencie, wyczułem jakieś dziwne bronie, które się zbliżały, ale tak z powietrza? Odwróciłem się i zobaczyłem łańcuchy, które szybko owinęły mi się na szyi, a następnie zostałem na nich podniesiony do góry. Wypuściłem z ręki miecz i próbowałem jakoś zdjąć ten łańcuch zanim zabraknie mi powietrza.
Coś co trzymało mnie za szyje wylądowało na jakimś budynku i rzuciło mną o dach. Dałem radę trochę poluzować łańcuch by zaczerpnąć powietrza. Leżałem na plecach i gdy podniosłem głowę do góry, zobaczyłem wielką postać w grafitowo-ognistej zbroi, z pazurowa tymi dłońmi i stopami oraz czarnymi skrzydłami. Zaczął coś chrzanić w niezrozumiałym dla mnie języku, więc ,,kulturalnie” powiedziałem, że nic nie rozumiem, spróbował innym językiem, ale moja reakcja była ta sama. W końcu powiedział coś zrozumiałego niskim i ponurym głosem:
- Matorański? Matorański zna?
- Eee, tak. – odpowiedziałem.
- Jam jest Kulta Mistrz Mrocznego Ognia, Zdobywca Miasta Twórców Masek, Postrach Okoto, Sługa Mroku, kim ty jesteś by się mnie sprzeciwiać?!
- Przyjacielskim pająkiem z sąsiedztwa.
Moja odpowiedź niezbyt przypadła mu do gustu. Co prawda mogłem się w pełni przedstawić, ale mam trochę za dużo tytułów, mógłbym poniżyć ,,Sługę Mroku”. ,,Postrach Okoto”, ciekawe co to za wyspa, przyciągnął mnie do siebie łańcuchem i chwycił w swoje szpony, a następnie zaczął nawijać:
- Więc jesteś żartownisiem. Ta wyspa dzisiaj upadnie, jego obrońcy są schwytani, a jego władcy poddali się w zamian za oszczędzenie miasta. Może i umieją kuć maski, ale wojownicy z nich marni. Wybiłeś część mojej armii i zabiłeś mojego generała, który dobrze mi służył.
- Weź mnie już zabij, bo nie chcę już słuchać twojego pier&*$#^!@.
- To nie ty zapłacisz za to, tylko Okotanie – wskazał wtedy na grupkę tubylców zapędzonych w kozi róg przez Wojowników. Stojąc bokiem wyprostował lewą rękę, w której kumulował swoją moc Mrocznego Ognia. Chciał ich usmażyć żywcem. Zdążyłem zauważyć jeszcze Aquile, z moim mieczem. Kulta zaczynał oddawać strzał, ale jak krzyknąłem:
- Teraz! – po tym wszystko rozegrało się szybko. Odepchnąłem Kulte Znakiem, przez co mnie puścił, ale zdążył złapać łańcuch, wtedy Assassynka wskoczyła na mnie, gotowa do przecięcia łańcucha moim mieczem. Trochę podduszony zdążyłem powiedzieć:
- Ostrożnie z tym kozikiem.
Dość sprawnie i szybko przeleciała moim mieczem obok mojej głowy i cudem przecinając łańcuch. Po tym jak wstałem zobaczyłem jak Kulta unosił się na swoich skrzydłach w odległości chyba 10 bio i znowu coś chrzanił:
- Spłoniecie tam gdzie stoicie! – zaczął wtedy strzelać wielkim na 2 bio kulami mrocznego ognia.
Szybko wyrwałem z ręki Aquiel mój miecz, ją przesunąłem za siebie, a mieczem niejako przecinałem w pionie kule ognia.
Potem Mistrzyni Mrocznej Wody nieco go przygasiła. Gdy spadał ja skoczyłem w jego stronę, schowałem miecz na plecy, potem w locie za pomocą liny przeniosłem się mu na plecy, a następnie chwyciłem go za skrzydła i w czasie jego lądowania przycisnąłem stopę do jego pleców, po czym wyrwałem mu skrzydła. Kulta podniósł bolesny krzyk, po czym, w swoim języku przywołał swoich ludzi. Coś mnie chwyciło za głowę, po czym przerzuciło na parę bio. Gdy wstałem, zobaczyłem kreaturę przypominającą Nui-Jaga, ale było żółto czarne, miało długie grafitowe odnóża, dziwne szczypce i kleszczowa ty ogon.
Szybko odskoczyłem na bok, ale on był szybszy i złapał mnie za stopę, a następnie znowu rzucił. Potem przyprowadził kolegę bliźniaka. Gdy ja walczyłem ze Skorpionami, Asasynka, walczyła z Wojownikami. W końcu ogłuszyłem jednego z nich Znakiem Spokoju, chwyciłem za ogonów i miotnąłem jednego skorpiona, o drugiego, przez co oba wylądowały w jakimś budynku, do którego wrzuciłem granat, przez co całość zawaliła się na nie. Chciałem zobaczyć jak Aquiel radzi sobie z wojakami, ale Kulta zdążył wstać. Asasynka kierowała tubylców w bezpieczne miejsce, ale wtedy ,,Postrach Okoto” zadał jej potężny cios swoją buławą, przez co ją odrzucił na kilka bio w jakąś uliczkę i poparzył. Pobiegłem w jej stronę, ale on strzelił w moją stronę strumieniem ognia. Obroniłem się moją Hau, ale gdy ogień opadł zobaczyłem jak trzyma za głowę jednego z małych tubylców i mówi:
- Wy bohaterowi macie zawszę te słabość, że zrobicie wszystko by słabsi mogli przeżyć.
- Myślisz, że ci wyspiarze mnie obchodzą? Możesz zgnieść mu czaszkę, mnie to nie ruszy. Dokonywałem straszniejszych rzeczy.
- Więc po co im pomagasz? – rzekł trochę zbity z tropu, w końcu stracił najmocniejszy argument.
- Nie pomagam. Ktoś mnie ostatnio mocno wkurzył i musiałem się na kimś wyładować.
- Więc zginiesz razem z nimi. – po czym przystąpił do zgniatania małego tubylca, ale ja szybko rzuciłem mu transformowalnym sztyletem w przedramię, w którym go trzymał młodego. ,,Sługa Mroku” wypuścił go wtedy, krzycząc z bólu, ja wtedy podbiegłem do niego, chwyciłem małego i wziąłem go na ręce, po czym próbowałem go zanieść z dala od walki, ale Kulta krzyknął coś do swoich przydupasów, po czym wystrzelił strumień ognia, a jego wojownicy zaczęli strzelać z łuków. Przykucnąłem i użyłem Kamienia Ochronnego w mieczu, cały czas trzymając małego w rękach, przez co płomienie mnie i jego nie dotknęły. Gdy Kulta przestał miotać ogniem, ruszyłem przed siebie i obracając się wokół własnej osi unikałem strzał wojaków. Skręciłem w jakiś zaułek położyłem go na ziemi, a potem wróciłem by skopać pare tyłków.
Wspiąłem się na budynek, załatwiłem mieczem jednego wojaka, schowałem na plecy miecz, wysunąłem ostrza z przedramion i rzuciłem cię w wir walki. Kosiłem każdego Wojownika i unikałem ognistych ataków Kulty. Odczepiłem ostrza z przedramion i rzuciłem nimi w ostatnich wojaków, po czym pobiegłem w stronę Mistrza Mrocznego Ognia. Był on jeszcze zły za oderwanie mu skrzydeł i wymierzał silne ciosy.
Odepchnąłem go Znakiem po czym przeniosłem pancerz z przedramion by przetransformować je w działka SLV Scorpion Vz61, załadowałem do nich magazynki i krzycząc: ,,Żryj ołów!” załadowałem mu całą zawartość magazynka. Jednak po tej kaszy ołowianej, on dalej stał na nogach i szedł w moim kierunku by mnie zabić. Atakował na przemian buławą i haczykowatym mieczem, a ja musiałem zatrzymywać mieczem, a tego czego nie mogłem zatrzymać musiałem przyjmować na klatę.
Gdy się oddaliłem na jakieś 3 bio wyrzuciłem miecz, po czym mocą Broni wyrwałem mu z rąk buławę i miecz, po czym chciałem zakończyć walkę celnym strzałem z Shotguna, ale on po utracie broni strzelił we mnie kulą ognia, zanim zdążyłem ustawić guna i nacisnąć spust. Shotguna wypuściłem z rąk po czym poleciałem do tyłu i uderzyłem plecami o ścianę budynku. Kulta błyskawicznie do mnie podbiegł i zaczął wymierzać ciosy pięściami w brzuch i klatę. Wtedy to już mocno plułem krwią i zaczynało mi się ściemniać przed oczami. Wiedziałem, że wkrótce trafie do Karzahni, ale jeśli już to za pomocą ostatniego granatu zabiorę tego skur#$%*@ ze sobą. Wtedy Kulta szykował się na ostatni cios i powiedział:
- Czas byś umarł za swoje grzechy. – ale nie zdążył zadać śmiertelnego ciosu, gdyż jakieś liny owinęły mu się wokół ręki. Lekko zamroczony zauważyłem jak grupa tubylców i Aquila ciągną za liny, które powstrzymywały Kulte. Odepchnąłem go kopniakiem w brzuch i gdy upadł krzyczał coś po swojemu do swoich wojsk, a wtedy mu powiedziałem:
- Jesteś całkiem sam – po czym przyciągnąłem do siebie Shotguna, podskoczyłem, rozwinąłem swoją linę, chwyciłem nią za prawy róg Kulty i przeskakując nad nim, obracałem się w poziomie, odchyliłem jego głowę do tyłu oraz posłałem mu w klatę śmiertelny strzał, po czym wylądowałem z przykucnięciem i położyłem na ziemię martwego już Kulte. Od góry było widać wielką dziurę jego klacie.
Gdy się wyprostowałem i odwróciłem próbowałem podejść do tubylców i Asasynki, by zadać parę pytań, ale po paru krokach jakoś wszystko zaczęło powoli ciemnieć. Padłem na ziemię i straciłem przytomność.
Później zacząłem jakoś dziwnie śnić, a może wspominać. Słyszałem krzyk wielu zabijanych, widziałem wiele zmasakrowanych ciał, mieli na maskach wyskrobane: ,,Winny”, ,,Zabójca” i ,,Morderca”. Wokół mnie pojawiła się zniszczona wioska. Nagle usłyszałem za plecami pytanie, zadane głosem mrożącym krew w żyłach:
,,Dlaczego?” . Odwróciłem się, ale nikogo nie było. Ten sam głos powtórzył pytanie: ,,Dlaczego?” .
- Dlaczego co? – zapytałem – Kim jesteś? Czego chcesz?
Wtedy pojawiła się przede mną straszna postać. Przypominała Toa, tylko cała czarna, z łańcuchem dwa razy przerzuconym przez ramię, kolcami na pancerzu i płonącą czaszką. Momentalnie odskoczyłem do tyłu i upadłem.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego zabiłeś tych Matoran? – powiedziała upiornie tajemnicza postać.
Wiedziałem już o co chodzi. Jestem w miejscu mej zbrodni. W Kraahkoro. W wiosce, w której wymordowałem Matoran Cienia.
- Przez mój gniew. Gniew i pragnienie zemsty za wymordowanie mego plemienia. Jednak teraz tego żałuje. Żałuje, że zabiłem Matoran z Kraahkoro. – odpowiedziałem
- Żałujesz swego czynu. Ale mimo to sam sobie nie umiesz wybaczyć.
Po tych słowach trupy zaczęły wstawać i iść w moim kierunku, a tajemnicza postać zaczęła się oddalać. Trupy moich ofiar zaczęły mnie obłazić, aż zacząłem w nich tonąć.
Wtedy się obudziłem. Byłem dość osłabiony i znowu rozbrojony. Leżałem na łóżku, a obok mnie siedziała Aquila z zabandażowanym brzuchem i lewą ręką.
- Wreszcie się obudziłeś. – powiedziała.
- Nie tak łatwo mnie zabić. Ile spałem?
- Tydzień.
- Sporo. A kto ciebie i mnie połatał?
- Okotanie sprowadzili najlepszych lekarzy z wyspy. Trochę im to zajęło. Twórcy Masek byli na tyle mili, że naprawili twoją zbroje i naostrzyli broń.
- To miło z ich strony.
- Miałam cię pilnować przez 2 tygodnie, potem Brutaka miał mnie zabrać powrotem na Kontynent. Jeśli chcesz możesz tu zostać. Jesteś dla nich bohaterem. Zaczniesz nowe życie.
- Mam jeszcze kilka niedokończonych spraw na Kontynencie. Wiem, że chcieliście mi pomóc, ale to nie jest moje przeznaczenie. – po tych słowach spróbowałem wstać, ale niektóre rany z ostatniej walki dały o sobie znać – Co zrobili z ciałami poległych?
- Swoich pochowali na cmentarzu, a Armie Czaszek w masowym cmentarzu. Wrzucili do niego również ich broń. Nie zostawili po nich nic.
- Zanim zabiłem Kulte, ktoś mi pomógł. Ty i tubylcy chwyciliście linami jego rękę. Co się z tobą działo po tym jak oberwałaś od Kulty?
- Po tym jak Kulta uderzył mnie buławą leżałam chwilę na ziemi. Ocucili mnie Okotanie. Słyszałam odgłosy walki, więc za pomocą Rau przekonałam ich by ci pomogli. Nie byli chętni do pomocy. Przysięgłam im na ich Twórców Masek, że gdy ci pomogą to na pewno pokonasz Kulte. Wzięliśmy wtedy liny z hakami i zarzuciliśmy je na niego. Wszyscy ciągnęli z całych sił jakie im pozostały i udało nam się rozproszyć Kulte na tyle byś mógł go zabić.
- A co z twoimi oparzeniami?
- Najpierw pomogłam sobie za pomocą wody, a później zajęli się mną lekarze z Okoto.
Wtedy weszły dwie osoby trochę większe od przeciętego Matoranina. Jedna wyższa w złoto-niebieskiej zbroi i druga w złoto-fioletowej. Oboje mieli zestaw narzędzi przy pasie i dość dziwne maski. Złoto-niebieski miał maskę z pięcioma ,,rogami” skierowanymi do góry, szpiczastą brodę i po 2 wypustki na policzkach, a złoto-fioletowy miał maskę z płaską brodą i rogi wychodzące znad brwi, które owijały się wokół głowy i zatrzymywały przy brodzie, ale nie były ostro zakończone. Zaczął mówić złoto-niebieski, ale nic nie rozumiałem. Na szczęście Aquila tłumaczyła mi jego słowa:
- Witaj! Cieszymy się iż nareszcie wielki sen cię opuścił. Nazywam się Ekimu, a to mój brat Makuta, obaj jesteśmy Twórcami Masek. Jesteśmy ci wdzięczni za pomoc w walce z Armią Czaszek.
Złoto-fioletowy coś burknął.
- Co on powiedział? – zapytałem.
- Powiedział, że szkoda iż nie zostawiłeś Miasta w lepszym stanie. – odpowiedziała Aquila.
- Przepraszam, za zniszczenia, których dokonałem w czasie walki. Jeśli trzeba, chętnie pomogę w naprawach i odbudowie. – powiedziałem, a Asasynka przetłumaczyła, Ekimu i Makucie, po czym wytłumaczyła mnie:
- Nie trzeba. Gdy spałeś Okotanie zdążyli naprawić większość zniszczeń.
- Szybcy są. Wytłumacz im, że musimy się zbierać, podziękuj im za opiekę i gościnę, a potem możemy się zbierać.
- Gdzieś ci się spieszy?
- Mnie nie, ale tobie tak. Masz przecież randkę z Brutaką, a ja idę jako wasza przyzwoitka.
Aquila wytłumaczyła bracią, dlaczego musimy się zbierać, a raczej tak mi się zdaje. Chyba nie opowiedziała im wszystkiego, albo niektóre rzeczy przemilczała. Wziąłem swoją broń, gdy już mnie do niej zaprowadzono. Faktycznie wszystka broń biała jest naostrzona, ale z jakiegoś powodu broni palnej nie tknęli. I słusznie. Nie wiedzieliby jak ją czyścić, czy naprawić i pewnie by coś jeszcze zepsuli. Koło południa pożegnaliśmy się z Ekimu, Makutą i Okotanami oraz ruszyliśmy w stronę mokradeł. Choroba. A już zapomniałem jak ich wilgoć mnie wkurza. Wieczorem rozbiliśmy obóz i nabraliśmy sił na kolejny dzień, przynajmniej tym razem byłem suchy. W południe dotarliśmy do miejsca, gdzie ta historia się zaczęła i pozostało nam tylko czekać na Brutakę. Łaskawie raczył się zjawić popołudniu, a raczej koło wieczora. Dość się zdziwił naszym wyglądem i moją obecnością.
- Co wam się stało? Coś mnie ominęło? – zapytał.
- To długa historia, kiedyś ci ją opowiem. – odpowiedziała mu Asasynka – To ostatnia szansa byś mógł tu zostać Steelax. Drugi raz się taka szansa nie powtórzy. Na pewno chcesz wracać?
- To nie jest mój świat. Ciężko byłoby mi się przestawić się z poprzedniego stylu życia na nowy. – Po tych słowach ruszyłem w stronę portalu utworzonego przez Olmak Brutaki i wróciłem na Kontynent.
Nazywam się Steelax. Lata temu straciłem prawo by tytułować się Toa, ale mimo tego dalej bronię słabszych i pomagam tym, którzy tego potrzebują.
Koniec
Dziękuje za przeczytanie. Jeśli ci się spodobało, napisz co. Jeśli nie, napisz co i dlaczego, możesz mi dość pomóc (tylko napisz to kulturalnie i dokładnie). Jeśli czegoś nie rozumiesz, napisz co, spróbuje wtedy ci to jak najjaśniej wytłumaczyć.
Ostatnio zmieniony przez Sir_Steel_Jack dnia Sob 20:53, 29 Sie 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Sob 19:51, 29 Sie 2015 |
|
|
|
|
DD
Dołączył: 23 Gru 2006
Posty: 3797
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się bierze dyfrakcja światła?
|
|
|
|
Mnóstwo dialogów. I czemu dwa tematy?
PS: Niedokładnie wyciąłeś postacie w obrazku.
|
|
Sob 19:54, 29 Sie 2015 |
|
|
Proton4
Zaklinacz Fantastyki
Dołączył: 04 Wrz 2014
Posty: 1024
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Location censored
|
|
|
|
WOW! Bardzo, bardzo, bardzo dobry FF, historia wciąga ideał! Czekam na więcej!
|
|
Sob 21:23, 29 Sie 2015 |
|
|
Majster
Dołączył: 26 Paź 2014
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: cipka
|
|
|
|
Dłuższego się nie dało zrobić?
|
|
Sob 21:57, 29 Sie 2015 |
|
|
Sir_Steel_Jack
Zaklinacz Kotów
Dołączył: 23 Kwi 2015
Posty: 616
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Prudnika
|
|
|
|
Dało. Pierwotnie nie było mniej tekstu, ale wolałem niektóre sprawy rozwinąć, a inne wyjaśnić.
Widzę po ankiecie, że FF nie przypadł większości do gustu. Cóż mówi się trudno. A miałem już plan na kolejny.
|
|
Nie 13:22, 30 Sie 2015 |
|
|
Matoran
Dołączył: 13 Lut 2015
Posty: 357
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Przydałoby się jakieś lepsze tło. Biały można wyciąć różnymi opcjami.
|
|
Pon 17:33, 31 Sie 2015 |
|
|
Sir_Steel_Jack
Zaklinacz Kotów
Dołączył: 23 Kwi 2015
Posty: 616
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Prudnika
|
|
|
|
Zachęcony pozytywnymi komentarzami:
| | WOW! Bardzo, bardzo, bardzo dobry FF, historia wciąga ideał! Czekam na więcej! |
| | Dłuższego się nie dało zrobić? |
| | Nawet fajna, nastawiony byłem bardzo sceptycznie, ale jednak okazała się dość dobra. |
| | Niezła historia |
Oraz po odpowiednim wytknięciem błędów na czacie, forum i Deviantarcie, postanowiłem napisać kolejny fan fik, wiedząc co trzeba poprawić. Oto i pare zmian:
- Będzie krótkie wprowadzenie mówiące o mocach protagonisty i już poznanych bohaterów w ramach przypomnienia (bo czytanie tego pod zdjęciami na moim DA jest zbyt męczące), a kiedyś może i opis świata, albo chociaż jego części
- opowiadanie podzielę na 3 części (zaproponowane na czacie)
- Spróbuje lepiej opisywać otoczenie
Steelax z Żelaznych Wzgórz moce:
Jako Toa Broni zna i potrafi doskonale posługiwać się każdą bronią, umie wykorzystać każdy trzymany przedmiot jako broń, może wykuć każdą broń, której zna schemat i ma odpowiednie narzędzia, jest w stanie kontrolować broń swoją i przeciwnika, ale tylko gdy nie trzyma żadnej broni, potrafi poznać i zapamiętać styl każdego przeciwnika, za pomocą broni danej osoby może ją opisać, wyczuwa położenie broni. W jego mieczu ,,Imelda” znajduje się Kamień Ochronny, za pomocą którego może wytwarzać półkoliste pole ochronne. Zna dwa Znaki: Spokoju (uspokaja, ogłusza lub dezorientuje przeciwnika, nie działa na kogoś z tarczą mentalną) i Pchnięcia Kinetycznego (za pomocą skumulowanej energii odpycha na kilka bio – prosta telekineza), posiada tarczę mentalną, dzięki której Zakon nie może go namierzyć.
Gimiltuk Brzeczyszkowski, syn Grorisa Brodatego z Stonehill:
Nowa postać. Walczy młotem, maczugą, siekierą i pustą butelką. Wiecznie pijany. Był żonaty, jednak po paruset latach został wdowcem, a następnie ożenił się ponownie, z czego nie jest zadowolony i uciekł przed swoją aktualną żoną (dla własnego bezpieczeństwa). Skończył Uniwersytet w Onu-Metru w zakresie geologii i chemii. Zawsze gotów służyć radą i pomocą. Używa dość wulgarnego języka. Odporny na wszelkie trunki.
Zapraszam do czytania, będzie dużo picia, więcej niż ostatnio wulgaryzmów, sporo akcji i lepsze opisy. Jeśli chcesz wiedzieć więcej na temat niektórych wątków to przeczytaj poprzedni Fan Fic ,,Wyspa", lub dla lepszej znajomości mocy Steelaxa, przeczytaj opisy na moim DA:
[link widoczny dla zalogowanych]
,,Biesiada i polowanie”
Cz. I ,,Biesiada”
Już drugi dzień pije z moim najlepszym przyjacielem Gimiltukiem w karczmie w jednej z wiosek Le-Wahi. Jest to brązowo-brodaty Onu-Matoranin, który dość sporo podróżuje. Ma grafitowo-czarny pancerz, wielkie nakolanniki, torby, katapultę na lewym ramieniu, nosi dziwną czarną maskę podobną do Kakamy, ale nie pamięta jak się nazywa. Walczy młotem i maczugą. Jest też ,,nieco” grubszy od przeciętnego Matoranina i na pewno więcej od niego pije. Mimo iż ilość powietrza w wydychanym przez niego alkoholu jest zwykle bliska zeru, to jest nadal mobilny i bez problemu komunikuje się z innymi.
- A z jakiego powodu, my kur#@ pijemy Steelax? – zapytał mnie Gimiltuk, po czym znowu wziął łyk z kufla z piwem. A może to była wódka?
- Zapomniałeś? Pijemy za te historię, w którą mnie wciągnąłeś. – powiedziałem – Miała być prosta robota. Zdobyć parę kryształów z jaskini. Ale żeś musiał nie dosłyszeć, że są tam golemy.
- Weź nie pie#&!*. Pół litra, kawał szmaty i zapalniczka, roz&!$#*!%@ skakadisynów. Ale butelczyny szkoda.
- Ty to byś za pół litra wszystko zrobił.
- A żebyś kur#@ wiedział.
Zamówiliśmy kolejne kufle, już nawet nie liczę które, i wróciliśmy do picia. W barze grupa Matoran grała swojską muzykę na jakiś małych drewnianych gitarach, fujarkach i skrzypcach. Nieźle grali, przez co aż przyjemnie się piło. Cała Karczma była wykonana z drewna i stał na ziemi, co jest nienaturalne dla budynków Le-Matoran, ale całkowicie zrozumiałe. Jak Matoranin sobie podpił to raczej niezbyt dałby radę przejść między drzewami do domu i nie złamać sobie karku. Kufle, stoliki krzesła również były drewniane oraz całkiem ładnie rzeźbione. Podłoga była z ubitej ziemi, a gdzieniegdzie rosła trawa, a na ścianach rosły liany i bluszcz. Całość była oświetlana przez Kamienie Świetlna na ścianach. W barze byłem ja, Gimiltuk, Marotanie z kilku plemion, paru osobników z innych wysp i jacyś nieznani mi goście, wyżsi od Matoran oraz całkiem dobrze uzbrojeni, chyba jacyś myśliwi czy łowcy. Po piciu przez 2 dni non stop zacząłem się zastanawiać, czy nie poszukać jakiegoś innego zajęcia. Tylko najpierw musiałem wytrzeźwieć.
- Wiesz co kur#@ - powiedział Gimiltuk – Naszła mnie taka myśl: A co jeśli my jesteśmy tylko wymysłem jakiegoś ciula i nas naprawdę nie ma. Że całość sobie zaplanował, napisał i pokazał innym ciulom?
- Dobra kończymy pić. Zaczynasz już filozofować i gadać jakieś głupoty. – odpowiedziałem.
- Jak se kur#@ nie chcesz pić to wypie%$@#^&. Barman! Masz tu Wypalacza, bo sobie zje#%$ zrobisz krzywdę. – poczym podał mi podręczną flaszkę, którą nosi przy pasie.
- Co to ten ,,Wypalacz”? – a następnie wziąłem flaszkę.
- To taka Onu-Matorańska specjalność. Przyśpiesza rozkład etanolu i zapewnia odpowiednie suplemety, przez co nie ma się kaca. Sam z tego nie korzystam, ale na rozpałkę jest świetne.
Łyknąłem trochę niepewnie, po czym wyplułem ten płyn. Jak to paskudnie smakuje. Nawet nie wiem do czego to przyrównać. Gimiltuk oczywiście wybuchnął śmiechem. Poczym ponownie mnie zachęcił do spożycia trunku z flaszeczki. Wziąłem większego łyka i z trudem to przełknąłem, a następnie oddałem przyjacielowi jego własność. Ten cały ,,Wypalacz” dość szybko działa, po kilku minutach wróciła mi całkowita jasność umysłu.
- Dobra, popytam czy nie trzeba komuś pomóc – po czym dałem odpowiednią ilość widgetów za cały wypity przeze mnie alkohol.
- Poszukaj Turagi Indilusa, on ci na pewno da jakieś zajęcie. Tylko nie wspominaj mu, że to ja cie do niego przysłałem. Mam u niego dług i wolałbym mu nie przypominać, bo wstąpi w niego Karzahni.
- Karzahni? Chyba trochę za dużo od niego pożyczyłeś. Gdzie go znajdę?
- Chyba jest na tym wielkim drzewie po środku wioski, no wiesz takie duże, wysokie…
- Na pewno znajdę je w dżungli i nie pomylę z innym. Bywaj.
- Ta ta, bywaj.
Wziąłem swoją broń i wyszedłem przed karczmę, a następnie próbowałem wypytać kilka osób o to gdzie jest Indilus. Oczywiście musiałem najpierw wspiąć się na kilkunastobiowe drzewa i na nich popytać Matoran. Po kilku rozmowach zaprowadzono mnie do Turagi. Faktycznie mieszkał w dość wysokim drzewie. Zapukałem do drzwiczek i wszedłem do domu Indilusa. Cały jego dom był przyozdobiony liśćmi, bluszczem, drewnianymi meblami, na lewo i na wprost były duże okna, które oświetlały całe pomieszczenie. Przy lewym oknie stał Turaga.
- Turaga Indilus? – zapytałem.
- Zgadza się. Z kim mam przyjemność. – odpowiedział.
- Jackuz z Bo-Koro, Mistrz Grawitacji – nie mogłem powiedzieć jak się naprawdę nazywam.
- Miło mi. Myślałem, że Toa Grawitacji mają fioletowo-czarne, a nie żółto-grafitowe pancerze.
- Wole ten kolor pancerza, choć trochę wprowadza zamieszania, jeśli chodzi o mój element.
- Oczywiście. – nie powiedział tego z przekonaniem, ale w jakimś stopniu mi uwierzył - Jesteś w jakiejś sprawie osobistej, czy ktoś cie do mnie przysłał?
- Chciałem wiedzieć, czy nie trzeba wam jakiejś pomocy, przynieść coś, zwalczyć jakieś Rahi…
- Jak byś przyszedł jakieś siedem księżycy temu to mógłbym ci dać zlecenie na ognistego smoka, ale przybyli do nas Łowcy Smoków i przepędzili bestię oraz zniszczyli jego leże.
- Łowcy Smoków, powiadasz?
- Co prawda parę dni im to zajęło i kazali sobie słono zapłacić, ale po smoku nie ma śladu. Od czasu, gdy odebrali płace chleją w karczmie.
- Chyba ich tam widziałem. Na pewno nie ma nic do roboty?
- Wybacz Toa, ale nic nie ma.
- Więc bywaj.
- Bywaj.
Skoro nie mam nic do roboty, to powinienem pozostać w ruchu i udać się do innej wioski, by Zakon Mata Nui mnie nie wykrył. W Ta-Koro mam znajomego, do którego miałem się wybrać. Sądziłem, że wybiorę się do niego dopiero, za 2 tygodnie, jak znajdę jakieś zadania w tej wiosce. Ale cóż, mówi się trudno i idzie się dalej. Trzeba poinformować Gimiltuka, może się nawet ze mną zabierze. Musiałem najpierw zejść na ziemię po lianach i dostać się do karczmy, gdzie mój przyjaciel wciąż konsumował tutejsze trunki.
W środku ciągle grali, a brodaty Onu-Matoranin ruszył w taniec. Mistrzem parkietu to on nie jest, przez co wywołał śmiech w całym budynku. Oczywiście ja też trochę się zaśmiałem, jednak miałem obowiązek ukrócić jego wygłupy. Musiałem go uspokoić Znakiem Spokoju, by nieco ochłonął i przestał się ośmieszać. Usiadłem z nim przy stoliku oraz postanowiłem wyjaśnić najbliższe plany:
- Słuchaj przyjacielu, planuje wyruszyć do Ta-Koro. Mam tam znajomego, który pomoże mi się tam ukryć przed Zakonem… chwila, czy pamiętałeś by zapłacić za siebie?
- No jasne, że tak, ale zabrakło mi paru, może parunastu widgetów…
- Choroba, Gimiltuk. Naucz się w końcu pić tylko jeśli cię stać. Ile ci konkretnie trzeba?
- Na mą brodę, o tym kur#@ zapomnij. Jest takie powiedzenie: ,,Jak chcesz stracić przyjaciela to pożycz mu pieniądze”. W życiu ci nie pozwolę za mnie płacić. Zresztą całości nie przepiłem, po prostu chciałem spróbować szczęścia w karty, z tymi tam gościami – po czym wskazał na grupę łowców, którzy pozbawili mnie roboty. Mój kompan lubił zakłady i hazard, ale szczęścia to on nie miał.
- Jest jeszcze inne powiedzenie: ,,Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Stawiałeś jeszcze coś poza pieniędzmi?
- No tylko moją maczugę i fajkę.
- Dobra. Odzyskam twoje rzeczy i pieniądze, a potem ruszę to Ta-Koro. Ile ci zabrakło kasy dla karczmarza?
- Eee… 57 widgetów.
Wstałem od stolika i podszedłem do Łowców Smoków by zagrać z nimi w pokera. Wiedziałem jak będą chcieli mnie ograć, najpierw pozwolą mi kilka razy wygrać bym więcej postawił, a następnie mnie oskubią do ostatniej cennej rzeczy jaką posiadam. Oczywiście za moją zgodą, przez sugerowanie mi, że może lepiej mi pójdzie, następnym razem i żebym postawił coś jeszcze. Grunt to wyczuć kiedy zaczną mnie ograbiać, abym wiedział kiedy zakończyć granie.
- Mogę się dosiąść? – zapytałem.
- A umiesz grać w pokera Toa? – powiedział, jak mniemam szef grupy. Miał tylko prawe oko, głowę podobną do łba Rahkshi, stalową linę przerzuconą przez ramię, kolce na lewym przedramieniu, 2 miecze przy pasie, długi i krótki, był silniejszej postury, dość dobrze opancerzony oraz ubrany w brązowy podniszczony płaszcz.
- Zdarzało mi się zagrać.
- Więc zapraszamy do gry przyjacielu. – puścił oko do reszty swojej drużyny. Pewnie chciał poinformować potajemnie, że trafił im się kolejny frajer do oskubania.
Zaczęli rozdawać karty. Tak jak sądziłem, dostałem na początek dobre karty. Wszyscy mieli pokerowe twarze, nie dając poznać czegokolwiek po sobie. Na szczęście miałem kilka asów w rękawie, a mianowicie asasyńskie szkolenie, dzięki czemu po mowie ciała mogłem domyślić się zamiarów przeciwników i Znak Spokoju, którym mogłem ich zdezorientować oraz niejako zmusić do popełnienia błędów. To ostatnie nie było do końca uczciwe, ale przyjaciela nie mogę zawieść, a przy okazji pokaże gamoniom jak to jest być wykiwanym.
Odzyskałem po kilku partyjkach maczugę i fajkę Gimiltuka oraz trochę widgetów, ale z czasem karty zaczeły się ode mnie odwracać. Zaczęli się zabierać za drugą fazę swojego planu. To znak, że pora kończyć grę.
- Miło się grało panowie, ale chyba pora bym zabrał co moje. – powiedziałem.
- Czyżby Toa się wystraszył? – zapytał jeden z łowców. Był średniego wzrostu, w szarym płaszczu, pancerzem na przedramionach, Kanohi Shelek, mieczem i obrzynem przy pasie.
- Może. Ale jak karty się od ciebie odwracają to znak, że pora przystopować. Może jeszcze kiedyś zagramy panowie. – po czym odszedłem od stołu i zabrałem wszystko co udało mi się wygrać. Oczywiście jeszcze trochę namawiali bym zagrał, ale zdobyłem już to co musiałem, a nawet więcej. Oczywiście mogłem jeszcze spróbować ich oskubać, stosując poprzednią technikę, jednak wolałem już wyruszyć do Ta-Koro. Podszedłem do Gimiltuka i podałem jego rzeczy.
- Masz tu maczugę, fajkę i 57 widgetów. Zapłać karczmarzowi i wracaj.
- Dzięki za pomoc. – po czym chwiejnym krokiem doszedł do karczmarza i zapłacił zaległość, a następnie do mnie wrócił. – Dobra zapłacone. To gdzie miałeś się wybierać?
- Do Ta-Koro. Idziesz ze mną?
- Słyszałem to powiedzenie, że pójdzie się za kimś w ogień, ale nie sądziłem że trzeba je brać dosłownie... A co mi tam. Idę. Kiedy wyruszasz?
- Jutro rano.
- To cóż... trzeba oblać.
Zapadał już zmrok, ale ostatnie promienie światła jeszcze przebijały się między liściami drzew. Było dość spokojnie i cicho. Ustaliłem z Gimiltukiem, że za dużo nie pijemy, w końcu musimy z rana ruszyć w długą podróż. Wszystko było pięknie do póki jedna rzecz nie zepsuła tej chwili, a mianowicie wielki huk i krzyki Le-Matoran. Nagle jeden wbiegł do karczmy krzycząc z przerażeniem: ,,Smoook!!!”
- Gimiltuk, twoja żona cię znalazła. – powiedziałem, żartując nieco z jego pecha co do wyboru kolejnej małżonki, która nie ma najmilszego charakteru oraz wyglądu, a i od przyfasolenia wałkiem, czy innym narzędziem kuchennym nie stroniła. Podobno raz rozpie#&*$^!@ całą chałupę w drzazgi krzykiem, jak mój przyjaciel wrócił bardziej pijany niż zwykle do domu. Szalona kobieta.
- O kur#@! – odpowiedział z przerażeniem Gimiltuk.
Oczywiście wiedziałem, że takie zachowanie Matoran oznacza coś poważnego. Wyszedłem przed karczmę z Gimiltukiem i zobaczyliśmy wielkiego jak skur^$*& ognistego smoka. Gadzina miała z kilkanaście bio, paskudny krótki pysk pełen zębów, pięć przypominających miecze kolców wokół głowy, długi tułów i jeszcze dłuższy ogon zakończony ostrzem, parę ogromnych skrzydeł z pomarańczową błoną, większe kończyny z tyłu i krótsze z przodu najeżone ostrymi pazurami, ognistą łuskę i szarą na brzuchu oraz kur#$%# w oczach. Smok ział ogniem z paszczy i podpalał las. Matoranie próbowali uciekać na ziemię, a następnie gdzieś się schować.
Łowcy Smoków ruszyli dupy i postanowili jakoś unieruchomić gada.
Ja natomiast musiałem ratować Matoran z płonących drzew. Znakiem Pchnięcia Kinetycznego próbowałem jako tako gasić ogień. Ledwo się udawało. Wspinałem się po pniach i lianach by dostać się do Matoran, by zabrać ich w bezpieczne miejsce. Co chwila trzeba było wyciągać ich z walących się domów czy koron drzew. Raz musiałem przytrzymać walący się dom by rodzina mogła podejść do mnie, po czym złapałem jednego za rękę, a on resztę rodziny, po czym puściłem dom na ziemię. Co prawda chałupę stracili, ale życie zachowali. Pare razy musiałem łapać walące się domy by nie załatwiły Matoran. Dobrze, że paru co hardszych, próbowało mi pomóc przy znoszeniu Le-Matoran. Musiałem też wielokrotnie użyć Znaku Spokoju na co bardziej roztrzęsionych i przestraszonych. Gimiltuk pomagał przy prowadzeniu innych do bezpiecznych miejsc, po jego próbie gaszenia pożaru gorzałą trzeba było mu przydzielić jakieś inne zadanie.
Trzeba było też jakoś zatrzymać pożar lasu co nie jest takie proste, jak nie masz obok Toa Wody, czy Lodu. Próbowałem przekonać Le-Matoran, że trzeba wyciąć drzewa o kilka bio od pożaru, by ten się nie rozprzestrzeniał. Jednak oni mocno protestowali, co jest zrozumiałe. Są bardzo zżyci z wszelką roślinnością i niezbyt przechodziło im przez myśl skrzywdzenia jej. Tylko w nieznacznym stopniu można by zatrzymać ogień. Mam pewien pomysł. Najpierw trzeba zrobić coś ze źródłem ognia, czyli smokiem. Łowcy ciągle z nim walczą i próbują go unieruchomić, przez co gadzina w odwecie zionie płomieniami.
Trzeba go jakoś przepędzić, bo dalsza walka z nim tylko pogarsza sytuacje Matoran. Czego boją się smoki… większych smoków? Niektórych roślin? Już wiem! Potrzebna mi roślina, która drażni na tyle smoki, że jej unikają. Tylko jak ja znajdę takie ziele w tym chaosie? Turaga powinien wiedzieć, jakie są rośliny w okolicy wioski. Pobiegłem więc do Indilusa, w celu uzyskania informacji. Był z innymi Matoranami, którzy już zostali przeniesieni w miarę bezpieczne miejsce, tutaj pare kio od wioski.
- Turago Indilusie! – krzyknąłem, gdy go znalazłem.
- Czego chcesz Toa? Powinieneś walczyć ze smokiem, a nie się kryć przed walką tchórzu! – oburzył się staruszek.
- Nie mam czasu na wyjaśnianie szczegółów, ale potrzebuje jakiejś rośliny, która odstrasza smoki.
- Odstrasza smoki? Może mam coś takiego, ale w domu, który się zawalił! Ale może się coś ostało z moich zbiorów. Poszukaj ,,Popielego ziela”, ma szmaragdowe liście i szare kwiaty z żółtymi plamkami, powinno być w mojej szafce z medykamentami, jeśli się nie spaliła. Jest duża z dżunglowego drewna i kamiennymi wykończeniami.
- Dziękuje za pomoc czcigodny. – poczym się pokłoniłem i pobiegłem by poszukać w zgliszczach owego ziela. Akurat natrafiłem po drodze na Gimiltuka, który eskortował, kolejną grupę Le-Matoran.
- Gimiltuk! Chodź, musisz mi pomóc! – krzyknąłem.
- No żesz kur#@, nic tylko w kółko trzeba zapier#@&*^ ! Czego chcesz? – warknął zdenerwowany Onu-Matoranin.
- Wyjaśnię po drodze! – po czym pobiegliśmy we dwoje do wioski. Łowcy Smoków jeszcze się tłukli z gadem, chyba nie są przyzwyczajeni do walki ze smokami w ograniczonej przestrzeni płonącego, walącego się lasu. Przechodząc przez płomienie znaleźliśmy przewrócony oraz palący się dom Indilusa. Trochę przygasiłem płomienie Znakiem Pchnięcia i weszliśmy do budynku. Gimiltuk zauważył rozwaloną szafkę zgodną z opisem Turagi. Jednak ściany zaczęły się walić przez płomienie, więc zgarnąłem przyjaciela, pobiegłem z nim do szafki, a następnie stworzyłem barierę ochroną, dzięki kamieniowi w moim mieczu.
- Szukaj tego szybciej! – krzyknąłem.
- Jak to miało kuź#@ wyglądać? – zapytał.
- Szmaragdowe liście, szary kwiat z żółtymi kropkami!
- Dobra to chyba ten! – po czym chwycił jakąś roślinę i krzyknął - Spier&@^@*# !
Jedną ręką trzymałem miecz utrzymując barierę, która podtrzymywała płonące drewno nad nami, a drugą szybko narysowałem w powietrzu Znak Pchnięcia, którym zniszczyłem ścianę, przez co mogliśmy uciec. Wyskoczyliśmy przez dziurę, a następnie pobiegliśmy pare bio od pożaru, po czym kazałem Gimiltukowi:
- Weź te ziele i przerób je na bomby. Tutaj masz pojemniki i kilka rzeczy, które pomogą ci w tym – po czym podałem mu mój sprzęt małego pirotechnika, którego używałem do robienia granatów.
- Dobra, daj mi 10-15 minut będzie gotowe – odpowiedział.
- Za dużo musi być na wczoraj, najpóźniej za 2 minuty. Dasz radę?
- Ja kur#@ nie dam rady?! Potrzymaj mi piwo! – zawsze tak odpowiadał jak sugerowało się, że czegoś nie zrobi.
Gimiltuk znał kilka chemicznych sztuczek, dzięki którym dość szybko się uwinął. Coś w końcu musiał pamiętać po tych jego studiach z chemii.
- Dobra, masz tu 3 bomby, więcej się nie dało, zabrakło tego chwastu i paru składników. – powiedział i podał mi owe bomby.
- Przygotuj jeszcze jakieś granaty dymne. – rzekłem.
- Po ch^$?
- Gdybym musiał przejść do planu B.
- Jakiego kur#@ planu B?
- Sprowadzenie Zakonu. – po czym zaczepiłem przy pasie bomby i ruszyłem uwolnić smoka, z tych więzów, które już mu założyli Łowcy. Wiedziałem, że im się to nie spodoba, ale jak chcesz przepędzić gada to nie spętuje się go więzami. Logicznie. Na początek przeciąłem kilka lin zawiązanych mu na nogach, po czym chwyciłem jedną i spróbowałem mu ją owinąć wokół krótkiego pyska. Z mizernym skutkiem, ale udało mi się go nieco oszołomić Znakiem Spokoju. Oczywiście Łowcy zaczęli mi przeszkadzać w dalszym uwalnianiu smoka, przez co miałem ich i wielkiego gada na głowie. Ale z pomocą Znaków, można było coś zdziałać.
Po przecięciu ostatniej liny przeszedłem, do drugiej części planu, czyli rzucaniu bombami z odstraszaczem. Mało ich mam, ale powinno się udać, jeśli odpowiednio je miotnę. Najpierw dobrze by było trafić w nozdrza, by próbował uciec przed nie lubianą wonią. Jak tylko dostał bombę w nos i poczuł jej zawartość, zaczął się cofać, tylko umiejętnie rzucić pozostałymi i jedynym problemem będą Łowcy i pożar.
Już miałem miotnąć, ale szef Łowców rzucił się na mnie z mieczem, przez co bomby wypadły mi z rąk i wybuchły na ziemi. I w piz%# poleciały. I cały misterny również w piz%#. Szybko wyciągnąłem ,,Imelde” oraz zatrzymywałem nią ataki szefa.
- Przegiąłeś pałę Toa! – krzyknął, gdy ostrza znowu się skrzyżowały – Nie powinieneś nas powstrzymywać przed zabiciem smoka!
- Powstrzymuje was tylko przed dalszym niszczeniem tej wioski. – po czym złapałem rękojeść jego miecza, obróciłem się i przerzuciłem go przez ramię na glebę.
Wyczułem jak Łowca z obrzynem strzela za mną w moją stronę, więc rzuciłem swoim mieczem w lecące pociski, które po przecięciu poleciały w górę i dół. Zatrzymałem Imeldę w powietrzu, odepchnąłem biegnącym w moją stronę Łowców, po czym używając mojej mocy Broni, odebrałem wszystkim ich bronie, a następnie rzuciłem nimi na ziemię, przeniosłem swój miecz do siebie i założyłem go na plecy.
Znak Spokoju przestał działać na smoka, przez co musiałem przejść do planu B, czego wolałem uniknąć. Przez wyrysowanie w powietrzu specjalnych znaków i skupienie siły woli zdjąłem z siebie tarczę mentalną, która chroniła mnie przed wykryciem przez Zakon Mata Nui. Wiedziałem, że szybko zostanę wykryty przez Toa Psioniki na usługach Zakonu, ale nie miałem wyjścia, jeśli chciałem ukrócić zniszczenie, jakie wywoływał smok. Po krótkiej chwili założyłem ochronę ponownie (dzięki Wielkiemu Duchowi za nauki od Mistrzyń Psioniki) i pobiegłem do Gimiltuka, który na mnie czekał. Szybko powiedziałem by rzucił granaty dymne, by mnie zakryły.
Na przybycie Botara nie musiałem długo czekać. Zabrał ze sobą silną grupę:
Tobduka, wysokiego, szczupłego, ale silnie umięśnionego, w grafitowo-ciemnoczerwonym pancerzu, z Kanohi Sanok, protostalowym sztyletem i berłem
Trinume, wysokiego w karmazynowo-niebiesko-srebrnej zbroi, z rogami, tarczą, miotaczami Duchów Nynrah, miotaczami kinetycznymi i maską Charyzmy
Kilku Asasynów w czarnych kapturach i strojach przewiązanych niebieskimi pasami oraz różnymi mieczami, toporami, jak i włóczniami
Pare wielkich robotów Maxilios w czerwono-grafitowych pancerzach z Obusiecznymi Mieczami Czarnego Ognia i miotaczami Cordak na prawych ramieniach.
Oraz wisienkę na torcię – Pier%&#^@*%$ Tropicielów Energii. Była to dwójka, czworonożnych Rahi, z kolcami na grzbiecie, ostrymi pazurami na stopach i paskudnymi pyskami.
Mają rozmach skakadisyny. Botar przeniósł się powrotem do Zakonu pewnie zdać Herlyx, że znowu dałem się wykryć by organizacja pomogła tam gdzie ja nie mogłem. Zaś pozostali jak tylko zobaczyli płonącą wioskę i wielkiego smoka to wzięli się do roboty. Tobduk zaczął pochłaniać gniew gada, Trinuma atakował go ciosami kinetycznymi, Maxiliosy strzelały w niego z dział Cordak, a Asasyni i Topiciele Energii zaczęli węszyć. Musiałem uciekać zdala od nich by nie zostać złapany.
Jednak zanim zacząłem uciekać, zobaczyłem jak smok począł uciekać, zapewne wiedząc, że nie ma szans. Widziałem jak poleciał na wschód, w stronę Gór Leśnych. Chyba najlepiej będzie się tam udać, by po lepszym przygotowaniu ubić gadzinę, aby już nie zagrażała okolicznym wioskom.
Gimiltuk uparł się iż idzie ze mną. Nie miałem czasu by teraz mu wyjaśniać czemu nie może ze mną iść, więc musiałem się zgodzić. Przeszliśmy co sił w nogach między płonącymi drzewami, aby zostać niezauważonymi. Przeszliśmy kawał drogi, po czym usłyszeliśmy, syk gaszonego ognia. Pewnie Asasynki Mrocznej Wody, bądź sprowadzone Toa Wody zgasiły płomienie. Choć tyle dobrze. Smok przepędzony, pożar ugaszony, więc Matoranie są bezpieczni. Zanim wrócą Zakon ukryje swoją obecność i wrócą do ścigania mnie. Gdy przeszedłem z Gimiltukiem parę kio, chciałem mu dać szansę odwrotu:
- Słuchaj przyjacielu, masz jeszcze szansę się wycofać. Jeśli zostanę znaleziony i ty będziesz razem ze mną, to Zakon nie da ci taryfy ulgowej. To twoja ostatnia okazja.
- Weź nie Pier#$^. – odpowiedział – Jak mawiał mój dziad Grazok Stary: ,,Jak już raz wdepłeś w gówno to w nim siedź”.
- Dlatego jesteś cały czas ze swoją żoną?
- Eee… Tak. Dobra zmiana tematu. Gdzie zapier#@^@&*?
- Do leża smoka.
- A nie miałeś spier#@^@* przed Zakonem?
- Miałem, ale lepiej zapobiec podobnym przypadkom, jakie były ostatnio. Zakatrupimy smoka, a potem ruszymy do Ta-Koro. Przy tym co ostatnio robiłem to małe piwo.
- Gdzie, kur#@? A, nie to jedna z tych tak zwanych przenośni? Chodzi ci o to co robiłeś z Aquiel na wyspie, kilka księżycy temu?
- Tak. Czekaj.
- Co jest do ch*&@ wafla?
- Widzisz te drzewa? – po czym wskazałem na zerwane korony. – Smok musiał nieźle oberwać i teraz obniża lot, stąd pourywane gałęzie na szczycie. Możliwe, że jakieś kio dalej wylądował, sądząc po tym jak drzewa są poniszczone na niższych stopniach, a następnie musiał poszedł marszem do swojego leża, by zagoić rany. Jak się pośpieszymy to go dogonimy.
- Nie wiem czy mam jeszcze siły iść dalej.
- Dobra odpoczniemy chwilę i ruszamy, chyba że chcesz się przekonać ile masz sił jak staniesz oko w oko z Tropicielem Energii.
Usiedliśmy pod drzewem i odpoczęliśmy trochę. Idąc non stop przez paręnaście kio, każdemu nogi odmówiły by posłuszeństwa. Było dość cicho i spokojnie, latające rahi ćwierkały, zaś słońce górowało na niebie. Dobrze, że Gimiltuk miał flaszkę. Każdy nieco łyknął i poszliśmy dalej tropem połamanych drzew. Z czasem pnie były połamane coraz niżej, aż został tylko ich niewielki kawałek. Już mieliśmy wyjść na większą przestrzeń zrobioną przez smoka, ale nagle wyczułem jakąś broń. Dwa miecze unoszące się na prawie bio nad ziemią. Zatrzymałem przyjaciela i kazałem schować się w wysokich krzakach. Przykucając podeszliśmy pod nie i gdy wyjrzałem lekko znad nich ujrzałem dziwną postać:
Miał jakieś ponad półtora bio wzrostu, dwa miecze na plecach, nałożony jeden na drugi, silny grafitowo- srebrno-biały pancerz, szpony na lewej ręce i... gitarę?
Nie wiem kim on jest. To przyjaciel, wróg, a może jakiś członek Zakonu?
C.N.D
Dziękuje za przeczytanie. Jeśli ci się spodobało, napisz co. Jeśli nie, napisz co i dlaczego, możesz mi dość pomóc (tylko napisz to kulturalnie i dokładnie). Jeśli czegoś nie rozumiesz, napisz co, spróbuje wtedy ci to jak najjaśniej wytłumaczyć.
Zachęcam do hejtow... znaczy komentowania moich wypocin.
Ostatnio zmieniony przez Sir_Steel_Jack dnia Wto 18:03, 15 Wrz 2015, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Pon 20:31, 14 Wrz 2015 |
|
|
Matoran
Dołączył: 13 Lut 2015
Posty: 357
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
To wyszło ci naprawdę świetnie. Dodam od siebie, że nagłe zdziwienie przy przyglądaniu się postaci pisze się tak: Miał jakieś ponad półtora bio wzrostu, dwa miecze na plecach, nałożony jeden na drugi, silny grafitowo- srebrno-biały pancerz, szpony na lewej ręce i... gitarę?
Jakbyś chciał się... bawić? ... z innymi, to zapraszam cie [link widoczny dla zalogowanych]. Póki co mamy tylko zyglaka dryfującego w wielkiej pustce, ale to zawsze coś, nie?
Ostatnio zmieniony przez Matoran dnia Wto 11:25, 15 Wrz 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Wto 11:19, 15 Wrz 2015 |
|
|
Sir_Steel_Jack
Zaklinacz Kotów
Dołączył: 23 Kwi 2015
Posty: 616
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Prudnika
|
|
|
|
Więc jest progres Dzięki za zwrócenie uwagi na ten szczegół, około 21.30 (a mniej więcej wtedy kończyłem pisać) mój mózg nie działa na najwyższych obrotach.
Co do twojej propozycji... To nie wiem. Steelax ma już niejako ustaloną ścieżkę, chociaż mógłby być, ale byłby dość okrojony. Uniwersum, w którym on żyje jest dość rozbudowane (sposób nauki Toa, różne gatunki, frakcje, organizacje, linie fabularną itd), co mogłoby wymusić pewne rzeczy w waszym projekcie. A takie wchodzenie z butami do czyjegoś świata i zmienianie co się podoba, a co nie, może być niegrzeczne (delikatnie mówiąc).
Zastanowię się nad tym. Mam jeszcze kilka postaci na półce, które jeszcze nie miały debiutu. Może którąś z nich zaproponuje.
Dziękuje uprzejmie za zaproszenie.
Ostatnio zmieniony przez Sir_Steel_Jack dnia Wto 18:07, 15 Wrz 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Wto 18:05, 15 Wrz 2015 |
|
|
Matoran
Dołączył: 13 Lut 2015
Posty: 357
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Na razie mamy tylko zyglaka. Nie ma problemu, żebyś przelał całe swoje uniwersum, bo robimy wszystko od zera. Mamy tylko szerszy opis matoran (w tym kraa-matoran) i dwa, może trzy wydarzenia. Wszystko trza na początku umieścić w temacie propozycji, a potem sie zobaczy czy ludziom się spodoba (oczywiście jeśli chcesz się dzielić swoim światem), a raczej się spodoba, bo fajnie piszesz.
|
|
Wto 18:09, 15 Wrz 2015 |
|
|
Proton4
Zaklinacz Fantastyki
Dołączył: 04 Wrz 2014
Posty: 1024
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Location censored
|
|
|
|
Świetne! Jest coraz lepiej, wciągająca fabuła i ciekawe postacie. Najlepszy FF jaki czytałem.
|
|
Pią 20:01, 18 Wrz 2015 |
|
|
Zelt
Moderator
Dołączył: 08 Wrz 2012
Posty: 3052
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Wymuszone przekleństwa psują trochę całokształt (wydają się być miejscami całkowicie zbędne). Poza tym nie jest źle. 6/10.
|
|
Pią 20:13, 18 Wrz 2015 |
|
|
Sir_Steel_Jack
Zaklinacz Kotów
Dołączył: 23 Kwi 2015
Posty: 616
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Prudnika
|
|
|
|
Dziękuje za uwagi i pozytywny odbiór.
Skończyłem pisać kolejną część i myślę, że nie będzie 3 części, tylko 4, bo jakoś tak gdy zacząłem pisać to wyszło mi trochę za długie...
Ta część jest dużo dłuższa niż poprzednia i może być trochę nudna na początku (miałem dość długą przerwę od pisania i nie umiałem wymyślić rozpoczęcia, ale potem sądzę, że się poprawiło), jest tu też trochę wyjaśnień na temat świata, opisów, akcji, przekleństw i rozwinięcie fabuły.
Podziękowania dla użytkownika Stomolko z [link widoczny dla zalogowanych] za pozwolenie na użycie jego postaci.
Cóż będę więcej pisał, zapraszam do lektury.
Dla tych którzy byli zbyt leniwi by przeczytać poprzedni FF, lub zapomnieli co się ostatnio działo to oto historia w skrócie (ale i tak zachęcam do przeczytania pierwszej części):
Chlanie, szukanie pracy, granie w pokera, atak smoka, ratowanie Matoran, walka ze smokiem, sprowadzenie Zakonu Mata Nui, przepędzenie smoka, ucieczka przed Zakonem, spotkanie tajemniczego wojownika.
,,Biesiada i polowanie”
Cz. II ,,Przyjaciel, czy wróg”
Jest już popołudnie i Solis już niedługo zacznie zachodzić. W gęstym lesie ciężko znaleźć nagle sporą przestrzeń z pourywanymi drzewami, no chyba że w takim lesie ląduje ranny smok. Ja jestem w takim lesie i poluje na takiego smoka, ale ktoś stanął mi na drodze.
A mianowicie wysoki na półtora bio Toa Dźwięku, srebrno-gafitowo-czarnym pancerzu z białym naramiennikiem na lewej ręce, białymi nakolannikami, dwoma mieczami różnego typu na plecach, sztyletem za plecami i pod przedramieniem, podwójnym ostrzem na lewym przedramieniu, gitarą, ciemną torbą przy pasie i czacho pająkowatą Kanohi.
Ja i Gimiltuk weszliśmy między krzaki, żeby się ukryć, choć dopiero, gdy się zza nich lekko wychyliłem by rozpoznać przeciwnika i dowiedziałem się, że mam do czynienia z mistrzem Dźwięku zrozumiałem, że wie on o naszej obecności od jakiegoś czasu. Nie wiem kim on jest. Może być sługą Zakonu lub przypadkowym podróżnikiem. Najlepiej sprawdzić to w walce. Mistrzowie Broni zawsze tak sprawdzali, czy danej osobie można zaufać, bo w walce, każdy pokazuje swoją prawdziwą twarz.
Znałem kilku Toa Dźwięku, jedni byli przyjaciółmi, a inni próbowali mnie złapać, więc wiem jak atakują i jak z nimi walczyć. Nie przystąpił do ataku by dać przeciwnikowi złudną nadzieję, że nie został wykryty i gdy przystąpię do ataku pierwszy ten od razu powali mnie falą soniczną. Ale mam pomysł jak się przed tym ochronić. Kosztem chwilowej utraty słuchu, jednak nie mam nic lepszego.
Wysunąłem z przedramion 2 miecze i wziąłem je do rąk, kazałem na migi zostać Gimiltukowi w krzakach, po czym wyskoczyłem z krzaków i ruszyłem do ataku. Przeciwnik wysłał w moją stronę falę soniczną, a ja wbiłem miecze w ziemię bym nie poszybował w krzaki. Adwersarz trochę się zdziwił, że jego atak mnie nie powalił, jednak szybko się otrząsnął po czym dobył miecza. Gdy to zrobił ja rzuciłem jeden ze swoich w niego po czym pobiegłem w jego stronę. Odbił ostrzę strachliwie chowając się za mieczem. Więc musi być niedoświadczony w walce, choć ma pazury na przedramieniu i maskę chodzenia po ścianach, którą dostają najlepsi absolwencie Szkoły Toa typu Visoraka. Coś mi tu nie pasuje.
Atakuje mnie przez cięcie mieczem z prawej strony. Szybko to blokuje, po czym miecze kilkukrotnie się krzyżują. Nie ma konkretnej taktyki i posyła cięcia na ślepo. Zrobiłem ze 2 kroki do tyłu po czym przeskoczyłem robiąc salto nad przeciwnikiem, wylądowałem jakieś bio za nim obróciłem się nakreśliłem Znak Pchnięcia, przez co posłałem Toa kilka, jeśli nie kilkanaście bio przed siebie.
Podszedłem powoli do niego, gdy on wstawał, a następnie próbował zamachnąć się mieczem by zadać cios, jednak mimo że trzymał rękojeść oburącz to nie zbyt mocno, co wykorzystałem rąbiąc zamach mieczem i wytrąceniem mu broni.
Zakończę te walkę ciosem z łokcia by najpierw go ogłuszyć, unieruchomić i wziąć następnie na spytki, jak mi wróci słuch. Chciałem zrobić zamach mieczem bez zadawania nim ciosu, obrócić się i je%^@$ z łokcia w szczękę przeciwnika, ale ten złapał prawą ręką ostrze i je zamroził. Co jest kur#@? To w końcu mistrz Lodu, czy Dźwięku?
Gdy ja zadawałem sobie te pytania on zadał mi rany cięte na klacie swoimi pazurami. Puściłem rękojeść miecza i odskoczyłem do tyłu oraz lewą ręką próbowałem zatrzymać krwawienie. Aż tak źle nie było, miewałem już większe rany. Przeciwnik widząc moje osłabienie, poczuł iż ma przewagę. Nie na cieszył się nią długo, bo moje jednoosobowe wsparcie przybyło z odsieczą.
Gimiltuk coś tam krzyczał, ale nie słyszałem wyraźnie co. Przeciwnik zdążył się lekko obrucić, ale po chwili leżał na glebie przez cios młotem w nogę. Gdy leżał chwyciłem jakąś biową gałąź i podszedłem w jego stronę. Toa szybko wstał i sięgnął po swój drugi miecz. Widok mnie idącego do walki z nim z gałęzią nieco go rozbawił, zresztą nie tylko jego, ale i mojego przyjaciela. Dałem Onu-Matoraninowi znak ręką by się nie wtrącał, po czym trochę powymachiwałem badylem, a następnie pobiegłem w stronę walki.
Nie musiałem walczyć za długo, bo mojego przeciwnika zgubiła pewność siebie. Wymierzył prosty cios zza pleców, który zatrzymałem swym orężem, przez co jego miecz utknął w gałęzi. Przekręciłem badyla, przez co znowu wyrwałem mu miecz, a następnie powaliłem go lewym prostym, przez co poleciał jakieś 2 bio. Był nieco oszołomiony, ale dalej chciał walczyć za pomocą tych broni, które mu jeszcze pozostały. Słuch mi przynajmniej zaczął wracać, ale słyszałem straszne dzwonienie w uszach.
Już szedłem by zgasić mu światło, ale Gimiltuk postanowił się wtrącić.
- Kur#@ zje$^! Wystarczy tego napier$@!@%@. – powiedział, po czym zwrócił się do Toa – Wybacz za mojego przyjaciela, ale on niby poznaje zamiary nieznajomego, czy inny ch#$. Przepraszam gdzie moje maniery. Jestem Gimiltuk syn Grorisa Brodatego z Stonehill, do usług. – po czym mnie szturchnął.
Schowałem broń i przedstawiłem się:
- Steelax z Żelaznych Wzgórz, Szkoła Żelaznego Wilka – przedstawiłem się swoimi prawdziwym imieniem, bo po stroczonej walce mam przeczucie, że można mu w miarę zaufać. Jedna z umiejętności mistrzów Broni.
- Dłuższych tytułów nie mogliście sobie wymyślić? – zapytał Toa.
- Nie pierd*# tylko się przedstaw. – powiedziałem.
- Ender.
- I tyle? Żadnej nazwy ukończonej szkoły, czy pochodzenia?
- No ten tego… jakby nie pamiętam.
- Jakim cudem zapomniałeś paręset lat nauki i ćwiczeń oraz miejsce pochodzenia. Gimiltuk ile trzeba wypić by takie rzeczy zapomnieć?
- Wybacz, ale nie mogę tego stwierdzić. – odpowiedział Onu-Matoranin – Jeszcze nie doszedłem do tej granicy. Ale nad tym pracuje.
- Ostatnią rzecz jaką pamiętam to obudzenie się miesiąc temu na jakimś zadupiu. Potem podróżowałem w te i we tę by dostać odpowiedzi na moje pytania. – powiedział Ender.
-Pasjonują historia. – rzekłem sarkastycznie - Może to nie przypadek, że trafiliśmy na ciebie.
- Weź nie chrzań mi o przeznaczeniu. Sam jestem sobie panem swojego losu.
- O przeznaczeniu i o twojej przeszłości, którą wywnioskowałem będę chrzanił później. Najpierw trzeba poszukać gałęzi na ognisko. Gimiltuk zajmij się tym. A ja i nowy poszukamy miejsca na obóz. Poszukamy go na zachodzie.
Wpierw ja i nowy poszliśmy pozbierać swoją broń, a potem wszyscy poszliśmy w tym samym kierunku, ale potem mój przyjaciel poszedł szukać suchych gałęzi. Na obóz najlepsze byłoby jakieś miejsce większego odstępu drzew, co nie jest łatwe do znalezienia w gęstym lesie. Chodziłem tak z chwilę, aż Ender się spytał:
- Kim ty w zasadzie jesteś?
Ludobójcą, mordercą, złodziejem, przybłędą, ogólnie jednym wielkim skur#^$^*#^. Powiedzenie takiej prawdy raczej nie jest najlepszą wizytówką, więc powiedziałem tylko część prawdy:
- Pogromcom szczurów.
- Takim co chodzi obwieszony broniami, jak na wojnę i zna magię?
- Pogromcom szczurów, ale takich, co potrafią urwać łep, aż po dupę. Zawsze tego nie robiłem. Wcześniej miałem całkiem niezłą posadkę jako Toa, ale zrobiłem kilka… złych rzeczy i podskoczyłem nie temu co trzeba, przez co nie mam najlepszej opinii.
- Przynajmniej masz pamięć. Mówiłeś, że znasz moją przeszłość. Opowiesz ją?
- Całej nie znam. – powiedziałem - Wiem tylko kilka rzeczy. Sądząc po Kanohi i pazurach jesteś wyróżnionym absolwentem Szkoły Toa typu Visoraka…
- Zaraz… Co to jest Szkoła Toa?
- Mało co chyba próbowałeś się wywiedzieć przez ten miesiąc. Gdy Matoranin przemienia się w Toa, to ten musi wybrać szkołę, w której będzie się szkolił. Uczy się tam walczyć, używać Kanohi, posługiwać się bronią, Kodeksu Toa i korzystania z elementarnej mocy. Toa uczą się tam paręset lat, ale to różnie bywa. Nauczyciele decydują kiedy kończysz naukę i grupa tych, którzy opuszczają szkołę dostają wielką uroczystość w czasie, której są mianowani na absolwentów i na świadectwo ukończenia danej szkoły każdy dostaje jakiś użyteczny upominek. Ja dostałem łep wilka, jako element zbroi oraz miecz z Kamieniem Ochronnym, a ty Kanohi…, chyba Hoparahkshi, ale nie jestem pewien, i pazury. Jeśli absolwent dostanie maskę to znaczy, że skończył z wyróżnieniem, a jeśli część zbroi to jest przeciętny.
- Czyli ja skończyłem z wyróżnieniem?
- Tak. Byłeś też w Bractwie Asasynów, o czym świadczy wysuwane ostrze…
- Jakim znowu Bractwie Asasynów?
- O bracie… Zatrzymajmy się na chwilę. Tutaj chyba będzie dobre miejsce na obóz. To długa i skąplikowana historia, ale spróbuję ją pokrótce opowiedzieć.
Wiele tysięcy lat temu, jeszcze w poprzedniej Erze wybuchła Wielka Wojna z Ciemnością. Jeden z Mistrzów Cienia, zapragnął władzy i potęgi, więc rozpoczął krwawą rebelię zabijając każdego, kto nie stał po jego stronie. Jego bracia byli zbyt słabi, a pozostałe plemiona nie chciały wtrącać się do wewnętrznych spraw Mistrzów Cieni. Słono za to zapłacili. Ten który zapoczątkował Wojnę, a jego imienia nie śmiem wypowiedzieć, nie zadowolił się samym przejęciem Kra-Wahi i rozpoczął atak na sąsiadujące plemiona. Szybko zdobywał jedno Koro po drugim, aż trafił na zacięty opór. Gdy plemiona zobaczyły, że cieniom można się sprzeciwić, zaczęły przyłączać się do walki. Wojna trwała wiele set lat i pochłonęła wiele ofiar. W czasie jej trwania wiele się działo. Powstało m.in. plemię Mrocznej Wody. Z porwanych Ga-Matoranek wysysano światło, mutowano i uczono kontroli Mrocznej Wody…
- Wszystko bardzo ciekawe, ale co ma to wspólnego z Asasynami?
- Daj mi dokończyć. Mistrz Cienia, który je uczył postanowił zmienić stronę i zabrał ze sobą znaczną część uczennic. Jego podopieczne były uczone jak zabijać po cichu i niezauważenie, przez co Sojusz Plemion zyskał przewagę. Z czasem ta grupa zabójczyń zmieniła się w Bractwo Asasynów, do którego zaczęli dołączać kolejni członkowie. Po zakończeniu Wielkiej Wojny z Ciemnością nastała nowa Era. Zło zostało pokonane, Mistrzowie Cienia zabici lub skazani na banicje, przemienieni Matoranie w Matoran Cienia i Kra-Matoranie mogli założyć Koro pod zwierzchnictwem Toa, a Asasyni pozostali w ukryciu.
- To niby czego uczyłem się w tym Bractwie Asasynów?
- Zabijać z utycia za pomocą wysuwanych ostrzy, pozostawać w cieniu, wykorzystywać gniew w walce i wytwarzać z różnych roślin trucizny.
- OK. Coś jeszcze?
- Chyba należysz do Łowców Potworów.
- Kogo kur#@?
- Grupy debili wąchających sobie stopy. Ich nazwa mówi chyba co robią Sokratesie.
- Chodziło mi raczej co ja tam robiłem.
- I zadałeś adekwatne pytanie. To grupa składająca się z różnych gatunków. Są szkoleni do walki z różnymi niebezpiecznymi Rahi, a ich cechą charakterystyczną są dwa miecze, jeden stalowy na zwykłe Rahi i jeden zaklęty na Rahi z mocą żywiołów oraz specjalne mikstury.
- No dobra, wiem gdzie się uczyłem, a to już coś, jednak mam jeszcze wiele pytań…
- Kur#@ ! Znaleźliście to miejsce na obóz cz nie?! – krzyknął Gimiltuk, który widocznie znalazł już dość drewna i przyszedł do nas.
- To miejsce będzie dobre, jest dużo przestrzeni. Daj to drewno zaraz rozpalę ognisko, a ty pogadaj z młodym. – powiedziałem, po czym zabrałem od przyjaciela gałęzie, ułożyłem miejsce na ognisko i wziąłem się za wytworzenie ognia, za pomocą zapalniczki.
Robiło się już ciemno, a Ender i Gimiltuk usiedli na przewróconych pieńkach. W promieniu 4 bio od ogniska nie było drzew, tylko gdzieniegdzie były krzaki, czy przewrócone pnie. W ciemnościach las wydaje się inny, groźniejszy i bardziej niebezpieczny. Udało mi się rozpalić ognisko. Ogień zacnie buchał i zaczął się unosić dym i iskry. Też usiadłem na przewróconym pniu, a Gimiltuk sięgnął po swoją fajkę, z której po chwili zaczęły wylatywać kółka z dymu.
- No kur#@. Wypadałoby powiedzieć coś więcej o sobie. – rzekł Gimiltuk.
- O żesz, zaraz się zacznie. – powiedziałem.
- O co chodzi? – zapytał się Ender.
- Onu-Matoranie mogą opowiadać godzinami, więc streść się przyjacielu. – odpowiedziałem.
- Dobra. Swoją historię już mu opowiedziałeś Steelax? – zapytał Onu-Matoranin i mrugnął jednym okiem, bo wiedział jaką na ogół półprawdę mówię, jeśli już.
- Tak. Teraz ty możesz zanudzić młodego swoją biografią.
- Moja historia jest podobna do tej Steelaxa. Obaj mieliśmy zaje&*$^# życie, ale na własne życzenie sobie je spier$%!*$@#. Dla ułatwienia zacznę od momentu kiedy, to zacząłem ciężką i niebezpieczną pracę w kopalni…
- A co może być takiego niebezpiecznego w kopalni – śmiejąc się powiedział Ender, bo widocznie nigdy takowej nie widział.
- Młody, gówno widziałeś i gówno wiesz. W kopalni jak na wojnie. Tu coś je&#^, tu pier$*!%&#.
I po tych słowach rozpoczął swój monolog, przerywany jedynie sięgnięciem po manierkę. Opowiadał jak to w Onu-Koro wydobywał różnorakie minerały, kiedy ukończył Onu-Metrański Uniwersytet z geologii i chemii, o imprezach jakie tam się odbywały, jak poznał pierwszą żonę, ustatkował się, dowiedział, że będzie miał dzieci, jak syna i córkę wychowywał i jak to wszystko zaprzepaścił.
- Zapier#@!%^& w kopalni tak długo, że mało czasu poświęcałem rodzinie. Żonkę zaniedbywałem, dzieci przestały mnie szanować, a ja nie próbowałem tego naprawić. W butelce utapiałem problemy, a one się nie rozwiązywały, tylko kumulowały.
- To czemu ciągle pijesz? Nie powinieneś się opamiętać i rzucić alkohol? – zapytał Ender.
- Próbowałem, ale z czasem rzucenie było coraz trudniejsze, aż w końcu nie było jak. Butelka pozwalała, na jakiś czas zapomnieć o problemach. Ale one zawsze wracały.
Później moja Marytia zachorowała i to mocno. Próbowałem jakoś wyrwać się z kopalni tak często jak mogłem by móc przy niej być. Ale przy każdej wizycie spotykałem się z krytyką dzieci, za swoje błędy. Jednak one nie były lepsze. Poznajdywały sobie popier$%#@^!* kolegów i wywijały różne numery. Mojej ukochanej w końcu pękło serce i zmarła z żalu, a mnie nawet przy niej nie było, bo musiałem zapier@!@$ w tej kur#@ je&@$#^ w dupsko pierd^&$%@ mać kopalni. Potem schlałem się w cztery dupy i zgasło mi światło. Jak się obudziłem to się okazało, że poślubiłem jakąś panienkę, kiedy to byłem mobilny i zdolny do składania jakiś tam zdań…
- Jakim cudem ożeniłeś się tak szybko i to bez własnej wiedzy? – znowu pytał Ender.
- Gimiltuk był po pierwsze pijany… znaczy bardziej niż zwykle, no i takie rzeczy jak ślub odbywają się w plemieniu Ziemi dość szybko. – powiedziałem.
- Dzięki za wyjaśnienie przyjacielu – rzekł Onu-Matoranin – Ale wracając do mojej historii – jak się drugi raz ożeniłem to, już straciłem te nędzne resztki szacunku u swoich dzieci. Córka wyjechała do Onu-Metru, a syn ruszył w podróż by szukać przygód. Nie mam z żadnym kontaktu. Wyrzekli się mnie. I całkiem słusznie. Bo kto chciałby mieć za ojca pijaka i nieudacznika.
- Smutna historia. – powiedział Ender.
- Dzisiaj, rzadko kto ma wesołą historię. W sumie jedna mi się przypomniała. Ender słyszałeś kiedyś legendę o Rzeźniku z Kraahkoro?
- Może kiedyś, ale zaraz… a tak nie pamiętam tego.
- To posłuchaj. Dawno temu, żyło sobie plemię wywodzące się od plemienia Żelaza. Osiedlili się oni wśród gór bogatych w surowce, a z nich wykuwali najlepszą broń jaka kiedy kol wiek powstawała, więc zaczęto ich nazywać Ste-Matoranami, do słowa „Ste” co znaczy broń. Z tego plemienia wywodził się owy Rzeźnik i razem z bratem wykuwał najwyższej jakości narzędzia mordu. Po setkach lat ciężkiej pracy, zostali wybrani przez Wielkiego Ducha na Toa, a ci przyjęli ten zaszczyt. Wspólnie założyli z innymi Toa drużynę, która zaczęła wykonywać różne misje. Jednak jedna z nich zmieniła wszystko. Mistrzowie Cieni wrócili z banicji i bynajmniej nie mieli przyjaznych intencji. Drużyna Rzeźnika miała pojmać jednego z nich żywcem, ale wtedy wszystko poszło nie tak. Drużyna Toa została porania, część zmutowana, a powrót Mistrzów Cieni miał odwrócić uwagę od wymordowania przez Przemieńce – zmiennokształtne bestie – wszystkich Ste-Matoran. Część Przemieńców udało się wybić lub pojmać, ale nie tylko oni przyczynili się do rzezi na plemieniu Broni. Pomogli im w tym Matoranie Cienia. Rzeźnik gdy się o tym dowiedział, kto za tym wszystkim stoi ukradł Thornatusa i pojechał do Kraahkoro, gdzie wyrżnął w pień całą ludność, wioskę spalił, a sprawcę wymordowania Ste-Maroran, pobił, okaleczył, połamał kończyn, zrobił inwalidę, potem obwiązał go łańcuchem przyczepił do Thornatusa i pojechał do swojej wioski ciągnąc Mistrza Cieni całą drogę. Po skałach. Ostrych jak skur#^$*. Gdy odtarł do swojej rodzimej wioski dokonał egzekucji na Mistrzu Cieni posyłając mu kulkę. Potem gdy zdał sobie sprawę z tego jakich zbrodni dokonał, przyłożył sobie lufe do głowy i nacisnął spust, ale nie miał amunicji. Próbował jeszcze, przebić się mieczem, ale ktoś go powstrzymał…
Jeździec Karzahni…
- E to tylko taka bajka – powiedział Gimiltuk – , by wieśniacy nie popełniali zbrodni, bo nawet jak uda im się uniknąć kary, to Jeździec przyjedzie do nich i wypali im duszę. Ale to tylko bajka.
- Ale kim konkretnie jest ten Jeździec Karzahni? – spytał Ender.
- Powiadają, że przemierza cały Kontynent, aby wywierać zemstę na złoczyńcach. – rzekłem – Ponoć pozostawia po sobie tylko płonącą linię swojego motoru, a sam jest płonącym szkieletem, ubranym na czarno, a swoim palącym wzrokiem wypala duszę winnych. Podobno zawsze widzi ukryte zło, nawet te jeszcze nie dokonane, a jego osąd jest sprawiedliwy.
Ale po tej dygresji i wyjaśnieniu wróćmy do opowiadanej legendy. Więc Jeździec Karzahni przybył by wymierzyć sprawiedliwą karę Rzeźnikowi z Kraahkoro, jednak widząc, że ten bardzo żałuje swoich czynów, dał mu szansę na odkupienie – musiał ocalić życie tylu ilu duszę odebrał. Gdy w końcu pozbierał się do kupy, ruszył wykonać zadanie. Pomagał komu mógł, narażał własne życie, by ocalić obce mu osoby, przez to, że nie miał nic do stracenia, podejmował się każdego najtrudniejszego zadania – zabicia jakiegoś Rahi, pozbycie się ziezimieszków, czy zdobycie jakiegoś specyfiku, na jakąś chorobę. Uczynił wiele dobrego…
- I co z nim było dalej? – spytał Ender.
- Zmarł. Ludność chciała jego osądzenia i wysyłała różnych wojowników, którzy mieli pojmać Rzeźnika z Kraahkoro, ale on pozostawał nieuchwytny. Jednak podczas jednej próby pojmania nie miał szans na ucieczkę i spadł z klifu w przepaść do rwącej rzeki, a ciała nigdy nieodnaleziono, a przynajmniej tak powiadają. Jego historia uczy, że nie warto szukać zemsty, za wszelką cenę, a gniew jest zawsze najgorszym doradcą. Jedna niewłaściwa decyzja odcisnęła na nim piętno, którego nie potrafiły zakryć żadne dobre czyny, czy to wcześniejsze, czy późniejsze.
- Głębokie przyjacielu – powiedział Gimiltuk, po czym puścił kolejne kółka z dymu.
- Dobra koniec tego dobrego. – rzekłem – Pora iść spać i nabrać sił na jutro. Będę pełnił wartę, a wy się przekimajcie.
Było raczej już późno, bo przez korony drzew biło światło z księżyca pod prawie kątem prostym. Las nie był cichy, ciągle coś bzyczało, czy wydawało dziki ryk. Nie dziwię się, że Le-Matoranie żyją wśród gałęzi. Na ziemi jest znacznie niebezpieczniej. Mało co widać, drzewa stoją trochę ciasno, a między nimi przechadzają się drapieżne Rahi, które jedzą, albo zostają zjadane.
Noc można uznać za spokojną, bo nic nie zbliżyło się do obozu i próbowało kogoś wpier#$!*% na surowo. Jakoś nie chciałem zmieniać wart i się przespać, bo zwykle gdy śpię to śnią mi się koszmary, przypominające mi o mojej winie. Gdy nastał świt obudziłem Endera i Gimituka. Tropiciele Energii wkrótce trafią na nasz trop, a wtedy może być nieciekawie.
- A w zasadzie to gdzie wy dwoje idziecie? – spytał Ender.
- Jesteśmy w trakcie polowania na sporą zwierzynę. – powiedziałem.
- Mogę wam się przydać, w końcu szkoliłem się w zabijaniu potorów.
Gimiltuk i ja wybuchneliśmy gromkim śmiechem, a gdy mi trochę przeszło rzekłem:
- Po pierwsze, to ponoć wszystko ci z głowy wyleciało i nie wiele pamiętasz, a po drugie – idziemy ubić sporego gada, a nie młócić zboże.
- O co ci chodzi? – zapytał młody, bo widocznie nie trybił o co chodzi.
- O to, że napier#@!@$% mieczem jak cepem. – powiedział Gimiltuk, jak już przestał się śmiać.
- Nie no nie jestem, beznadziejny. – tłumaczył się Ender – Na pewno umiałbym posługiwać się mieczem niż Steelax, a wcześniej poszło mi nienajlepiej, bo mnie wziął z zaskoczenia.
- Takiś pewny? – rzekłem – Gimiltuk licz jak szybko go pokonam.
Nie rzucałem słów na wiatr. Jako Mistrz Broni potrafię posługiwać się każdą bronią lepiej niż jakikolwiek wojownik.
Stanęliśmy z Enderem naprzeciw siebie w odległości 3 bio, po czym sięgnęliśmy po miecze, on po stalowy, a ja po „Imeldę”.
- Tylko nie używaj tych swoich czarów. Ma być uczciwie – powiedział młody.
- To Znaki. I nie są to czary tylko prosta telekineza. – odpowiedziałem – Ty też nie używaj mocy elementarnych. Obu.
Gimiltuk dał sygnał do rozpoczęcia walki z zaczął liczyć.
1… Ender robi zamach mieczem z lewej, a robię zamach z prawej. 2… Obniżam miecz by jego hakowatą częścią chwycić go za nogę, a on dalej wyprowadza cios z lewej. 3… Chwytam hakowatą częścią miecza go za nogę, w lewą ręką łapię ostrzę jego miecza. 4… Wykonuję obrót przez co ciągnę Endera za lewą nogę, wyrywam mu broń i wjeb#^& się on na glebę. 5… Ender leży na ziemi, a ja kończę obrót 360’. 6… Staję przed Enderem i robię krok do przodu, a on próbuje wstać. 7… Przystawiam mu kraniec swojego miecza do gardła.
- Jaki czas Gimiltuk? – zapytałem.
- Jakieś 7-8 sekund. – powiedział Onu-Matoranin.
- To nie fair! – zaczął robić wyrzuty Ender. – Mieliśmy walczyć na miecze, a nie postawiać haki mieczami!
- Młody. – zacząłem uspokajać – Zapamiętaj moje słowa – twój przeciwnik nigdy nie będzie walczył uczciwie. Jeśli zauważy jakiś twój błąd to wykorzysta go bezlitośnie.
- I ty gamoniu chcesz iść z nami ubić smoka, jak sam gołą dupą jeża byś nie zajeb@% – zaczął się naśmiewać Gimiltuk.
- Lepiej uważaj na słowa kurduplu, bo ci brodę przygolę tępym ostrzem – zaczął się odgrażać Ender.
- Kur#@ Steelax! Trzymaj mnie mu bo tak przyje&^#, że nóg w dupie nie będziesz miał! – począł się denerwować mój przyjaciel i sięgnął po swój toporek.
- Spokój. – powiedziałem po czym nakreśliłem w powietrzu Znak Spokoju, przez co emocje trochę opadły. – Jeśli masz z nami iść na smoka, to musisz być jednym z nas.
- Jak on nawet machać mieczem nie potrafi, nie mówiąc już o technikach łowieckich. – wymieniał Onu-Matoranin.
- Więc go nauczymy. – powiedziałem.
- Czego niby takie dziady miałyby mnie nauczyć? – rzekł z ironią młody.
- Nauczymy cię wierzyć. – odpowiedziałem. – Gimiltuk kieruj się na północ w stronę gór. Ja i Ender do ciebie dołączymy, albo cię przegonimy.
- Chcesz mu spuścić wpier&#^ beze mnie? – pytał przyjaciel.
- Już mu wpier&#^ spuściłem, teraz go czegoś nauczę. Ruszaj. Lepiej nie marnować czasu. – powiedziałem, po czym Gimiltuk niechętnie sam ruszył przed siebie. – A my pójdziemy górą, przez drzewa.
- O co ci chodziło z tym, że nauczycie mnie wierzyć? – zapytał Ender. – Niby w co? Przeznaczenie i inne pierdoły?
- Chodziło mi o inny rodzaj wiary. – rzekłem – Wielu nie wierzy, że niscy mogą być wysocy, a słabi silni.
Musisz się nauczyć, iż nie wszystko jest takie na jakie się wydaje.
- Mnie się wydaje, że raczej kiepsko będziesz skakał po drzewach.
- Bo jestem 2 i pół biowym wojownikiem obwieszony ciężką bronią? – po czym skoczyłem w stronę drzewa, odskoczyłem od niego na drugie robiąc salto, po czym odskoczyłem wirując w powietrzu, na kolejne drzewo i chwyciłem się jego gałęzi. – Przynajmniej nie musisz skakać po płonących pniach i gałęziach. – po czym zacząłem skakać dalej, a Ender próbował mnie dogonić. Niezbyt mu szło, ale chyba pierwszy raz się ścigał wśród koron drzew.
Wchodziliśmy coraz wyżej i dalej, może przeszliśmy górą jakieś kio, ale nie jestem pewien. Gdy wszedłem między korony zacząłem szukać Endera między drzewami. Dość ślamazarnie się wspinał, więc przykucnąłem na jednej gałęzi i delikatnie go popędziłem:
- Spręż się młody, chyba że wolisz popierd@^# z buta!
- Już wolę to niż skakanie po drzewach. – powiedział zdyszany i zatrzymał się chwytając lian przy pniu. – Nie mam takiej kondycji jak ty by skakać jak ten… ten taki skaczący gad…
- Hikaki. Słabość jest słabością tylko wtedy, kiedy tak o niej myślisz. Skoro nie możesz się wspinać, to spróbuj inaczej się dostać wyżej. Rozejrzyj się dookoła. Ogranicza cię tylko twoja pomysłowość i siły.
Gapił się wokół i szukał rozwiązania. W końcu chwycił się lian i próbował się na nich bujać, jak jakiś król dżungli, czy inny Tarzan. Jak się odpowiednio zaczął huśtać to skierował się na jedno z drzew i obrał ciekawą technikę – skał z drzewa na lianę, bujał na niej po czym skakał na kolejne drzewko i tak coraz wyżej. Chyba nie dam mu forów i ruszę dalej.
- Lepiej przyśpiesz, chyba że wolisz tu zostać – krzyknąłem, po czy skoczyłem na kolejne gałęzie od czasu do czasu chwytając się lian.
Ender wkrótce nie był, aż tak daleko w tyle i prawie mnie dogonił. Wyczułem położenie broni Gimiltuka i zmieniłem kierunek skoków, bo trochę zboczyliśmy na wschód. Młody co prawda szybko przeskakiwał, ale czasem źle wycelował i wpadał na gałąź z impetem. Po którymś takim razie zatrzymałem się, gdy wypatrzyłem, że pod nami jest Gimiltuk, po czym kazałem Enderowi wejść wyżej na liany. Powoli wchodził, przez zmęczenie od przeskakiwania z liany na lianę. Gdy już dotarł i wszedł między pnącza, będąc jakieś 14 bio ode mnie, zapytał się:
- Gadałeś, że będziesz mnie uczył. Będzie to coś poza wiarą we własne możliwości i używanie głowy?
- Co powiesz na lądowanie na ziemi spadając z dużej wysokości? – spytałem.
Ender spojrzał na dół po czym odpowiedział:
- Chyba masz coś nie tak z garem. Jeśli już to znacznie niżej. Raczej lepiej zaczynać od prostych rzeczy, a nie o takiego wysokiego poziomu.
- A ja sądzę, że lepiej zacząć teraz! – po czym sięgnąłem po jeden z moich mieczy i rzuciłem nim jak bumerangiem oraz przeciąłem liany, których trzymał się Ender. Młody od razu poleciał z wysokości może paruset bio. Jakoś nie próbował jakoś wyhamować łapiąc się pnączy, czy strzelić hamującą falę soniczną… Może zaraz coś wykombinuje, ma jeszcze jakąś minutę. Jak on tak leciał to przyciągnąłem rzucony mieczy do siebie i odłożyłem go na miejsce.
Mimo że jest już w połowie drogi nic nie robi. Może to nie był najlepszy pomysł…
Skoczyłem z gałęzi, na której siedziałem tak by móc się od niej odbić i przyśpieszyć. Jednak spadałem za wolno więc obróciłem się i nakreśliłem Znak Pchnięcia, by zwiększyć prędkość, co się udało. Zostało tylko kilkadziesiąt bio do ziemi, więc gdy zbliżyłem się do Endera na odpowiednią odległość sięgnąłem po moją linę i zarzuciłem ją tak by owinęła się wokół jego nogi, po czym pociągnąłem ją do siebie, a młodego posłałem prosto na gałąź z pnączami. Puściłem linę i będąc skierowany twarzą do podłoża nakreśliłem ponownie Znak Pchnięcia, tylko tym razem by wyhamować. Fale uderzeniowa mocno we mnie uderzyła, ale zyskałem kilka dodatkowych sekund, by sięgnąć po miecz „Imeldę” oraz stworzyć za pomocą Kamienia Ochronnego półkolistą osłonę pod stopami, która złagodzi upadek.
Przyje&@#%^ w glebę z impetem, co mocno poczułem w nogach, gdy najpierw uderzyła bariera, a potem wylądowałem ja z przykucnięciem. Gdy osłona opadła, a ja ze zdwojoną siłą odczułem ból nóg. Rozejrzałem się potem i zobaczyłem krater jaki zrobiłem i jakie zniszczenia zrobiła wytworzona przeze mnie fala uderzeniowa. Potem usłyszałem znajomy głos krzyczący:
- Co to kur#@ je&@#@ mać było do chu$# wafla!?
Widocznie wylądowałem kilka bio od Gimiltuka, po czym ten odleciał na „kawałek”. Krzyknąłem:
- Gimiltuk! Cały jesteś!?
- Steelax ty chu$# ! Co ty odpier%@^@$& !? – odpowiedział, co znaczyło, że z głową powinien mieć wszystko w porządku. – Choć tu kur#@ i pomóż mi wstać!
- Wybacz przyjacielu, ale sam ledwo stoję na nogach. – powiedziałem, gdy próbowałem wyprostować nogi i stanąć pod konarem pobliskiego drzewa, po czym zacząłem się zastanawiać, gdzie jest Ender.
Nie mogłem go znaleźć wśród drzew, po czym spróbowałem wyczuć gdzie jest jego broń. Kiedy już się tego dowiedziałem spojrzałem w odpowiednie miejsce i zobaczyłem młodego stojącego na gałęzi między pnączami, po czym krzyknąłem trochę się śmiejąc:
- Choć Ender spróbujemy jeszcze raz!
- Jesteś popier#*&*#%^ skur#^$^&*^ ! – odpowiedział.
- Od dość dawna! Schodź spróbujesz czegoś innego!
- W dupie mam takie szkolenie! Nie złażę stąd!
- Lepiej zrób to po dobroci, albo pomoże ci w tym Aviter!
- Kto?
Szybko się o tym przekonał. Aviter jest to bordowo-czarny gatunek Rahi latających, wysokich od 3,5- 4,5 bio. Jest on trochę pogarbiony, ma stosunkowe krótkie silne nogi, 2 srebrne skrzydła o rozpiętości 3 bio każde, które po złożeniu służą za odnóża i szpony, dużą złotą głowę z zielonymi oczami oraz wielką szczęką z dużymi i ostrymi srebrnymi kłami. Poluje on zwykle wśród koron i pni drzew na sporych wysokościach oraz jest drapieżnikiem, żywiącym się tkanką mięśniową.
Widziałem już go wcześniej, ale sądziłem, że młody szybko zejdzie. I faktycznie szybko zszedł skacząc z gałęzi i zjeżdżając po lianach na ziemię. Aviter prędko poszybował w jego stronę, po czym stanął na glebie. Ender sięgnął po miecz i próbował zatrzymać jego szczęki, przez co położył się na glebie, a paszcza Rahi zacisnęła się na jego broni próbując mu ją wyrwać oraz atakował go złożonymi skrzydłami, które wtedy bardziej przypominały wielki sztylety.
Zastanawiałem się, czy nie pomóc młodemu, bo dla mnie nawet z załatwionymi nogami byle większe ptaszysko to nie problem, ale Ender ma się czegoś nauczyć, by umieć walczyć ze smokiem, więc ja tu sobie będę siedział na ziemi pod drzewem i będę oglądał całą walkę. Jednak Łowca Potworów, był w nie najlepszej sytuacji i krzyczał:
- Steelax! Pomóż!
- Wybacz młody. Sam musisz się z nim rozprawić. – powiedziałem ze spokojem.
- Chcesz mnie zabić czy czegoś nauczyć!?
- To zależy do ciebie. Przecież sam jesteś panem swojego losu. Ale jeśli chcesz się czegoś nauczyć to posłuchaj mej rady inaczej ta walka skończy się dla ciebie zanim się na dobre zacznie – Broń nie jest twoim jedynym sojusznikiem, jest nim również otoczeniem. Wykorzystaj je.
- Ja tu zaraz zginę, a ty gadasz zamiast mi pomóc!
Może faktycznie powinienem mu pomóc, ale wtedy niczego się nie nauczy. Gdy ja uczyłem się w Szkole Toa typu Żelaznego Wilka mój mistrz też się nie pierd*#^% i jak ci coś nie pasowało to musiałeś zasuwać dwa razy ciężej. Każdy wyklinał Ragnatusa, w tym ja, ale po upływie czasu jestem mu niesamowicie wdzięczny, że serwował tak ostre treningi i ćwiczenia, dzięki czemu każdy był lepiej wyszkolony. Nie brakowało wtedy walki bez broni z Rahi, a mistrz czasem atakował losowego ucznia kulą plazmy, by wyszkolić naszą czujność i przypominać, kto tutaj rządzi. Z mojego punktu widzenia to jak na razie uczyłem Endera to pieszczota w porównaniu z moim treningiem.
Gdy młody walczył podszedł do mnie Gimiltuk i zaczął mi robić wyrzuty:
- A ty czemu kur#@ nie pomagasz Enderowi!? Chcesz by ten Rahi go zaje&@$ !?
- Chce go nauczyć walki, – odpowiedziałem – a najlepiej nauczy się tego walcząc z kimś…
- Nie ma opier#@^@^*@ się! Moja świętej pamięci ukochana Marytia mawiała:
„Ten co tylko patrzy i nic nie robi z ze złem to tak jakby sam je czynił”, więc zapieprzaj teraz mu pomóc, albo będziesz miał kolejną osobę na sumieniu!
- Dlaczego ty musisz zawsze mieć cholerną rację? – po czym ruszyłem cztery litery i skierowałem się w stronę Endera i Avitera.
Nogi mnie bolały jakbym je połamał przez upadek z nastego piętra, więc nie mogłem podbiec, dlatego przyciągnąłem za pomocą swojej mocy żywiołu transformowalne sztylety i przetransformowałem je w pistolety po czym oddałem dwa strzały, jeden w głowę, a drugi w tułów Avitera. Ten rozdziawił paszczę krzycząc z bólu, co uwolniło miecz Endera i dało mu więcej miejsca na zadanie ciosu. Kopnął go w brzuch tak mocno, że Rahi poleciał na kilka bio. Drapieżnik gdy wstał rozłożył swoje skrzydła i wzbił się w powietrze, a następnie kołował nad nami.
- Co się gapisz jak lata!? Zastrzel gnoja! – krzyknął Ender.
- Wole oszczędzać amunicje. – odpowiedziałem i schowałem pistolety. – W powietrzu nie mamy z nim szans, jest za szybki. Musisz sprowadzić na ziemię.
- Niby jak i czemu ja?
- To twoja walka, ja ci tylko trochę pomagam, a co do sposobu, to przypomnij sobie moją radę.
Młody zaczął się rozglądać, po czym począł wskakiwać na drzewo i się po nim wspinać. Potem przyciął pnącza i dalej się wspinał.
- Ender! – krzyknąłem. – Co ty robisz?
- Główkuje i wykorzystuje otoczenie! – odpowiedział, po czym dalej się wspinał coraz wyżej.
Obserwowałem dalej jak wchodził wyżej, po czym skoczył w stronę Avitera i rzucił w jeden koniec pnącza w niego tak by ta owinęła mu się wokół nogi, po czym przyciągnął ją do siebie, by miotnąć Rahi na ziemię. Lotnik wylądował, a Ender za pomocą pazurów spowolnił na pniu drzewa, odbił się od niego, zrobił obrót w powietrzu i przykucając zatrzymał się na ziemi. Moja nauka nie poszła w las.
Ptaszysko szybko wstało i złożyło skrzydła po czym ruszyło w moją stronę. Ja sięgnąłem po miecz „Imelda” i zatrzymałem nim sztyletowate odnóża Avitera, a on przybliżył pysk, który razem z nim oddaliłem solidną bombą z lewej ręki. Młody zaraz potem rzucił się na Rahi oraz zaczął go atakować i przez jeden zamach sztyletowatego odnóża bestii stracił torbę przy pasie. Miałem już iść mu pomóc, ale nagle usłyszałem za plecami:
- Uwaga, napier#@^@* kur#@ !!!
Kiedy się odwróciłem, od razu się schyliłem, bo Gimiltuk postanowił nas wspomóc i rzucił w stronę Avitera kawał pnia. Ender oskoczył w bok, a ptaszysko złapało pień w szczęki i wydawało się, że już nimi nam nie zagrozi. Jednak te Rahi mają bardzo silne paszcze i przegryzł drewno.
- To był spróchniały pieniek. – powiedziałem do przyjaciela, który szybko odpowiedział:
- A chu^ tam nie ważne parówo nie myta, teraz Gimiltuk ruszy z kopyta! – po czym sięgnął po swój młot i ruszył na pełnym gazie w stronę drapieżnika, podskoczył na kilka bio, choć można zażartować, że przy jego tuszy to raczej odbił planetę na kilka bio od stóp, a potem przyfasolił nim w głowę Avitera, która wbiła się przez to w ziemię.
Po swoim tryumfalnym ciosie podszedł do mnie gotowy na pochwały, za załatwienie Rahi.
- Chyba wiesz, że Avitery mają bardzo twardą czaszkę, przez co taki cios może co najwyżej je oszołomić. – a kiedy to mówiłem Rahi zaczynał się podnosić, ale mam pomysł na jego pokonanie. – Ender przejdź na jej prawe skrzydło!
- Jej!? – krzyknęli jednocześnie młody i Onu-Matoranin.
- To samica. Samce Aviterów jak dostaną po mordzie to uznają wyższość przeciwnika i opuszczają teren, a samice są bardzo zawzięte i nieustępliwe.
- Trochę w tym prawdy jest. – powiedział mój przyjaciel.
- Gimiltuk zatrzymaj go tak jak tego Tarakawe w Ga-Koro!
- Tę co później wpier%*^*$@ na surowa gościa co się do nas dołączył?
- Właśnie tę.
Wtedy Aviter się podniosła i poszybowała w stronę Gimiltuka z rozdziawioną paszczą, ale ten czekał, aż zbliży się wystarczająco i zatrzymał ją wkładając jej do szczeki lewe przedramię, tak by pancerz na niej unieruchomił paszczę.
- Ender! – krzyknąłem. – Kolejna lekcja – gdy walczysz z wrogiem próbuj go rozbroić.
Obaj pobiegliśmy, ja z przodu, a młody z tyłu i skoczyliśmy nad jego krzątającymi się skrzydłami i mu je ucięliśmy, na co Rahi głośno zawył z bólu, ale nie mógł już szerzej rozdziawić paszczy. Gdy ja i Ender wylądowaliśmy na ziemi Gimiltuk krzyknął:
- Dalej Ender! Zaje# skur#*%^@ !
- Ale jak to mam go zaje#@$ !?
- Normalnie kur#@ ! Bez skrzydeł i tak daleko nie zajedzie! Skróć mu cierpienie!
Ender się zawahał. Jeszcze widocznie nie był gotowy do zabijania. Gimiltuk nie czekał dłużej, bo Aviter zaczynała mu się wbijać zębami w ramię, więc ten sięgnął po swój toporek i uderzył nim w krtań drapieżnika, czym go zabił. Po czym wyciągnął ramię z paszczy martwej już bestii.
- Wiesz co Steelax myliłem się… - powiedział Ender.
- Wiedziałem, że będziesz mi jeszcze dziękował za trening…
- Myliłem się w tym sensie, że to nie ty jesteś do reszty poje&@#^ tylko wy obaj! Zrzucanie ze szczytów drzew, napuszczanie na mnie Rahi, namawianie do zabijania… Dla mnie to za wiele.
Po tych słowach zaczął odchodzić. To chyba zrozumiałe, że taka ilość wrażeń jak na jeden dzień to może być dla niego trochę za dużo. Potrzebuje czasu by ochłonąć. Gdy on szedł w stronę drzew, ja zwróciłem uwagę na jego torbę, leżącą w trawie. Podniosłem ją i krzyknąłem:
- Młody! Chyba o czymś zapomniałeś!
Ender niechętnie wrócił do duetu „poje%*#”. Gdy oddawałem mu do ręki z lekka poszarpaną torbę wyleciał z niej amulet. Gimiltuk go podniósł i jakoś nie chętnie chciał go oddać i ciągle wpatrywał się w niego z zamyśleniem. W końcu młody nie wytrzymał i oburzony powiedział:
- Oddawaj to moje!
- Takie twoje jak z pontonu Boxor. – odpowiedział Onu-Matoranin. – Tu jest wygrawerowane imię… Wenastun!
- Znasz go? – zapytałem.
- I to jeszcze jak! – krzyknął Gimiltuk. – To Toa z mojej wioski! Dobrze się z nim gadało i często opowiadał o swoich misjach poza wioską, aż do…
- Do czego!? – zaczął się gorączkowo dopytywać Ender.
- Aż do momentu kiedy nie wrócił, bo jego drużyna razem z nim została wybita przez Mrocznych Łowców… - rzekł mój przyjaciel. – przeżył tylko jeden… Był to Mistrz… Dwóch Żywiołów…
C.D.N
Jeśli już przeczytałeś to pora napisać o kilku rzeczach, których nie chciałem zdradzać na początku:
- Ender jest self-MOCem mojego brata (choć to ja go zbudowałem, ale to brat wymyślił historię do niego i inne rzeczy)
- opis jego umiejętności zamieszczę w 3 cz. "O 3 takich co chcieli zabić smoka", gdzie będą wymienione wszystkie jego zdolności.
- jako że Łowca Potworów zadaje dużo pytań, to wpadłem na pomysł, by ewentualne pytania dotyczące świata, czy postaci zadawane przez was były dodawane do opowiadań, gdzie padną odpowiedzi (za zgodą pytającego, jeśli nie przeszkadza mu czekanie miesiąca lub 2 na uzyskanie odpowiedzi)
Zachęcam do ocenienia. Nie obrażę się jeśli zostanie wytknięty jakiś błąd, lub dziura w fabule, pomoże to uniknięcia tego w następnych FF.
Ostatnio zmieniony przez Sir_Steel_Jack dnia Pią 23:07, 30 Paź 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Czw 21:48, 29 Paź 2015 |
|
|
Zelt
Moderator
Dołączył: 08 Wrz 2012
Posty: 3052
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Jest lepiej. 6/9 ;')
|
|
Pią 23:03, 30 Paź 2015 |
|
|
Sir_Steel_Jack
Zaklinacz Kotów
Dołączył: 23 Kwi 2015
Posty: 616
Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Prudnika
|
|
|
|
Dziękuje za komentarz, ale jakoś tak patrzę na te komentarze pod Fan Ficami i... jest mi jakoś tak smutno...
Człowiek się trudzi, piszę, układa plan wydarzeń, rozrysowuje przebieg walki i ślęczy nad opowiadaniem do późna i jedyne co dostaje w zamian to: "Dobre", "Jest postęp" itp.
Sam specjalnie nie zabiegam o komentarze, bo jak ktoś oceni to fajnie, a jak nie to trudno, a i moje dzieła nie są jakieś wybitne, jednak mało kto lubi jak ktoś podsumowuje twoją ciężką pracę jednym krótkim zdaniem.
Chyba milej się czyta jak ktoś ci napiszę:
" Słuchaj fajne to co zrobiłeś. Podoba mi się to i to, ale na tą i tą rzeczą mógłbyś popracować "
Niż:
" Fajne " i tyle.
Rozumiem, że niektórzy piszą komentarze dość późno i nie mają sił by napisać coś konkretnego, ale powiedzcie szczerze, czy wolicie gdy ktoś napiszę jedno zdanie na temat twojej pracy, czy jak rzetelnie i dokładnie je oceni.
Oczywiście nie piszę byście pisali rozłożenie na czynniki pierwsze... jak ja to zrobiłem... z Fantastyczną Czwórką..., ale byście pisali takie komentarze jakie sami chcielibyście dostawać.
|
|
Sob 15:57, 31 Paź 2015 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|