Autor |
Wiadomość |
Smith!
Redaktor
Dołączył: 23 Kwi 2016
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ŚWIAT
|
|
Upadli aniołowie: powstanie |
|
Witam i zapraszam do pierwszego dużego opowiadania jakie kiedykolwiek napisałem w całości. W klasie się przyjęło, więc myślę, że i wam się spodoba. Jak się będzie wam długo czytało, to podzielcie sobie zgodnie z gwiazdkami.
Oto kilka informacji:
- Kulta w żaden sposób nie jest związany z okotorańskim odpowiednikiem
- akcja rozgrywa się ok. w 7000 r. n.e w zupełnie innej galaktyce, na planecie Autrix
- upadli aniołowie to nie demoni, ani diabły
- wątek i rola statku zostanie wyjaśniony w spin offie
Więc zapraszam do lektury:
Czułem, jakby te wszystkie wydarzenia miały miejsce wczoraj, mimo że minął od nich już rok. Stałem teraz ze świadomością, że jestem jednym z garstki żołnierzy, którzy przeżyli tamtą bitwę. Bitwę w Wielkim Labiryncie, która przeszła do historii po tym, jak się okazało, że Kulta przeżył atak. Myślałem wraz z Whitegoldem, że poświęcenie Invictusa i jego śmierć, gwarantują świadectwo zgonu psychopaty. Tymczasem straciłem najlepszego przyjaciela i pozostałem w stanie wojny wraz z Kultą. Koniec końców, stałem teraz przed zaniedbanym grobem Invictusa, czyli przedostatniego z aniołów, prawowitego księcia niebios i mojego mentora. Nagrobek obrzydliwy, otoczony licznymi śmieciami znajdował się w jeszcze brudniejszej od niego niewielkiej świątyni, będącej tak naprawdę grobowcem wszystkich aniołów z rodzin królewskich.
Whitegold nie pokazywał uczuć, ja natomiast nie mogłem się powstrzymać się od płaczu. Moje łzy runęły niczym gigantyczny strumień potoku, który właśnie zmienił swój bieg. Łzy "obmyły" grób. Wtedy ukazał się medalion - oczywiście wyryty na kamieniu. Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło, ale postanowiliśmy wraz z Whitegoldem rozłupać cudowny wzorek z nadzieją, że coś tam znajdziemy. W momencie zdrapywania pierścienia medalionu, ten zaczął zmieniać barwę - z grafitowej na srebrną. W pewnym momencie ukazał się nam zupełnie nowy przedmiot, który zaczął unosić się nad grobem. Był wykonany ze szlachetnego kamienia, a w środku miał bursztyn. Po chwili opadł, jednocześnie rozbijając kamień. Ujrzałem anioła, który właśnie wstawał po długiej drzemce. Zbroja (zgodnie z anielskim obrzędem była zdejmowana przed śmiercią) połączyła się z ciałem, po czym rozwinęły się skrzydła. Teraz to nawet Whitegold się poryczał (on swoje skrzydła stracił podczas ostatniej bitwy w Wielkim Labiryncie).
Stanął przede mną. Honorowy, uczciwy, silny i inteligentny Invictus we własnej osobie! Poznał mnie jak gdybyśmy się znali od wielu lat (w rzeczywistości to poznałem go jak on miał 9, a ja 7 lat).
- Invictusie witaj wśród żywych- powiedziałem w ramach powitania.
- Dobrze Cię znowu widzieć - dopowiedział Whitegold.
- Ha ha. Przyjaciele, a co ja mam wam powiedzieć. Mogę się was co najwyżej spytać ile lat minęło od mojego poświęcenia, w jakich okolicznościach znaleźliście mój medalion, oraz co się zmieniło od mojej śmierci?
- Na tyle dużo, żebyś powrócił do nas i pomógł walczyć z Kultą, bo ... on nadal żyje - odpowiedziałem i chcąc zmienić szybko temat palnąłem - dokładnie rok.
- Coś takiego. Słuchajcie jeśli to prawda, to musimy stąd wiać i to jak najszybciej. Kulta miał wtyki wszędzie i myślę, że nie za wiele się zmienił. Wieść o moim wskrzeszeniu rozejdzie się na tyle szybko, że zdąży powołać nawet całą armię w celu zabicia mnie. Teraz albo on albo ja.
*
Wtedy nie wiedzieliśmy, że jesteśmy obserwowani. Nie umiałem sobie nigdy wyjaśnić skąd i w jaki sposób znaleźli się na dachu świątyni, w tak krótkim czasie. Wychodząc spostrzegłem pomarańczową sylwetkę jednego z napastników.
- Uwaga! - zdążyłem krzyknąć jedynie tyle, jako, że po chwili drugi, zielony napastnik nacisnął spust swojej lancostrzelby, po czym poleciał na nas grad pocisków. Nie było czasu by się ukryć, pozostawała więc metoda uśmiercenia tajemniczego łowcy. Na nasze szczęście Invictus zdążył szybko wzlecieć na dach i ogłuszyć tego drugiego, w momencie, gdy ten szykował miotacz ognia. Trudniej było z zielonym - W pewnym momencie wraz z Whitegoldem starałem się (niestety bezskutecznie) wspiąć się na dach. Invictus walczył dzielnie, podobnie jak przeciwnik. W końcu obalił na płytki anioła. Wyciągał ostrze w jego kierunku - Invictus cudem uniknął spotkania z bronią, ponieważ ochronił się swoim mieczem.
- Invictusie jestem Xenom - łowca. Moim zadaniem jest przyniesienie ciebie żywego do mojego pracodawcy, Kulty. Opuścisz ostrze, czy ma zaboleć - w tym momencie zauważyłem, że owy napastnik był w posiadaniu kilku dodatkowych sztyletów. Drugi się ocknął i celował w nas swoim miotaczem ognia. W sumie było widać w nim taki ognisty temperament. Grzecznie opuściliśmy broń.
- A z tą dwójką co robimy? Cholery dwie będą nam tylko przeszkadzały, jeśli zostawimy ich tutaj!
- Redianie, przecież weźmiemy ich ze sobą. Myślę, że jak Kulta zobaczy, że się tak postaraliśmy to doliczy nam za nich 50%. Oni mają może ze 25 lat - przerwę te dialog na chwile, tylko po to by dodać, że mam 33, ale zawsze dobrze jest być uważanym za młodszego o kilka lat - a co za tym idzie będzie mógł wcielić ich do armii nowego porządku.
- Masz łeb nie od parady! Dobrze to wykoncypowałeś!
Związali nam ręce i nogi, po czym zabrali cały ekwipunek i wrzucili na tył swojej bryki.
Naprawdę nieźle wpadliśmy. Droga stąd do pałacu, w którym mieszkał nasz wróg była dość długa - zważywszy na to miałem trochę czasu, by pogadać z Invictusem o dziwnych okolicznościach związanych z jego wskrzeszeniem. W tym samym czasie Whitegold wymyślał skuteczny plan ucieczki, który jak się później okaże, będzie w stanie zmienić losy całej Autrix. Przynajmniej miałem taką cichą nadzieję.
*
Zbliżał się wieczór. Dowiedziałem się od Invictusa, że ten medalion zawiera w sobie pieczęć jego przodków, jednak nie wie, kto i w jaki sposób włożył go do grobu będąc niezauważonym. Miał moc wskrzeszania. Whitegold nie zwlekał z swoim genialnym pomysłem - postanowił zastosować typową metodę dywersji. W pewnym momencie zaczął się krztusić. Kaszlał tak głośno i donośnie aż do momentu zatrzymania się wozu.
- Mam hitownorkinezę, potrzebuję mego lekarstwa znajdującego się w butelce, zamontowanej na moim pasie. Chyba nie chcecie stracić swojej zdobyczy?
- Xenom, typ zaraz rzygnie. Przynieś mu ten lek! - rzekł Redian.
Moment nieuwagi sprawił, że zdołałem się oswobodzić z liny i pomóc się rozwiązać Invictusowi. W tym czasie Whitegold już dawno był w boju z Xenomem. Naszym zadaniem była ucieczka od miejsca pojedynku. Oboje bardzo niechętnie podjęliśmy się ucieczki - nie mogliśmy się pogodzić z myślą o możliwej utracie swojego dobrego przyjaciela, który nas osłaniał. W końcu Whitegold krzyknął tak potężnie, że posłusznie uciekliśmy do najbliższego lasu. Łowcy nas nie zauważyli.
Walczył sam, w nierównej walce 1 na 2. Cios za ciosem. Raniony on, ranieni oni. W końcu spiął się na szczyt swoich możliwości i postanowił walczyć gołymi rękoma za pomocą wszystkich znanych sztuk walki. Czurugi taekwondo, styl żurawia kungfu i podwójny bokserski hak. Zabójcza kombinacja, mająca na celu uderzanie w bicepsy przeciwnika tak by jak najbardziej go zmęczyć. Po jakimś czasie okazało się to być niezwykle skuteczne. Redian pierwszy upadł na deski. Xenom, chcąc go chronić, walczył dalej do momentu, gdy Whitegold wybił mu oko. Dumny z siebie anioł bez skrzydeł nagle został uderzony ciężką korą drzewną prosto w głowę. Upadł i zamarł. Redian wstał, pomógł oślepionemu wspólnikowi. Następnie zapakował nieprzytomnego Whitegolda do wozu i ruszył do Kulty, mając mnie i Invictusa gdzieś.
A my co mieliśmy do roboty? Nie znając sytuacji w jakiej znalazł się nasz kompan budowaliśmy szałas, który pomógł by nam przetrwać tę noc w Lesie Rozpaczy. Invictus kazał mi pójść spać, za to on miał stać na warcie. Nie byłem zadowolony z jego pomysłu, w związku z tym postanowiłem, że i ja nie zmrużę oka. Stałem w milczeniu rozważając na temat zasłyszanej wcześniej armii nowego porządku. Skojarzyło mi się to z legendą gatunku z drugiego końca wszechświata - ludzi. Konkretnie miałem na myśli Hitlera i jego nastawienie wobec Żydów. Na upartego cały plan by się zgadzał, gdyby nie fakt, że Hitler nie przeżył wojny i popełnił samobójstwo. Czyżby Kulta szykował się do kolejnej wielkiej bitwy - nie wiem. Odpowiedź na te pytanie była równie tajemnicza, jak to co się mogło stać z Whitegoldem, oraz to co na nas czekało tej nocy.
*
Poczułem zimny powiew strachu. Las Rozpaczy pełen był niebezpiecznych gatunków zwierząt i roślin. Nie dziwiło mnie to, że nikt nie zapuszczał się w te rejony. Śmierć czekała na nas w każdym miejscu. Przykładowo nie mogliśmy stać w dowolnym miejscu, gdyż zdarzało się, że ziemia wydzielała trujące opary, które rozrywały nasze biomechaniczne pancerze i mięśnie. Nie ziemia jednak była największym zaskoczeniem tej nocy, pokrytej przepięknym blaskiem księżyca.
Około 2:30 usłyszeliśmy ryk. Zaniepokojeni postanowiliśmy opuścić nasz prowizoryczny szałas i poszukać źródła tego skowytu. Po przejściu kilkunastu metrów znaleźliśmy gigantycznego lwio-niedźwiedzia. Miał ranną łapę. Spoglądał na nas swymi majestatycznymi czerwonymi ślepiami. Ne poruszyliśmy się ani o centymetr. Czasem zwierzęta okazują się być inteligentniejsze nawet od anioła. Zaciekawił się medalionem noszonym przez Invictusa. Miałem wrażenie jakby ta chwila mogła trwać wiecznie.
W pewnym momencie wyskoczył drugi osobnik - samica. Groźniejsza i znacznie większa ewidentnie była głodna i wybrała się na ucztę - ze mnie i Invictusa. Rzuciła się na nas. Gdyby nie pierwszy zwierzak z pewnością juz by nas tu nie było. Dzielnie odparł jej natarcie i postanowił nas chronić, pomimo poranionej łapy.
- Nie mieszajmy się w ten konflikt - powiedział Invictus, po czym schowaliśmy się za najbliższymi drzewami. Słychać było ryki, widać było tortury. Młodszy samiec w pewnym momencie nie mógł już atakować samicy, gdyż jego łapa nie pozwalała mu na to. Dojrzała samica była bezkonkurencyjna w pojedynku i widać było, że tych dwoje zapewne już od dawna toczyło ze sobą nierozstrzygnięte wali o te terytorium. Nieźle się na to patrzyło mimo, że wiedziałem o nieuniknionej śmierci naszego wybawcy. Odpierał kolejne śmiercionośne ciosy. W końcu postanowił nie uciekać, lecz zaprzeć się z całej siły. Samica skoczyła. Ten w ostatniej chwili ryknął tak potężnie, że odrzucił na bok samicę, która uciekła do lasu. Zachowywał się niczym samiec alpha. Po chwili runął na ziemię.
Podbiegliśmy do niego. Nie chciałem patrzeć jak umiera. Invictus miał jednak dar zaskakiwania, ukazał go i tutaj. Zdjął medalion i zawiesił go na szyi stwora. Było już za późno. Zwierzę zamknęło oczy. Spotkało mnie wiele nieszczęść i choć nie odczuwałem jakiejś relacji pomiędzy mną a umarłym, to i tak chciało mi się płakać (wiem, że się powtarzam, lecz nie ma innych słów na opisanie niektórych uczuć).
Po chwili wydarzył się cud. Zwierz ożył po czym wyskoczył radośnie na Invictusa, a następnie polizał go po twarzy. Mój przyjaciel chciał zdjąć medalion, stwór mu na to nie pozwolił. Po długim mizianiu futrzaka(tak długim ,że nastał już poranek), postanowiliśmy wyruszyć w drogę do najbliższej cywilizacji. I oczywiście pieszczoch postanowił nam potowarzyszyć - chyba polubił Invictusa, bo ja nie mogłem do niego podejść.
- Ha ha. Dobra Vectumie idziesz z nami - rzekł Invictus
- Ty go zamierzasz przygarnąć? Takie dzikie zwierzę. Czemu Vectumie?
- Trzeba próbować nowych wyzwań, nawet jeśli wymaga to przygarniania dzikich zwierząt. Nazwałem go Vectum, bo w języku aniołów to słowo oznacza poświęcenie. Ten niewątpliwie poświęcił się dla nas. Skoro chce iść niech idzie, przyda się nam kolejny kompan. - po tych słowach wskoczył na jego grzbiet.
*
Whitegolda przywieźli wprost do pałacu Kulty. Xenom został od razu wzięty do szpitala zważywszy na szybką potrzebę opatrzenia jego oka. W tym samym czasie Kulta poprosił Rediana do sprawozdania z misji.
- Cholera, sorry szefie, ale ich dywersja była naprawdę świetna. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - schwytałem jednego z ostatnich dwóch aniołów.
- Nie będę ukrywał, że spodziewałem się trochę innego obrotu spraw. Nie zapłacę Ci. Albo inaczej, pokaże co myślę na temat schwytania Whitegolda.
Generał Zergius (naczelny wojsk Kulty) przyprowadził Xenoma. Stanął przed nim i wysunął maczetę w jego stronę.
- Co, chyba nie chcesz mu zrobić krzywdy?! On walczył i pomógł schwytać Whitegolda. Zdaje sobie sprawę, mieliśmy schwytać Invictusa, ale Whitegold to też anioł. - rzekł Redian.
- Głupcze! Chodzi mi o medalion noszony przez Invictusa, nie o jego samego. Zergius, odetnij Xenomowi rękę.
- Nieeeee!
Na sali dało się słyszeć straszliwy krzyk. Polał się strumień krwi. Xenom opadł na podłogę.
- Potworze. To był mój przyjaciel,... najlepszy.
Po tych słowach Redian rzucił się na bezlitosnego Kultę. Ten bez problemu unikał jednego ciosu za drugim. Do pojedynku doszedł Zergius. Szybko ogłuszył napastnika , po czym zabrał do podziemnych lochów. Wprowadził go do celi, w której znajdował się również Whitegold.
- I na co Ci to było? - spytał Whitegold
- Nie wiem. Ty, nie rozumiesz? To moja praca, muszę ją wykonywać pod ogromną presją i w niebezpieczeństwie, ale - cholera - z tym wiąże się dobry zarobek - odpowiedział Redian, który dopiero się obudził.
- Musisz pomóc mi się stąd wydostać.
- Zgoda, ale będziemy musieli odnaleźć również Xenoma. Oni go torturują.
Słowa Rediana zgadzały się z rzeczywistością. Xenom w tym samym czasie był poddawany najgorszym zabiegom. Był rażony prądem, wypalili mu język i odcięli prawą nogę. Utracił wszystkie zęby, a uszy zostały przekłute gigantycznymi patykami. Był tak bardzo ranny, że postanowił nie uciekać, nic nie robić. Spytacie się dlaczego Kulta to zrobił - jak stwierdził "Nie potrzeba mi ślepych żołnierzy bez ręki. Zakatujcie go. Ja pojadę rozprawić się z Invictusem i zdobędę jego medalion.
*
Invictus, ja i Vectum szliśmy dalej. Niekoniecznie spodobał mi się nowy pupil, ale nie zamierzałem mówić o tym Invictusowi, ani podważać jego autorytetu, szczególnie, że on z bestią dogadywał się bardzo dobrze. Wchodziliśmy na granicę pomiędzy lasem, a tajemniczą wioską mechanicznych istot. Vectum czuł się nieswojo, kiedy idąc przez główną ulicę tej cywilizacji naszym oczom ukazywały się straszliwe stwory - ostre kły, piły łańcuchowe zamiast rąk... Reszty nie będę opisywał, bo potencjalnemu odbiorcy zrobiło by się niedobrze. Stanęliśmy na rynku głównym - naszym oczom ukazał się wódz tej osady.
- Jam jest Mototaur - przywódca mechanicznych stworów z Lasu Rozpaczy, którzy zjednoczyli się pod sztandarem naszego ukochanego lasu, w celu ocalenia naszej cywilizacji. - rzekł szef.
- Miło cię poznać przepotężny Mototaurze. Jestem Invictus - jeden z nielicznych aniołów, którzy przetrwali wojnę z Kultą. A to moi kompani: Vectum, czyli nasza maskotka, oraz mój najlepszy przyjaciel - Vakama. Czy jesteś w stanie Mi powiedzieć, przed czym chcecie się ocalić?
Odpowiedzi nie uzyskaliśmy. Wszyscy mieszkańcy wioski zachowywali się jak gdyby się czegoś bali. Moje spekulacje okazały się błędne. Mototaur przybiegł do nas i przemówił:
- Nie wiecie przed czym? Kulta stara się odnaleźć Invictusa. Zamierza zdobyć twój medalion. My podejrzewaliśmy, że wie, gdzie może Ciebie znaleźć, dlatego wspólnymi siłami wznieśliśmy jedną osadę w celu ochrony życia. Jeśli macie zostać schwytani, to wolimy, abyście zostali naszymi nowymi wodzami na czas trwania bitwy. Zawsze będziemy po stronie aniołów, a nie tego osła.
- Dziękuje szlachetny Mototaurze. Skorzystamy z Twojej pomocy, będzie nam potrzebny tylko jeden namiot do obrad oraz generałowie waszych armii.
- Nonsens. - w tym momencie za wzgórza wyleciał tak epicki statek, że masakra(przepraszam, ale nie mogłem znaleźć innego odpowiedniego słowa). - O to wasza strefa dowodzenia, oraz główny statek naszej floty.
- Ekstra! - krzyknąłem z entuzjazmem.
Po tej jakże krótkiej wymianie zdań postanowiliśmy się zająć szkoleniem naszego wojska, które obroniło by się przed nadchodzącym najazdem Kulty.
*
Minęło kilka dni. Muszę przyznać, że była to dla nas czysta przyjemność. Mieliśmy do wykorzystania cały las, a co za tym idzie mnóstwo pułapek do rozstawienia. Jako miejsce głównego starcia obraliśmy sobie most łączący Las i rzekę, która niemalże całkowicie go otaczała, tworząc taką pseudo wyspę. Wojsko z jakim dane nam było pracować przekonywało nas swoim niezwykłym doświadczeniem, mądrością i mocami. Problem była ich liczba - w sumie to nie mówmy tu o armii lecz legionie pięćdziesięciu stworów, które miało stawić czoło armii Kulty liczącej 500 wojowników.
Około godziny 12:00 dało się słyszeć pierwsze oddziały, które powoli szły w naszym kierunku. Nie widać było generała Zergiusa, wojska nieprzyjaciela prowadził sam Kulta. Jak to przed każdym starciem bywa, dowódcy musieli spotkać się na środku sporu i porozmawiać. Stawił się Mototaur w imieniu Invictusa, który jeszcze coś grzebał w swym obozie. Ja stałem obok Vectuma, którego dwie nimfy wyposażyły w bardzo stylowe siodło i pancerz.
- Jestem Mototaur, przywódca wrogiego wojska. Powinno się życzyć by wygrał lepszy, ale jako że stoimy teraz sam na sam powiem tyle: życzę Ci długiej i męczącej śmierci.
- Ja nazywam się Kulta, dziękuję za takie życzenia. Może nie będzie trzeba walczyć, wystarczy, że oddacie nam medalion Invictusa.
- Nie ma mowy, swój honor mamy. Bywaj!
- Bywaj!
Wrogowie ruszyli przeciwko sobie. Dwa zaskakująco równe boje rozgrywały się na moście i w lesie (no i oczywiście pułapki działały tak jak należy, ha!). Walczyłem na moście wraz z Invictusem i Vectumem. Niestety temu pierwszemu zachciało się bezpośredniego pojedynku sam na sam z Kultą, natomiast Vectum pogrzał gdy zobaczył samicę, która walczyła po stronie Kulty.
Zostając sam starałem się utrzymywać pozycję w czasie, gdy Mototaur polował na małe grupki napastników w lesie. Widać było, że nie jestem gotowy na tak niesamowite czyny. Zostałem ugodzony strzałą w udo. Obraz się urwał, widziałem jedynie Vectuma, który nawzajem gryzł się ze swoją nemesis.
W czasie leżakowania wbrew mojej woli, tamta dwójka prowadziła zwarty spór. Tym razem nasz pupil nie był osłabiony i choć różniły ich znaczne względy fizyczne, to z pewnością teraz inaczej to wyglądało. Samica próbowała przygnieść przeciwnika, natomiast Vectum gryzł ją, lecz nie był w stanie przegryźć grubej skóry. W końcu ujrzał Mototaura, który rzucił mu maczetę. Wziął ją do pyska i odciął samicy głowę. Drastyczne, ale jakże skuteczne. A jak się cieszył... Mototaur w tym czasie właśnie kończył zwycięską walkę w lesie.
Ale gdzie podział się Invictus i co mu odbiło by walczyć z Kultą?
*
Cela Whitegolda i Rediana miała jedną wadę - znajdował się w niej główny układ zasilania, który postanowili wykorzystać do ucieczki, pod nieobecność Zergiusa, którego wołała natura. Rozłupanie go było dla nich rzeczą nader prostą. Szybko złożyli się w bardzo prostą, miniaturową piłę, po czym przecięli kraty i uciekli z fortecy.
Gdy byli już na zewnątrz, dało się słyszeć bardzo głośne i soczyste wulgaryzmy generała.
Uciekając, znaleźli leżącego na ziemi, prawie martwego Xenoma.
- Nie. Co oni Tobie zrobili? - z przerażeniem w oczach mówił Redian
- Zrobili... to co słuszne. To nie mogło skończyć się inaczej. Nasze... łowieckie zadania musiały się zakończyć klęską - prędzej czy później. Idź Redianie i pokaż Kulcie, kto powinien wydawać rozkazy - odpowiedział słabym głosem Xenom
- Bez Ciebie się nie ruszę! Musisz przeżyć! Twoje życie jest więcej warte, niż kogokolwiek innego.
W tym momencie w głowie Rediana zrodziła się złota myśl. Powiedział - "Skoro mam zrobić coś, aby zapisać się w historii Autrix i by móc pomóc Tobie, mogę zrobić tylko jedno przyjacielu". Tu nastąpił zwrot akcji, jakiego nikt się nie spodziewał. Redian dokonał czynu, za który Xenom powinien go wielbić na zawsze. Whitegold przewidział jednak co się stanie, Powiedział tylko "Zrobię to". Redian wyrwał umierające serce Xenoma. Whitegold natomiast zrobił to samo Redianowi. Jego serce powędrowało do Xenoma. I tak przyjaciel uratował przyjaciela, który nigdy nie będzie mógł mu się za to odwdzięczyć.
- Xenomie, Redian Ciebie uratował. Mogłeś uniknąć jego śmierci. Chodź i pomóż moim przyjaciołom w zabiciu Twojego zleceniodawcy.
- Muszę się z Tobą zgodzić. Szybko, idziemy.
*
Invictus natrafił na Kultę na środku mostu, w czasie gdy ja na leżąco próbowałem wyjąć sobie strzałę z uda. Stanęli naprzeciwko siebie wymieniając złowrogie spojrzenia. Kulta zawołał:
- Jesteś głupcem i samobójcą jeśli myślisz, że wygrasz w naszym pojedynku!
- To, że przegrałem rok temu, nie znaczy, że musi się to dziś powtórzyć.
- Jestem zbyt potężny i sprytny by z Tobą walczyć, lecz jeśli bardzo Ci zależy aby zobaczyć, jak długie są moje ostrza, proszę bardzo.
- Uważaj, arogancja jest zgubą tytanów.
Ruszyli przeciwko sobie. Dwóch wielkich wodzów, dwóch wielkich wrogów. To spotkanie miało przesądzić o wyniku dzisiejszej bitwy. Kulta nie przesadzał opisując siebie jako wielkiego wojownika - oprócz inteligencji nie brakowało mu również sprawności fizycznej. Invictus był zdziwiony niezwykłą przewagą antagonisty. W końcu padł na ziemię, po czym ostrza obu wrogów skrzyżowały się ze sobą.
- Masz szansę przeżyć. Potrzebuje tylko Twojego medalionu. On może sprawić, że wskrzeszę swoją armię, a następnie całe Autrix stanie przede mną otworem. Moja wskrzeszona armia zakonu kamienia zmiecie w pył każdego, a ja następnie zostanę królem. - rzekł Kulta.
- Więc o to Ci chodziło. Myślałem, że jest To chęć zabicia ostatniego z królewskich aniołów. A tu okazuje się, że masz zwykłą intrygę. Nie oddam Ci medalionu!.
- Więc giń!
Invictus nie wytrzymał ciężaru tej walki. Kulta przebił go. Jak? Dlaczego on? Co się stało? Otóż najlepszy z najlepszych aniołów upadł ponownie. Mój przyjaciel, obrońca wszystkiego co dobre przestał być legendą. Był zwykłym poranionym wojownikiem. Śmierć naszych wojsk wisiała w powietrzu, pomimo zwycięstwa Mototaura w lesie, sromotnie zostaliśmy pokonani na moście. Jednak archanioł się nie poddał i postanowił nadal walczyć.
-Jeszcze Ci mało? - Kulta powiedział to w momencie, gdy jego ostrze ponowne spotkało się w tkankach mojego biomechanicznego kumpla.
- Aaaa! Miarka się przebrała. Skoro tak bardzo chcesz mieć ten medalion, zaprowadzę Cię do niego.
- Mądry pomysł. Drodzy wojownicy Lasu Rozpaczy - dokonałem swej mocy teraz odejdę z moją zasłużoną nagrodą.
Weszli do namiotu, w którym Invictus schował medalion. Zdążyłem już wyniuchać tu jakiś podstęp. Kulta wziął medalion, jednak nie zauważył, że za bursztynem znajdował się proch, który w połączeniu z ciężkim metalem (nazywanym tytaniumintem), z którego wykonany był miecz Invictusa, tworzył mały granat. Invictus wyrwał się z żelaznego uścisku Kulty, po czym chwycił za swój miecz i rzucił nim prosto w medalion, który trzymany przez Kultę. Doszło do wybuchu.
Dym opadł po jakichś 30 sekundach. Archaniołowi ukazał się słaby przeciwnik, który klęczał teraz cały połamany i krwawiący. Jego oczy mówiły " Daruj Mi życie". Invictus miał jednak inne plany. Wziął miecz i przedzielił głowę przeciwnika na pół. Bitwa została wygrana.
*
Wśród poległych wojowników z naszego wojska znalazło się mnóstwo istot z plemienia Mototaura, oraz dwie nimfy. Ta strata bolała, ale fakt, że nie przeżył nikt z armii Kulty był powodem do radości zwycięscy. Moja radość okazała się podwójna, gdy ujrzałem żywego Whitegolda. Przywitał się ze mną i Invictusem, po czym przedstawił nam Xenoma, w zupełnie innym świetle ...
- Oto Xenom. Uratowany przez Rediana, który - niestety, nie doczekał tej chwili. Nie będzie on już dla nas wrogiem. Od tej pory to przyjaciel, który u naszego boku podejmie walkę aż ostatni zwolennicy Kulty i zakonu kamienia zginą na zawsze!
- Zakon Kamienia nie miesza się w naszą politykę, bo faktycznie jest skamieniały. Trzeba będzie wznieść się w niebiosa i zniszczyć ich obecne formy! - rzekł Invictus.
I takim sposobem stworzyliśmy całkiem nową drużynę. Invictus i Whitegold, czyli upadli aniołowie i trzech nowych członków: zwierz Vectum, Xenom i Mototaur, który postanowił wyruszyć z nami (wiedząc doskonale, że jest ostatnim Centaurem). No, i - oczywiście - ja, Vakama. Nadzieja powstała na nowo. Invictus stanął na wzgórzu i przemówił:
- Jestem Invictus! Jestem świadkiem wydarzeń, które zmienią raz na zawsze bieg życia naszej cudownej planety Autrix. Jako jeden z nielicznych kieruję się dumą, którą napawa mnie potrzeba bronienia tej cudownej krainy! Zapewniam generała Zergiusa, że dopóki ten świat będzie potrzebował bohaterów, będzie ich miał!
Koniec
C.D.N.
To na tyle. Piszcie uwagi i mówcie czy chcecie więcej
Ostatnio zmieniony przez Smith! dnia Pon 15:17, 20 Cze 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Pon 15:15, 20 Cze 2016 |
|
|
|
|
Souler
Dołączył: 10 Mar 2008
Posty: 2587
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Goleniów
|
|
|
|
Ciężko się to czyta, zrób jakieś formatowanie lekkie i używaj entera częściej. Poza tym, ortografia, kilka błędów gramatycznych i tak dalej.
No i najgorsza rzecz - za szybko się dzieją akcje. Nagle jakiś medalion się pojawia, nie wiemy na początku o co w ogóle chodzi (jaka wojna, co się stało?)... Jest także trochę typowy fanfictionowy styl (aczkolwiek warsztat trzeba sobie wypracować, więc pisz więcej).
Da się to jakoś ulepić, ale wprowadzenie w fabułę powinno być dłuższe.
|
|
Pon 17:32, 20 Cze 2016 |
|
|
Takanui
Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 1803
Przeczytał: 18 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Zmień tytuł na "Upadłe anioły: Powstanie". Tytuł w tej postaci w jakiej posiadasz nie jest poprawny.
|
|
Pon 20:31, 20 Cze 2016 |
|
|
Gaku
Dawny Administrator
Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 4135
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
|
|
|
| | Zmień tytuł na "Upadłe anioły: Powstanie". Tytuł w tej postaci w jakiej posiadasz nie jest poprawny. |
Obie formy są poprawne. Aniołowie to istotny nadprzyrodzone, a anioły to raszple morskie
Powiedziałbym nawet że "aniołowie" w tym kontekście jest bardziej poprawne. Tak jak w tej kolędzie "aniołowie się radują, pod niebiosa wyśpiewują..."
|
|
Pon 21:28, 20 Cze 2016 |
|
|
Takanui
Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 1803
Przeczytał: 18 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Mądrego to aż fajnie poczytać. Dzięki za wyprowadzenie z błędu.
|
|
Wto 14:20, 21 Cze 2016 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|