Forum PFB Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Wyspa Chaosu.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Wyspa Chaosu.
Autor Wiadomość
Duvin



Dołączył: 16 Maj 2009
Posty: 260
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Post
Świetny FF. Jest kilka niedociągnięć ale i tak daje 10/10
Wto 20:31, 19 Maj 2009 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Nowa część! Zapraszam do czytania!
Pią 16:53, 22 Maj 2009 Zobacz profil autora
Kodan
Moderator


Dołączył: 13 Maj 2008
Posty: 1099
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
O ty!!! Uśmierciłeś mojego ulubionego Toa... Za to dostaniesz 0/10...xD A tak na serio, to wszystko jest ok... przynajmniej według mnie, a ja oceniam po swojemu... więc nie mówcie mi tu o ortografii lub tym podobnym... Daje 8/10... -2 za to, co napisałem na początku...xD
Pią 20:35, 22 Maj 2009 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Przeczyta ktoś to, co dałem?
Nie 12:56, 28 Cze 2009 Zobacz profil autora
Czarny



Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: jest forum

Post Re: Wyspa Chaosu.
Akamai napisał:
Nowy Fan Fic. Zapraszam wszystkich. Postaram się, by był tak dobry, a nawet lepszy od tego o Bara Magna. Zachęcam do lektury kolejnych części.
Aha, napiszcie, czy odpowiada wam ta czcionka.
No, to tyle na wstęp, mam nadzieję, że przynajmniej co dwa dni "spod pióra" wychodzić będzie jeden świeży odcinek, opowiadający o losach...

Rozdział I

Słońce rozbiło mrok, oblało światłem nocne niebo, zabierając z niego jasne gwiazdy. Białe chmury na horyzoncie płynęły po powietrznej drodze w wolnym tempie.
Fioletowa łuna nad horyzontem zamieniała się w pomarańczową pościel ze światła, okrywającą płaszcz nocy. Pierwsze promienie słońca wystrzeliły w górę, oślepiając swym jasnym blaskiem.
Blada tarcza słońca rozjaśniała się, aż do stopnia, w którym nie można było na nie patrzeć.
A Południowy Kontynent budził się.
Wielkie kręgi światła rozpościerały się na lądzie i morzu. Wszystkie drzewa zachwiały się po silnym podmuchu wiatru.
W miastach Matoranie wstawali do pracy.
Próbowali przywrócić siły Mata Nui.
Wielki Duch bardzo ucierpiał po wojnie domowej Matoran. Stracił siły, świat stał się słaby.
Zakon Mata Nui wysłał drużynę sześciu Toa:
- Takaver - Toa Kamienia - przywódca drużyny.
- Okhal - Toa Ognia.
- Votar - Toa Ziemi.
- Darvu - Toa Wody.
- Pravak - Toa Lodu.
- Kaleren - Toa Powietrza.
Ich misją było odnalezienie świętego artefaktu - Maski Życia, by przywrócić Mata Nui zdrowie.
Na pewno nie pozostało mu wiele czasu.
Drużyna przedarła się przez większość kontynentu i dotarła do części, w której gdzieś była maska.
Tropy doprowadziły ich aż do tajemniczej świątyni.

- Ktoś tam stoi - powiedział cicho Votar, ukryty z towarzyszami w krzakach.
- To strażnik - odparł Okhal.
- Idziemy, nie wiem, po co się ukrywamy - powiedział głośno Kaleren.
- Zwariowałeś? Patrz, jaki on jest potężny. Musimy... - Okhal nie dokończył. Kaleren wyszedł z krzaków bez zastanowienia i rzekł:
- To zostań.
Pozostali popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami.
- Jak zwykle - powiedziała Darvu - a zresztą - jak chcecie, to sobie tu zostańcie. Ja też nie mam zamiaru.
Wyszła z krzaków za Toa Powietrza. Podeszli bliżej świątyni, przy której stał wysoki, mocarny strażnik. Miał na sobie niebiesko-złotą zbroję i maskę, jakiej Toa jeszcze nie widzieli.
Reszta wyszła za towarzyszami. Stanęli przy nich.
Strażnik ich zauważył. Zmierzył ich chłodnym wzrokiem zza złotej maski.
Stali tak w ciszy. Kaleren miał już wyjść naprzód drużyny, lecz zatrzymał go wstrząsający głos obcego:
- Czego chcecie? - przemówił. Jego głos był dziwnie pusty, pozbawiony emocji.
- My... - zaczął Votar, lecz przerwał mu Kaleren:
- Chcemy wejść do środka - natomiast w jego zdanie wciął się przywódca. Takaver.
- Chcielibyśmy spytać cię, czy możemy wejść i użyć maski.
- Nie możecie. Coś jeszcze?
- Czemu nie? - zapytał Kaleren. W jego głosie pobrzmiewała nuta irytacji.
- Wielu już takich tu było, którzy podawali się za Toa i mówili, że chcą użyć Maski Życia w imię dobra - strażnik zgasił wszystkie argumenty wszystkich Toa.
Po chwili krępującej, dziwnej ciszy Kaleren podniósł głos:
- To może inaczej to rozwiążemy? - wyciągnął powoli zza pleców stalowy miecz z wyżłobionym znakiem żywiołu powietrza. W zagłębieniu świeciło słabo jakieś światełko. Toa Powietrza zza maski Kakama zmierzył strażnika zabójczym wzrokiem.
Mocarz spojrzał prosto w twarz Kalerenowi. Wyjął wielki, dwumetrowy dwustronny miecz, połyskujący w porannym słońcu. Zabójczo niepokojący dźwięk stali przeszył uszy wszystkich Toa.
Nagle strażnik rzucił się całą siłą w stronę Kalerena. Ten zdążył wyciągnąć tarczę podobną do tej, którą miał Toa Lhikan.
- Idiota! - krzyknął Votar.
Przeciwnik potężnie zamachnął się mieczem i ciął nim prosto w Toa. Jednak on zasłonił się tarczą. Wielkie drgania przeszyły nagle jego rękę i tarczę, ale utrzymał się w pozie stojącej. Szybko kłuł mieczem w tors strażnika. Miecz ześlizgnął się po złoto-niebieskim kirysie, a wróg jednym ciosem pięścią powalił Kalerena na ziemię. Od razu zrobił obrót i rozciął ramię Okhalowi. Toa Ognia upadł na wilgotną od porannego powietrza ziemię.
Wtem strażnik został ugodzony w tors, tym razem celnie. Pravak wbił swoją lodową włócznię w brzuch nieprzyjaciela. Ten spojrzał powoli na ranę. Pravak dosłownie wisiał na swojej wbitej włóczni. Zaparł się nogami. To nic nie pomogło. Strażnik przemówił.
- Tego już za wiele - kopnął potężnie Toa Lodu, który z trzaskiem wylądował na ziemi obok pozostałych.
Votar, Darvu i Takaver od razu nie chcieli przystępować do walki i zajmowali się rannymi, zauważywszy stan Kalerena.
Strażnik wyjął z siebie włócznię i cisnął nią w Toa. Odbiła się od Okhala, leżącego na ziemi.
Toa nie mieli szans na wygraną. Nagle stało się coś, co zapieczętowało ich totalną porażkę.
Z maski strażnika wybuchło złote światło.
Złocista fala bezgłośnie powiększyła się i zawirowała. Bujając się w miejscu, jak woda wzniesiona powietrze przez morskie fale, nagle pomknęła w stronę Toa.
Grupka "bohaterów" mogła tylko patrzeć, jak fala światła zbliża się w ich stronę, coraz bardziej materializując się do dziwnej postaci.
- Powitajcie się z południowymi wyspami - powiedział tylko obcy.
Z początku niekształtna masa światła, teraz kula, w środku której znajdował się widok na... chmury - powiększyła się do rozmiarów zdolnych objąć całą grupę. Po prostu przeleciała przez Toa, w dżungli, przy świątyni nie zostawiając ani jednego z nich. Fala pomknęła aż do ich wczesnej kryjówki w krzakach i zdematerializowała się pod wpływem opuszczenia głowy przez strażnika. Pozostał sam przed budynkiem.
Zaś w kuli...
Sześć postaci wirowało w nicości i zarazem we wszystkim. Fale złota rozdzierały się, rozbijały się o nich, aż trzaskając złowieszczo otworzyły przejście. Przejście do chmur, które widzieli wcześniej.
Bez odwrotu wpadli do dziury, szybko uświadamiając sobie, że spadają.
W stronę chmur.
Jednak po krótkiej chwili prawa fizyki wróciły do normy, zapach ozonu otoczył powietrze, które gwałtownie zafalowało.
Toa zaczęli spadać na jakiś ciemny ląd.
Po kilku sekundach sześciokrotnie cichą okolicę przebył donośny trzask.
Wszyscy leżeli w bezruchu.
Aż pierwszy z nich podniósł w bólu głowę.
Darvu wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a jej niebieska maska Huna prawie z niej spadła.

Rozdział II

Ciężkie ołowiane chmury przysłaniały niebo. Przelatywały przez nie szybko. Wysoko szalała wichura, rozszarpująca chmury niczym Muaka swoją zdobycz. Wielkie zimne krople nagle spadły na ziemię rozbijając się o nią. Wkrótce woda wypełniła doły i zagłębienia.
Toa zaczęli się podnosić. Byli cali obolali po upadku z tak dużej wysokości. Okhal wstał po Darvu, później Votar i reszta.
Toa Wody wskazała im straszliwy widok.
W melancholijnym, przygnębiającym deszczu, wśród nisko wiszących chmur, daleko od Toa na kilometr, widniała ponura, czarna, rozpadająca się forteca. Niegdyś na pewno piękna, teraz smutna i posępna przyciągała uwagę każdego, kto znalazł się na wyspie. Dwie strzeliste, popękane wieże ledwo stały. Można było zauważyć, że jedna z nich nawet lekko się chwiała.
Środkowa część fortecy również była sfatygowana, wyglądała na porzuconą. Pęknięcia na kolumnach podtrzymujących budowlę było widać nawet z takiej odległości. Musiały więc być wielkie, a to oznaczało, że budynek również. Wielkich wrót, tworzących wejście do tego miejsca nie było – zamiast nich znajdował się kolosalny kamień. Reszta twierdzy była skryta za mgłą i chmurami.
Nieopodal rozbłysnęło oślepiające światło, po nim rozległ się trzask i grzmot. Piorun uderzył gdzieś niedaleko, dodając upiornego nastroju dla tego miejsca.
Deszcz przybrał na sile.
- Gratulacje, Kaleren! – ryknął Votar – z twoją pomocą na pewno dostaniemy się do Maski Życia!
Toa Powietrza nie odpowiedział. Zmierzył tylko Votara pełnym nienawiści wzrokiem i usiadł na pobliskim zmoczonym kamieniu.
Strumienie wody zalewały szóstkę postaci.
Następnie odezwał się Okhal:
- W ogóle nie powinniśmy cię zabierać na tę misję! Czy ty wiesz, co znaczy słowo „rozwaga”? Wiesz?! Tyle lat uczyliśmy się, by być jak najlepszymi Toa!
Kaleren milczał. Spoglądał tylko w ziemię pustym wzrokiem. Nie wzruszało go to, że kamień, na którym siedział coraz bardziej wgniatał się w błoto, ani na to, jak bardzo krople deszczu były zimne.
Pravak nie odzywał się. Patrzył tylko na odległa budowlę.
Takaver popatrzył pełnym rezygnacji wzrokiem na zielonego Toa i wrzasnął:
- Przez ciebie jesteśmy na jakimś cholernym pustkowiu! Na jakichś południowych wyspach!
Darvu zignorowała postawę Kalerena i spytała Takavera pełnym nadziei tonem:
- I co teraz zrobimy?
Wszyscy oprócz Kalerena popatrzyli na Takavera pytającym wzrokiem.
Zawsze w niego wierzyli. Pokładali w nim wszelką nadzieję, wiedząc, że jest dobrym dowódcą i stara się, by każdy czuł się jak najlepiej w drużynie. Jednak nie zawsze mu to wychodziło. Chciał, żeby wszyscy byli mu posłuszni, by unikać wewnętrznych konfliktów. Czuł, jak jest obarczany przez wszystkich ogromną odpowiedzialnością. Był pewien, że gdyby Kaleren zginął w walce ze strażnikiem, wina spadłaby na niego. Wiedział jednak, że trzeba mieć trochę rozumu i wiedzieć co się robi. Nie zawsze mógł zapobiec zapałowi i nierozwadze Toa Powietrza.
Widział niesamodzielną grupkę wojowników, która bez niego nie wiedziałaby, co robić. Toa mieli świadomość, że oni nie nadają się do dowodzenia, i że Takaver został po prostu do tego stworzony. Nie wiadomo czemu, ale zawsze było tak, iż właśnie on znajdował wyjście z niemal każdej sytuacji. Pozostali od niego się uczyli, a on starał się doskonalić swoje zdolności przewodzenia i zapobiegania sytuacjom, takim, jaka nastąpiła w tym dniu. Niestety czasami Kaleren przerastał granice wytrzymałości nerwów Takavera.
Toa Kamienia powiódł wzrokiem po swojej drużynie. Zastanawiał się przez długą chwilę. Czwórka towarzyszy patrzyła na niego nadal pełna nadziei. Czekali cierpliwie.
- Pójdziemy do tamtej fortecy… rozejrzymy się, zobaczymy, co tam jest.
Zapanowała cisza. Toa zastanowili się czy to dobre rozwiązanie. Jednak lepszego chyba nie widzieli. Zwłaszcza w tak trudnej sytuacji.
- No to ruszamy… - rzekł cicho Okhal.
Toa poszli przez ciemną kamienną drogę, zalewaną przez strumienie deszczu.
Po drodze nie było nic ciekawego.
Tylko drobne wzniesienia, kamienie czarne jak smoła, drzewa również ciemne i tak obrzydliwe, tak paskudne, że Kaleren odwrócił od nich wzrok, przyzwyczajony do zielonych, pięknych drzew w ogrodach Le-Metru. Te tutaj były po prostu brzydkie. Ich puste, suche i zmurszałe gałęzie powyginane pod nienaturalnymi kątami nie miały na sobie żadnych liści. Popękana, pokaleczona kora odpadała wielkimi kawałkami, pod „drzewem” leżały jej części.
Posępne drzewa stały, jakby krzyczące, powyginane w jęku agonii. Niemal można było usłyszeć ich proszenie o litość i skrócenie ich męk.
Zdegustowani Toa poszli dalej. Minęli wyższe wzgórze, wspięli się na następne i zobaczyli czarną fortecę w całej okazałości.
Dwie spiralne, poobijane, popękane wieże były chwiejne, mogły w każdej chwili upaść. Między nimi znajdował się wielki, potężny budynek, równie czarny co zbroja Votara. Również był spękany, rozpadający się. Na oczach Toa kawał ściany odpadł od reszty budowli.
Kiedyś budynek ten był jedną wielką kopułą z dwoma wieżami, teraz przypominał niekształtną stertę gruzu.
Z dachu wystawała wielka sztuczna łapa z potężnymi szponami na końcu. Na „dłoni” znajdował się jakiś plac, mogący pomieścić w sobie ponad dwa tuziny Toa. Z tego placu odchodziły grube czarne kolce wysokości kilkunastu metrów. Ich podstawy były wyraźnie białe, więc z tego wynikało, że górna część tych kolców była po prostu osmalona. Ale czym?
- Na Wielkie Istoty – wyszeptał w głośnym deszczu Votar, po czym dodał głośniej – Kto to wybudował? To jest monstrualne!
Okhal, gdy ocknął się ze zdziwienia pokręcił głową w niedowierzaniu.
- Coś tam musi być… to znaczy ktoś. Nikt nie porzuciłby tak potężnej twierdzy.
Zapanowała cisza, którą przerwało niespodziewane zdanie wypowiedziane przez Pravaka:
- Zauważ, że cała się rozpada. Chciałbyś w takiej mieszkać?
- Mimo to musimy sprawdzić – powiedział Takaver i przerwał.
Toa usłyszeli donośny huk i trzask. Po nim grzmot pioruna, który wstrząsnął gwałtownie ziemią.
Towarzysze odwrócili się za siebie.
Ujrzeli wysokiego… Toa? Miał na sobie ciemną Kanohi Miru, nietypowy kirys złożony z dwóch części, tak samo dziwne naramienniki i nagolenniki. Na plecach miał zawieszoną jakąś wyrzutnię, w prawej ręce dzierżył długi, na pozór ciężki miecz.
- Pójdziecie ze mną – rzekł pustym głosem i uniósł lewą dłoń, wykonując jakiś szybki gest.
Nagle zza wzgórza wybiegło kilkanaście dziwnych stworzeń, wyglądających jak powiększone kilkokrotnie Gafny, połączone z Nui-Jaga ze szczękami potężniejszymi od ostrzy naramiennych Takavera.
Rahi otoczyły szybko grupę Toa, którzy nie mogli nic zrobić, tylko patrzeć i słuchać nienaturalnych dźwięków wydawanych przez te istoty.
Toczyły pianę z pysków, ryczały, pomrukiwały cicho i skomlały. Czekały tylko na rozkaz pożarcia. Ich pan skinieniem głowy ożywił wszystkie bestie, które rzuciły się na Toa i zaczęły oblewać ich jakimś toksycznym, palącym płynem. Toa popadali jeden po drugim pod wpływem uwalniania się jakiegoś zniewalającego dymu z płynu wypluwanego przez Rahi.


Rozdział III
Pravak upadł z trzaskiem na prastarą posadzkę zimnej celi. Poczuł okropny ból w momencie uderzenia głową o ziemię. Podniósł się dopiero po kilkunastu sekundach. Głowa mu pulsowała niemiłosiernie. Przejechał powoli ręką po masce, jakby sprawdzając czy ją na sobie ma. Obrzucił niepewnym wzrokiem całe pomieszczenie. Zobaczył gołe, ciemne i wilgotne ściany, rozsypujący się sufit i powykręcane, zardzewiałe kraty. Dopiero wtedy zauważył pozostałych Toa. To miejsce było dość duże, by pomieścić nawet dwa razy tyle Toa. Darvu, Kaleren i Votar leżeli nieprzytomni na ziemi. Ich pancerze były poniszczone przez coś, co Pravak pamiętał przez mgłę.
Przypominał sobie, że znajdował się przed tym budynkiem… i że coś ich zaatakowało. Jakieś Rahi… Chyba pluły w nich jakimś kwasem…nieważne. Ważne było, że wszyscy żyli. Okhal i Takaver stali na nogach. Przywódca drużyny patrzył na kraty celi nieruchomymi oczami.
Pravak wiedział, jak bardzo Takaver cierpi. Wiedział, że Toa Kamienia dokłada wszelkich starań, by poprowadzić drużynę do celu. Rozumiał przyjaciela i sam współcierpiał z nim. Zdawał sobie sprawę, jak trudno jest wszystkim dogodzić, być dobrym dowódcą i jednocześnie dotrzeć do celu. Do Maski Życia.
No właśnie. Nawet nie zdołali się przedostać do tamtej świątyni. Dlaczego jej strażnik ich nie wpuścił? Dlaczego nie rozpoznał w nich bohaterów? Nawet strażnicy muszą wiedzieć, co się dzieje na całym świecie. Wszechświat był w potężnym zagrożeniu. Co by się stało, gdyby… Wielki Duch umarł?
„Nie”, pomyślał Pravak.
- Nawet nie mogę tak myśleć – szepnął do siebie. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Myślami wrócił do teraźniejszości.
„Muszę pomóc moim braciom”, pomyślał. „Przez tyle czasu nic nie wniosłem do drużyny. Na palcach jednej ręki można policzyć moje zasługi. Jestem tu niepotrzebny… ale muszę to zmienić. I odkupić swe winy. Po prostu nigdy nie cierpiałem walki. Zawsze chciałem znaleźć pokojowe rozwiązanie. W każdej sytuacji. Jednak teraz rozumiem, że walka była, jest i będzie. Przegrywałem, bo jej unikałem. Pokojowe rozwiązania to wyjątki. Trzeba się z tym pogodzić. I zacząć żyć inaczej. Dopiero wtedy Toa mi zaufają. Traktują mnie, jak dzikusa. Jednak… jestem taki sam, jak oni. Nie wierzą, że mogę zrobić coś nadzwyczaj pożytecznego. Tylko Takaver wierzy we mnie. Chociaż tego nie okazuje. Przynajmniej nie teraz. Na pewno siebie obwinia o całą tą sytuację. Chociaż to wina każdego z nas. Nic nie zrobiliśmy, by uspokoić Kalerena. Mam wrażenie, że Takaver już sobie odpuścił i po prostu nie miał już sił, by go uspokajać. Toa Powietrza zawsze taki był. Jakby coś… w sobie krył. Jakby pod tą maską miał coś więcej. Coś w nim tkwi.
Mimo wszystko, nienawidził Toa Powietrza coraz bardziej. Ale musiał pomóc Toa. Takaver był na skraju załamania nerwowego. Reszta pewnie również traciła nadzieję z minuty na minutę.
Poda im pomocną dłoń. Popatrzył na Kalerena.
Nawet jemu.
W tym momencie Toa Powietrza przebudził się i złapał się za głowę.
- Co jest…? – zapytał zmęczonym głosem. Zobaczył ponure otoczenie, celę, do której wpadały strugi światła i małe krople wody przez niewielką dziurę w ścianie.
Okhal, siedząc przy Votarze uniósł wzrok.
- To, co widać – odpowiedział Toa Ognia. – zabrali nam nawet broń.
- Nic dziwnego – rzekł Kaleren, upewniając się, że na plecach nie ma zawieszonego miecza, który zawsze był od niego nieodłączny.
Z kąta celi rozległ się glos Pravaka:
- Wyjdziemy stąd i wrócimy na Południowy Kontynent. Skoro jesteśmy na jakiejś południowej wyspie, możemy… ale nie musimy – być niedaleko naszej ojczyzny.
- Jak? – parsknął śmiechem Kaleren – chcesz nas stąd wyciągnąć, biały rycerzyku? Może pójdź do tego, który nas tu wsadził i wymyśl pokojowe rozwiązanie – Toa podniósł głos – a może chcesz go zabić? Nie, Pravak nie zabiłby przecież nikogo! On ma dobre serce. On jest z Ko-Metru…
- Po prostu zamknij gębę, Kaleren – warknął zbudzony głosem Toa Powietrza Votar. – a więc jesteśmy pod ziemią… nie… nie pod ziemią. Przez tą ścianę przedostają się krople deszczu. Tak czy inaczej, musimy się stąd wydostać.
- Klasyczna gadka – rzuciła Darvu. Popatrzyła nieznacznie na Pravaka, który pełny nadziei czekał, aż ktoś wysłucha jego planu – najpierw ustalmy, kto i dlaczego nas tu wepchnął – kontynuowała – a później zastanawiajmy się, jak uciec.
- Po co cokolwiek ustalać? Nie lepiej nie tracić czasu i uzdrowić Wielkiego Ducha? Przecież on umiera… - mówił ze znudzeniem Kaleren.
- O co ci chodzi? – spytał nagle Okhal. – o co ci wiecznie chodzi? Zawsze jesteś jakiś znużony, bez zapału… markotny…
- Daruj sobie, Okhal – powiedział Takaver, odwróciwszy się od krat. Jednak Kaleren zignorował Takavera.
- Jak to bez zapału? Jest walka, jest zapał!
- Tylko walka cię obchodzi? – kontynuował dyskusję Toa Ognia. – nie liczą się dla ciebie uczucia innych? Nie interesowało cię, podczas walki z tym kolosalnym strażnikiem czy wygrasz, czy nie? Nie dbałeś o to, że on zaatakuje też nas! Pravak mógł nas wtedy nas uratować! Nie jest taki waleczny, jak ty. A mimo to, ocalił nas nie raz! Bez walki. Nie dość, że nie uratujemy Wielkiego Ducha, to nie wrócimy do domu! Nie wiemy, gdzie jesteśmy!
- Nie trać nadziei, Okhal – rzekł ironicznie Kaleren. – powiedziałeś całą prawdę o mnie, ale jednocześnie o nas wszystkich! – jego glos spoważniał.- my wszyscy nie staraliśmy się dotąd, by utrzymać drużynę w ładzie! Takaver, jak widzę dawno już sobie odpuścił! Ktoś musi go zastąpić! Tak nie może być!
Ostatnie pięć zdań zielonego Toa uderzyły w Takavera, niczym kolosalny cios. Nogi zaczęły mu się chwiać. Oczy zabłysnęły.
On, Takaver, przez tyle lat starał się utrzymać drużynę w spokoju. Teraz, po tylu próbach i przeżyciach – te słowa – wbiły się w jego serce niczym zatruta strzała. „ktoś musi go zastąpić!” To go dobiło. Grunt pod jego nogami jakby zniknął, a on sam czuł, jak zapada się w nieprzeniknioną ciemność, bezkresną otchłań żalu, cierpienia i nienawiści. Poczuł, że teraz stracił wszystkie siły. I że poddał się w swojej wewnętrznej bitwie. Od lat zmagał się z problemem przewodzenia grupą tych pięciu Toa. Na początku nie szło mu najgorzej. Jednak, gdy bliżej poznał towarzyszy, gdy zbliżała się wojna domowa – wszystko zaczęło się komplikować. Zaczęły się kłótnie i nieporozumienia. Teraz wydawało się, że to wszystko się skończyło. I pokój, i wojna.
Tracił kontrolę nad sobą samym. Czuł, że on sam był kontrolowany przez Kalerena. To on tak naprawdę wydawał mu polecenia, mówił, co ma robić, czego nie. Nie używając słów. Podświadomie, w miarę, jak Kaleren był coraz bardziej nieposłuszny, Takaver przestawał się z nim sprzeczać. Przestawał również zwracać mu uwagę. To on – Kaleren i tylko Kaleren – złamał go.
Takaver ryknął i rzucił się na podłogę, jak dzikie stworzenie. Do jego oczu napłynęły łzy. Tak wiele łez, tak wielkie łzy, że nie mógł ich powstrzymać. Posadzka wkrótce zalała się och kałużą. Wszyscy na niego popatrzyli ze zdumieniem. Nawet Kaleren przeniósł wzrok na Toa Kamienia.
Ich niezłamany dotąd przywódca szlochał. Zacisnął w pięściach błoto wyjęte ze szczeliny między pofatygowanymi kaflami posadzki.
Votar obrzucił nienawistnym wzrokiem Kalerena. Dyszał bezgłośnie, wiedząc, że to wina Toa Powietrza.
- Dlaczego? – spytał Toa Ziemi.
Kaleren westchnął i jakby się zasmucił. Wydawało się, że chciał coś powiedzieć, jednak…
Nagle rozległy się kroki. Ktoś zbliżał się do celi.
Pravak podszedł do krat. Szybko za nie chwycił i starał się je wygiąć. Nic. Trzymały się mocno, mimo że były mocno pordzewiałe i podniszczone. Wtem zabłysnęło światło. Do korytarza weszła jakaś dosyć wysoka postać. Szeroka w barkach i uzbrojona w miecz oraz podłużną tarczę podeszła do krat. Z jego czarnej maski Ruru biło jasne światło.
- Witam – odezwał się cichym głosem.
- Kim jesteś? – zapytał Okhal.
- Słyszałem, że jesteście Toa – szepnął nieznajomy. – jestem Trok.
- Jesteśmy Toa – powiedział już całkiem rozbudzony Votar. – a ty co tu robisz?
- Jestem strażnikiem… muszę ochraniać więzienie… by… nikt się z niego nie wydostał. Ja… chciał… - głos mu się załamał. Darvu podeszła bliżej krat i zapytała:
- Co się dzieje?
Trok spuścił wzrok i zadrżał.
- Ja też jestem Toa. – zacisnął pięści i zamknął mocno oczy. – Tutejszy… władca…
- Władca? – zapytał nagle Takaver, jakby nie pamiętając sytuacji sprzed chwili.- Mów dalej!
Strażnik zdziwił się nieco.
- Tak… ale… nie mogę dużo mówić. – w końcu Trok wziął się w garść. Westchnął i kontynuował – władca powiedział, że jeszcze tylko pół roku. I wrócę. Na północ. W końcu, wrócę do domu po tylu latach!
Wszyscy popatrzyli się na siebie ze zdumienia. Nawet Kaleren podszedł bliżej.
- Wydostań nas stąd! – rzucił bezpośrednio.
Trok spojrzał na Kalerena .
- Ja nie mogę… bo inaczej władca mnie tu przetrzyma. Albo zabije.
Takaver znowu odwrócił się od pozostałych. Zaczął chodzić bez celu po pomieszczeniu. Nagle zatrzymał się. Stracił już całą nadzieję. Do jego oczu znowu wcisnęły się niepowstrzymane łzy. Oczy tak mu zabolały, że jęknął. Za gardło ścisnął go potężny żal i smutek. Nie mógł teraz wydusić z siebie żadnego dźwięku.
Świat ich potrzebował, a oni siedzieli w zamszałej, brudnej celi.
Toa Kamienia spuścił głowę. Zdał sobie sprawę, że Trok na niego patrzy.
- Może… może będę mógł wam pomóc… - urwał i odwrócił się, ledwo mogąc mówić – zaczekajcie tu.

Rozdział IV

Po chwili Trok wrócił do Toa. Trzymał w ręku duży pordzewiały klucz. Drżącą ręką wsadził go powoli do zamka drzwi. Z cichym trzaskiem przekręcił klucz. Kaleren uśmiechnął się szeroko.
- No, to do roboty! Czas na zemstę, a później… może uda nam się wrócić – zielony Toa zmienił się nagle nie do poznania. Udawał? Czy może tyle radości przywróciło mu szybkie wyjście na wolność?
Trok pokazał gestem, by się nie odzywać.
- Chociaż teraz nic nie zepsuj, Kaleren – szepnął przez zęby Votar.
- Spokojna głowa – odparł głośniej Toa Powietrza.
Darvu pokręciła głową z irytacji i ruszyła za pozostałymi. Szczerze mówiąc miała dość Kalerena, tak jak wszyscy. Nie starała się tego ukrywać. Była twardsza niż Okhal, który stanowczo nienawidził zielonego Toa, jednak nie miał odwagi powiedzieć mu tego w twarz.
Teraz musiała myśleć o teraźniejszości. Dokąd prowadził ich strażnik? Czy na pewno na wolność? Poza więzienie? A może chciał pokazać Toa dla swojego władcy? Toa Wody nie wiedziała. Prędzej czy później, i tak miała się przekonać.
Szli przez ciemne korytarze, oświetlane jedynie przez maskę Troka. Wilgotne ściany, powietrze śmierdzące stęchlizną – nic nadzwyczajnego, wszystko typowe dla przeciętnego więzienia. Temperatura była o wiele niższa niż na wolnym powietrzu, musieli więc znajdować się pod ziemią. Dlaczego więc w celi kapały krople deszczu? Może to nie był deszcz?
Nagle Trok zatrzymał gestem wszystkich uciekinierów. Kaleren obejrzał się przez ramię. Widział spiętego Votara, bojącego się o to, by zielony Toa niczego nie zepsuł, rozgniewaną Darvu, patrzącą na niego i ciemny korytarz, który przebyli. Widocznie nikt ich nie śledził, ani nie obserwował. Przynajmniej, jak na razie.
Strażnik wyjrzał na prawo i lewo, gdzie droga się rozwidlała. Pokazał ręką, by iść na prawo.
Wszyscy przeszli, z wyjątkiem Okhala. Z ciekawością wyjrzał na lewo. Ciekawiły go takie sekrety. Co tam mogło być? Z wielką chęcią by tam poszedł, ale nie sam i nie w tym momencie. Darvu złapała go gwałtownie za rękę i pociągnęła za sobą.
- Spokojnie – szepnął Toa Ognia.
- Spokojna będę, gdy nie będziesz mi przypominał Kalerena.
- Dobrze, nie będę – Okhal uśmiechnął się, jednak Darvu już tego nie widziała, doganiając grupę.
Szli jeszcze dobre pięć minut, gdy nagle korytarz skręcił, ukazując przed uciekinierami długie czarne schody. Trok szepnął tak, by wszyscy go słyszeli:
- Stąpajcie bardzo uważnie. Schody są śliskie i robią sporo hałasu.
Takaver stanął na stopniu zaraz po Troku. Rozeszło się mlaśnięcie, które przebyło cały korytarz.
- Jaka akustyka! – pomyślał – ten, kto zbudował tą… twierdzę, musiał być geniuszem.
Po Toa Kamienia na schody wszedł Votar. Zawsze w takich sytuacjach z brakiem wyczucia, stąpnął w miarę lekko. Dźwięk rozszedł się głośno, aż Toa Ziemi się skulił. Po paru minutach bardzo wolnego wspinania się po schodach, wszyscy dotarli na górę.
- To miejsce to istny koszmar – szepnął jak najciszej Votar – jak dobrze, że te schody są już za nami. Co teraz?
Trok obrócił się i spojrzał na Toa. Machnął głową w bok. Toa skręcili za nim.
Ujrzeli wielkie stalowe drzwi, które Trok jak najwolniej otworzył, by nie robić hałasu.
Gdy wszyscy byli już po drugiej stronie wrót, Toa zaskoczył kolejny nużący widok. Znowu korytarze.
Poszli wolnym krokiem. W ciszy, jaka panowała, narastał niepokój. Zbliżali się do wyjścia coraz bardziej. To oznaczało, że są też coraz bliżej władcy, który (rzekomo) był gdzieś w tej budowli.
Nagle wielki trzask przerwał martwą ciszę. Ściana korytarza rozpękła na kilka części, a kolejny grzmot wyrzucił jej kawały na swojego sąsiada. Kamienie na ziemi wyleciały w górę, spadając kaskadami na Toa. Wszystkie skały spadły na ziemię. Gdy huk ustał, w powietrzu został nieprzenikniony kurz. Po kilku sekundach pył przechodził, powoli odsłaniając straszliwe postaci, przygotowane do ataku.
Rahkshi.
Toa wytrzeszczyli oczy ze zdumienia. Te bestie… tutaj…?
Było ich sześć – cały komplet.
Trok wstał powoli, z ogromnym przerażeniem patrząc na Rahkshi. Pozostali byli równie napawani strachem, ale do tego to zdziwieni, jak nigdy. Nie mogli uwierzyć własnym oczom.
Bestie stały z opuszczonymi głowami.
Nagle, niczym błyskawice, ruszyły do ataku.
W innej sytuacji Toa walczyliby, ale… nie mieli broni.
Trok miał pewność, że jego nie zaatakują, ale niestety się mylił. Zielony Rahkshi zrobił młyn swoją długą włócznią. Zmyliwszy Troka, przykuł go do ściany, przebijając z trzaskiem na wylot jego ramię. Uszkodzona ściana pokryła się pęknięciami, a z sufitu poleciały drobiny kurzu i piachu, pod wpływem przerażająco głośnego wycia Troka. Toa nie wiedzieli co robić, jednak Takaver jednym krokiem doskoczył do nieprzytomnego już ich wybawiciela i zabrał jego uzbrojenie. Odskoczył razem z nim, zanim Rahkshi znowu nie zaatakował. Na szczęście korytarz był zbyt wąski, by pomieścił dwie bestie naraz. Takaver rzucił w tył długi nóż Troka, a sam wyposażył się w jego miecz i tarczę. Walka zaczęła się.
Toa Kamienia zaatakował przeciwnika szybkim poziomym ciosem, który od razu został zablokowany. Zielony Rahkshi kontratakował, lecz Toa Kamienia odskoczył w tył. Włócznia wroga wbiła się w ziemię i zaklinowała. Widząc to, Takaver natychmiast silnym ciosem oddzielił głowę nieprzyjaciela od reszty ciała. Martwa bestia runęła z hukiem na ziemię. Nagle przed Takaverem korytarz zabłysnął czerwonym światłem, a ze źródła blasku wystrzeliła krwisto czerwona struga energii. Ognista strzała trafiła w niego z huknięciem, wgniatając jego zbroję. Toa Kamienia gwałtownie wyleciał w tył na pozostałych. Kaleren, który złapał wyrzucony przez towarzysza sztylet, skoczył naprzód, naprzeciwko Rahkshi. Machnął groźnie sztyletem w powietrzu i nagle wystrzelił z niego strumień energii. Strzał był celny. Bestia wypuściła broń z rąk, a Kaleren wbił jej sztylet w głowę. Wyrwał z chrupnięciem broń, widząc kolejnego Rahkshi. Raptownie potężna fala wody uderzyła z impetem we wszystkich Toa, przenosząc ich w ułamku sekundy na drugi koniec dwudziestometrowego korytarza. Woda bawiła się z nimi jak z marionetkami. W mgnieniu oka siedem postaci roztrzaskało ścianę. Na wpółżywy Takaver na końcu tunelu widział niebieskiego Rahkshi.
Woda po chwili wsiąknęła w ziemię. Darvu, kaszląc i nie mogąc złapać oddechu ledwo wstała. Doszła do siebie, po czym domyśliła, że gdzieś niedaleko musi płynąć woda.
- Nadal mamy moce swoich żywiołów! – krzyknęła, po czym uniosła ręce. Nagle cały tunel zatrząsł się niepokojąco. Po chwili znowu. Wstrząs prawie zwalił na kolana każdego w korytarzu. Później drgania trzęsły całą konstrukcją już ciągle. Niespodziewanie potężny nawał wody skruszył masywną ścianę, wciskając się, gdzie popadnie. Ogromne kaskady wody napadły jak żywe czwórkę Rahkshi. Wielki grzmot położył na ziemię każdego. Darvu sterowała tylko dłońmi. Nagle szarpnęła nimi gwałtownie, a na drugim końcu przejścia woda uderzyła w ścianę, miażdżąc Rahkshi.
Nie wszystkich.
Struga światła wydostała się z ciemności i uderzyła w sufit nad Toa. Natarcie energii uszkodziło sklepienie i wielkie gruzy w kilka sekund zasypały cały tunel.


*

Darvu otworzyła oczy. Wszyscy wokół niej byli nieprzytomni. Znajdowali się na jakiejś sali ze schodami na przedzie, prowadzącymi do potężnych stalowych drzwi. Co ona tu robiła? Powinna być zmiażdżona pod sklepieniem tunelu. Pamiętała walkę, potężne uderzenie, a później tylko przerażający łoskot.
Za nią widocznie paliły się pochodnie, gdyż widziała na ziemi cień stojącego za nią Rahkshi.
Odwróciła z trudem głowę. Ujrzała czarną bestię, równie groźną, co pozostałe cztery. Nie atakowały, jakby czekały na coś. Darvu spojrzała po pozostałych. Powoli zaczynali się budzić. Był tu nawet Trok. Jego rana w ramieniu wcale nie wyglądała dobrze. Widać było, że cierpi przez sen. A co miała robić ona? Udawać, że śpi czy uciekać? Nie, przecież nie jest tchórzem. Może walczyć? Również rozwiązanie bez sensu. Musiała poczekać, aż wszyscy się obudzą.
Po minucie wszyscy byli na nogach. Rahkshi niedbale podnieśli jednego Toa po drugim.
Darvu już odechciało się robić czegokolwiek, by się wydostać. Za gardło ścisnął ją strach, gdy zobaczyła potężnych Rahkshi z tak bliska.
Bestie popchnęły wszystkich w stronę schodów. Trok ze spuszczoną głową poszedł pierwszy. Zatrzymał się przy wielkich drzwiach.
- Teraz musimy poczekać – powiedział załamującym się głosem – może władca jest zajęty.
- Władca? – pomyślał szybko jeszcze otępiały Takaver – niech to. Pewnie każe swoim sługom nas zabić. Co dopiero mówić o Troku… to na niego spadnie największa kara. Niepotrzebnie zgodziłem się, by z nami szedł, by nas wypuścił. Kolejny raz mój błąd! – Takaver ścisnął się obiema dłońmi za głowę. Zacisnął pięści i wydusił z trudem słowa:
- Wybacz, Trok. Wybacz dla mnie, nie dla reszty mojej drużyny. Bo to moja wina! Zgodziłem się, byś nas uwolnił!
Trok posmutniał. Odpowiedział:
- Nie. To także moja wina. Ja byłem kiedyś Toa. I poczułem… coś, co mnie zmusiło do pomocy dla was. Ja… - nie dokończył z powodu mocnego szturchnięcia przez brązowego Rahkshi. Widocznie nie można było rozmawiać.
Okhal zamyślił się. Mógłby podsłuchać, co dzieje się za drzwiami. W końcu by się na coś przydał, po tylu problemach, w których rozwiązaniu nigdy nie brał udziału. Jego Maska Zmysłów zaświeciła bordowym światłem. Na szczęście Rahkshi nie widziały tego, zajęte pilnowaniem rozmawiających Toa.
Votar zauważył światło bijące przez chwilę maski Okhala i zdziwił się.
- Co robisz? – szepnął.
Odpowiedzi nie było. Toa Ognia tylko machnął ręką, pokazując, by być cicho. Po kilku sekundach podsłuchujący wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Minutę później jego maska przestała świecić. Nastała chwila ciszy. Niecierpliwy Votar ponaglił przyjaciela:
- Mówże! Podsłuchiwałeś?
- Istnieje coś takiego jak Kanohi Olmak? Ja takiej nie znam – powiedział cicho Okhal.
- Nie mów szyframi! Co słyszałeś? – Votar ucichł, a po chwili go oświeciło – Ah, tak! Hmm… Kanohi Olmak… nie słyszałem takiej nazwy. Mów, co podsłuchałeś!
Okhal szeptał, jak najciszej:
- Chyba ten władca… mówił o tej masce, że jest ona ukryta w jakichś tunelach. Że jest mu potrzebna.
Nagle wrota otworzyły się powoli, z metalowym skrzypieniem.
Wszyscy ujrzeli mrok. Skryty w mroku ogromny tron, na którym zasiadała postać ukryta w ciemniejszym niż otchłań cieniu.
Pravak zatrząsł się na nogach. Czegoś tak upiornego jeszcze nigdy nie widział. Ciemność była mroczniejsza niż bezgwiezdna noc. Nieprzenikniony cień okrywał swym straszliwym płaszczem całe pomieszczenie.
Okhal zadrżał. Obrócił się za siebie i zobaczył okropny widok. Mrok wprost wypływał z sali tronowej do miejsca, z którego przyszli. Wrota zatrzasnęły się z grzmotnięciem, zostawiając Toa w ciemności. Wszyscy poczuli się jakby zostali wrzuceni do najgłębszej otchłani.
- Witajcie w moim królestwie – przemówiła postać tubalnym głosem.
Wszyscy zamarli z przerażenia.
- Jesteście Toa. – upiorne krwiste ślepia zabłysnęły w mroku – Nie widziałem żadnego Toa od wieków. Od wieków… - powtórzył i kontynuował – zapewne chcecie stąd wyjść jak najszybciej.
Nikt się nie odezwał. Zapanowała śmiertelna cisza. Nikt nie wiedział czy ostatnie słowa tego kogoś były stwierdzeniem, czy pytaniem.
- M-my… - zaczęła Darvu – t-tak. Chcieli…byśmy.
- Więc idźcie – powiedział po prostu osobnik.
- J-jak to? – zająknął się Okhal. Takaver miał nadzieję, że to w niego lekko uderzył, zwracając uwagę. W ciemności niczego nie widział.
Wrota otworzyły się ponownie. To była najpiękniejsza chwila, zwłaszcza dla Kalerena. On pierwszy wyszedł z sali tronowej, zmrożony upiornym strachem. Wszyscy wyszli za nim. Usłyszeli za sobą jeszcze ten sam, okropny głos:
- Tak czy inaczej, wrócicie do mnie… za trzy dni. Teraz może wam wydawać się, że to niemożliwe… ale wrócicie. Jeszcze coś. Radzę wam uważać, tam na powierzchni. Bardzo uważać…
Tylko Takaver znowu spojrzał za siebie, w nieskończony mrok.
- Dlaczego? – zapytał.
Czerwone oczy z głębi sali rozszerzyły się lekko. Słychać było, jak potężna postać bierze głęboki oddech. W końcu odpowiedział:
- Nie jesteśmy sami na wyspie.

Rozdział V
Toa znaleźli się na powierzchni. Pogoda znacznie się poprawiła. Chmury przeszły, odsłaniając turkusowe niebo, nieskalane ani jedną najmniejszą chmurką. Jasne promienie słońca rzucały swój złocisty blask na całą wyspę. Rahi wyszły ze swych kryjówek, ptaki zaczęły śpiewać. Wszystkie dźwięki ułożyły się w muzykę przyrody.
- Władca nic mi nie zrobił… dlaczego? Może myślał, że sam przyprowadziłem was do niego? – rozmyślał Trok.
- Nie myśl już o tym, powinieneś się cieszyć, że żyjesz – odpowiedział Votar. Następnie rzekł Okhal:
- Jeśli wydostaniemy się z wyspy, to… może pójdziesz z nami?
- Nie wiem… - Trok rozejrzał się.
Pravak spojrzał na byłego Toa i spytał:
- O co chodziło dla władcy, gdy mówił, że nie jesteśmy sami na wyspie?
Zapanowała cisza. Wszyscy spojrzeli na Toa Lodu. To musiało go bardzo interesować, gdyż zabrał głos, co robił niezwykle rzadko. Okhal również zaciekawił się tym pytaniem, podszedł bliżej towarzysza. Wszyscy czekali niecierpliwie na odpowiedź Troka. Odpowiedział, spuszczając wzrok:
- Na tej wyspie są istoty, które czasami atakują tych, którzy wejdą w głąb wyspy. Są przerażająco szybkie, silne i przebiegłe. Zginęło już chyba trzydzieści Matoran przez to… coś.
Darvu natychmiast odpowiedziała:
- Jak to „Matoran”?! Na tej wyspie są Matoranie? Dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
Trok spuścił głowę. Głęboko odetchnął i rzekł:
- To długa historia. Powinniście zrozumieć… nie było, kiedy o tym mówić. Jednak myślę, że jeszcze się dowiecie bardzo dużo o tym miejscu.
Nikt się nie odezwał. Nawet ciekawski Okhal o nic nie zapytał. Wszyscy sobie darowali na razie te pytania.
Trok wskazał las skryty za daleką mgłą.
Okhal spojrzał z zaciekawieniem.
- Idziemy tam?
- Musimy tam iść – odpowiedział Trok – jeśli chcecie stąd się wydostać. Być może, ale nie jestem pewien, znajdziemy łódź na drugim końcu wyspy.
Takaver, jakby głęboko pogrążony w swoich myślach, ocknął się.
- Miejmy nadzieję. Wszyscy gotowi, żeby iść? – zapytał i spojrzał po pozostałych. Darvu była twarda. Poturbowało ją sklepienie więzienia, jednak kiwnęła głową, potwierdzając, że może iść na wyprawę. Okhal chwiał się na nogach. On był zbyt słaby, ale odpowiedział skinieniem głowy. Votar twardo stał i bez zastanowienia oznajmił, że pójdzie. Pravak – on chyba był najsłabszy pod względem fizycznym. Prawie nigdy nie walczył. Na szczęście miał nieliczne obrażenia, tylko kawałek jego maski był wgnieciony do środka. Kaleren trzymał się za bolące plecy, po uderzeniu o ścianę, przygnieciony w tunelu przez nawał wody. Uśmiechnął się do Takavera i powiedział:
- Dobra, chyba zmądrzałem po tej walce. Pójdę, ale będę musiał bardziej uważać. I tobie też radzę.
Takaver z ulgą odetchnął. Być może Kaleren w końcu będzie taki, jak dawniej. Zachowywał się, jakby jakiś wielki ciężar nagle z niego spadł i mógł już normalnie funkcjonować.
Toa Kamienia spojrzał jeszcze na Troka. Miał przebite ramię, jednak opatrzył sobie ranę, zrywając jakąś niekształtną trawę. Utarł ją rękami i obsypał ranę. Takaver zdziwił się tą metodą. Wyglądało na to, że i dawny Toa mógł iść.
A on sam?
Miał wgniecioną zbroję, która wrzynała mu się w ciało. Była częściowo stopiona przez uderzenia ognia Rahkshi. Jednak to mu nie przeszkadzało. Nie przejmował się sobą, wolał zadbać o innych, nie o siebie. Ważne było samopoczucie jego braci.
Jednakże był zmęczony, lecz nie fizycznie. Czuł, że nie ma sił przewodzić drużynie. Ale kto wie? Może Kaleren nareszcie stanie się sobą i wesprze Takavera? Może nie będzie taki irytujący, pogardliwy i obojętny?
Ta myśl dodała mu otuchy.
- Idziemy więc.
Darvu popatrzyła na Toa Kamienia.
- A ty? – spytała przejęta jego stanem.
- Poradzę sobie, martwcie się o siebie.
Wojownicy ruszyli. Minęli stertę głazów, które odpadły od olbrzymiej fortecy i weszli w gęste trawy. Brnęli w nich i zanurzyli się w błoto. Zaczęło się pogłębiać, aż zamieniło się w istne bagno. Jakieś zwierzę, przypominające jaszczurkę przeskoczyło nad Toa i pisnęło. W dali na drzewach śpiewały ptaki, wywołując inne Rahi z ukrycia.
Toa dostali się do lasu. Tym razem drzewa nie były okropne, jak przy znalezieniu się na wyspie. Po prostu przypominały te, które można było podziwiać w ogrodach Le-Metru.
Pravak spojrzał za siebie. Forteca została już daleko za nimi. Dołączył do pozostałych. Miał nadzieję, że Trok wiedział, gdzie ich prowadzi.
Nagle Okhal puknął się w głowę.
- No tak! Idiota! – powiedział głośno.
Wszyscy spojrzeli na niego, rzeczywiście jak na idiotę.
- Nie powiedziałem wam o najważniejszym! Tylko Votar o tym wie, stał przy mnie, gdy czekaliśmy na wejście do sali tronowej. Podsłuchałem rozmowę tego władcy z którymś z jego poddanych. Mówili o masce Olma, ukrytej pod ziemią w tunelach.
Zapanowała cisza. Trok zatrzymał się.
- Żartujesz? – spytał nagle.
- Nie, przysięgam! Nie wiesz, co to za maska?
- A nam powiedział, że już dawno jej nie ma… - mamrotał do siebie dawny Toa – Maska Portali.
Toa umilkli z ogromnego zaskoczenia. Pierwszy odezwał się Kaleren:
- Portali…? Przenoszenie się z miejsca… na miejsce?
Trok pokiwał poważnie głową.
- Nam władca powiedział, że ta maska już nie istnieje.
- W jakich tunelach?! – krzyknął Takaver.
Okhal się speszył, próbował wyłapać uciekające od niego myśli, wspomnienia.
Muszę sobie przypomnieć… niech to… mówił, że są tu jakieś podziemia… gdzieś w dżungli.
- Idziemy do dżungli – rzekł szybko Votar.
- Zaraz, zaraz! Wiecie jaka ona jest duża? Nie obeszlibyście całej w dwa dni marszu bez przerwy! – zatrzymał zapalczywego Votara Trok.
Takaver złapał się za skronie. Wyszedł z bagna, które kończyło się tutaj. Zaczął się kręcić, chodząc powoli. Próbował jakoś poskładać do kupy wszystkie myśli. Chciał to ogarnąć.
- Wracamy tam – powiedział w końcu.
- Gdzie? – spytał zaskoczony Kaleren.
- Do władcy. Musimy dowiedzieć się o masce.
- Myślisz, że nam powie?! Naprawdę jesteś taki naiwny?
Darvu położyła rękę na ramieniu Toa Powietrza.
- Nie zaczynaj znowu, błagam… - powiedziała cicho.
- Musimy spróbować! Przecież… - dalsze słowa Takavera zanikły w potężnym brzęczeniu. Powietrze zaczęło drgać, ziemia trzęsła się jak galareta. Turkusowe czyste niebo zalało się potężną, świetlistą łuną. Biel spowiła niebo niczym śnieg ziemię i wszystko rozbłysło. Drzewa pobielały, jakby zmroziła je moc Pravaka. Wszyscy upadli na ziemię. Dwie potężne błyskawice rozdarły niebo i rozszczepiły się na kilkanaście podobnych. Przeszywając uszy Toa trafiły w drzewa, które natychmiast buchnęły tysiącem iskier i zamieniły się w popiół.
Każdy leżał na ziemi nieruchomo, w nadziei, że ich to straszliwe zjawisko nie dosięgnie.
Ziemia rozstąpiła się, pochłaniając ptaki i inne małe Rahi. Ziejąca dziura sypnęła kulami gradu wielkości pięści Votara. Później rozległ się okropny grzmot, którego siła przeniosła Toa z tego miejsca aż do dżungli.
Wszystko ucichło.
Niebo zgasło i od razu zostało obsypane setkami gwiazd. Okropny blask zniknął.
Nikt się nie odezwał. Wszyscy drżeli z przerażenia. Ptaki dopiero po minucie znowu się odezwały. Słychać było ich trzepoczące skrzydła, które po chwili zamilkły. Widocznie znowu poleciały do swych kryjówek.
To co przed chwilą się wydarzyło, nie było normalne. Votar podniósł głowę i zapytał niepotrzebnie:
- Co to, do cholery było?

Rozdział VI

Toa doszli do siebie dopiero po kilku minutach. Okhal z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Przecież przed chwilą był dzień! Teraz noc… - mamrotał.
Nikt nie odpowiedział. Kaleren nie ukrywał ogromnego zaskoczenia. Złapał się tylko za głowę i postarał powstrzymać gniew. Pravak wstał z trudem, zrobił dwa kroki w przód i spojrzał w ziejącą przepaść, która utworzyła się od pęknięcia gruntu.
- Nie możemy tam wrócić. Może ten władca domyślił się, że podsłuchaliśmy jego rozmowę o Masce Portali. Dlatego wywołał to… coś.
- Myślisz, że on potrafiłby zrobić coś takiego? On nawet nie jest straszny, tylko tak urządził tę swoją salę tronową, by wyglądać w połączeniu z nią tak okropnie – rzekł pogardliwie Kaleren.
- Myśl, co chcesz, zawsze jest inna możliwość.
- W takim razie skorzystajmy z tej innej możliwości i nie idźmy ani do władcy, ani do dżungli. Przecież w głębi wyspy rzekomo są te potwory, nie Trok? – zapytał Toa Powietrza.
- Tak… ale jeżeli chcecie wrócić na swoją wyspę, musicie się na coś zdecydować. Przecież nie będziemy tu tak stać – odpowiedział stanowczo dawny Toa – poza tym ja chyba nie mogę wrócić… władca z pewnością wie, że ja wam pomogłem wyjść z więzienia.
- Ale to zjawisko! – Okhal myślami był w chwili sprzed dwóch minut – to było coś nienormalnego. Teraz mamy noc. Jakim cudem?!
- Niepotrzebnie pytasz. Sam nie wiem, co to ma być. Chociaż…czasami ten władca robi coś takiego, ale przed tym ostrzega nas, byśmy się schowali do twierdzy – wyjaśnił Trok – skoro teraz mamy noc, musimy tu zostać. W tych ciemnościach nic nie widać – oddalił się na kilka metrów od przepaści i usiadł na ziemi, przygotowując się do odpoczynku.
- I dopiero teraz nam o tym mówisz? Że takie coś już miało tu miejsce? – spytała ostro roztrzęsiona Darvu.
Trok nic nie powiedział, tylko położył się na chłodnej ziemi.
Takaver ruszył w ślad za nim, czując, że nic nie może zrobić. Okropna niewiedza, bezradność. Spuścił głowę i głęboko westchnął. Darvu, Pravak i Kaleren również spoczęli na trawie, wśród powoli topiących się kul gradu. Votar zdusił gniew w gardle i niechętnie położył się na ziemi. Kaleren szklanym wzrokiem patrzył w stronę twierdzy. Wzdrygnął się, warknął jak dzikie zwierzę i zasnął. Leżący Toa podnieśli głowy i natychmiast zwrócili wzrok w stronę Toa Powietrza, który miał już wyrównany oddech, jak podczas snu. Popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami. Votar, leżąc, spytał Okhala:
- Co ty tam jeszcze robisz? Chcesz wpaść do tej dziury?
- Nie, po prostu to mnie interesuje. Skąd wzięły się tam kule gradu? – Okhal mówił bardziej do siebie, niż do Votara.
Toa Ziemi odwrócił się i po chwili pogrążył w głębokim śnie.

*

Świt.
Słońce powoli odpędzało ciemności, odkrywając coraz jaśniejsze niebo. Fioletowo-pomarańczowa łuna pojawiła się na horyzoncie. Pierwszy promień słońca wystrzelił, a jego blask padł na liście drzewa, pod którym spał Kaleren. Po chwili miodowe światło rozbłysnęło i rozjaśniło już całą dżunglę. Pierwsze ptaki zaśpiewały, inne Rahi powoli wychodziły z nor i podobnych kryjówek. Brzęczenie owadów zbudziło Pravaka.
- Co teraz? – to była pierwsza myśl Toa Lodu tego dnia – wstaniemy, pójdziemy w głąb dżungli. I co wtedy? Spotkamy te bestie, o których mówił Trok? Jeśli tak, to już trzeba wymyślić jakiś plan. Przecież podobno są tak niebezpieczne. A zresztą, nie ma sensu planować walki z czymś, czego się nie widziało na własne oczy. Dobra, załóżmy, że dostaniemy się bardzo daleko. I co, będziemy szukać wejścia do podziemi? Bez sensu, przecież to potężna dżungla. Łódź na drugim końcu wyspy… marna nadzieja. Co ona by tam robiła? Bezsens. Może lepiej będzie, gdy zaproponuję innym zbudowanie własnej łodzi lub tratwy? W końcu zdobędę uznanie w drużynie, ktoś doceni moją pomysłowość. Chociaż takie coś może wymyślić jakiś Rahi… ale warto spróbować.
Darvu obudziła się. Widząc, że jest już jasno, szybko podniosła się i zbudziła pozostałych. Spojrzała w stronę twierdzy. Przez liście, wysoko dało się dostrzec tylko tę sztuczną łapę, która wystawała z dachu fortecy.
- Darvu, idziemy – powiedział zniecierpliwiony Takaver po kilku sekundach. Wszyscy już byli na nogach. Czy patrzyła tak długo na twierdzę, czy po prostu wszyscy szybko wstali?
- Chora wyspa – pomyślała.
Drużyna wyruszyła do samego serca dżungli. Czyścili sobie drogę, depcząc krzaki, niektóre ścinając i przeskakując. Zostawiali po sobie wyraźne ślady, w razie, gdyby ktoś ich śledził…
Takaver zatrzymał gestem drużynę. Nasłuchiwał długą chwilę, aż Okhal uruchomił moc swojej maski.
- Nic nie słyszę, tylko ptaki i owady – powiedział do przywódcy.
- W takim razie chyba tylko mi się wydawało – Takaver znowu zaczął iść, a za nim pozostali. Wszyscy długo milczeli, aż odezwał się Trok, który zamykał pochód:
- Może ja powinienem prowadzić? W końcu znam lepiej tę okolicę.
- Zapuściłeś się już kiedyś aż tak daleko? – spytała nieufnie Darvu.
- Tak… a co? To nie aż tyle drogi, idziemy dopiero niecałą godzinę.
Niech mu będzie – pomyślała.
- Dobra, ale ja idę drugi – powiedział Takaver, przeszywając wzrokiem Troka.
Ruszyli dalej.
Toa Kamienia nie wiedział do końca, czy ufać Trokowi. Przecież służył on temu władcy, był kiedyś Toa… dlaczego teraz nim nie był? Zdradził Zakon Mata Nui? Jeszcze nie spytał o to Toa Ziemi, a powinien. To był błąd Takavera. Jeżeli Trok był fałszywym towarzyszem, mógł już wymyślić coś na swoją obronę, przecież przebywał z nimi już ponad dwanaście godzin.
- To gdzie nas prowadzisz? Do lochów czy łódki? – zapytał dowódca.
- I do jednego, i drugiego – odpowiedział prowadzący grupę.
- Jak to? – spytał Kaleren – czyli wiesz, gdzie jest ta maska? Jeśli tak, to po co nam łódka?
- Chodziło mi o to, że gdy nie znajdziemy w ciągu tej godziny żadnego wejścia do lochów, skierujemy się już prosto do morza – wytłumaczył wolno Trok.
- Czemu nie jesteś już Toa? – spytał nagle Takaver.
- Eee… jak to? – spytał speszony dawny Toa.
- Mówiłeś, że byłeś Toa. Dlaczego użyłeś słowa „byłem”, a nie „jestem”? Teraz jasne, niedomyślna istoto? – rzucił ostro Kaleren.
- Nie bądź taki nerwowy. Byłem Toa. A nim nie jestem, bo się za niego nie uważam, gdy służę M… - urwał, spuszczając głowę.
Takaver zatrzymał się.
- Komu? – spytał gniewnie.
- Nieważne, wszystkiego zapewne się dowiecie. Chodźcie, nie opóźniajcie, i tak wolno idziemy.
Kaleren i Takaver sobie odpuścili. Jednak Darvu chciała dyskutować. Takaver jednak uniósł dłoń i machnął nią, oznajmiając dla Toa Wody, by przestała.
- Słyszałaś przecież, wszystkiego się dowiemy – powiedział głośno Kaleren. Trok nie odpowiedział, szedł dalej niewzruszony. Minęło pół godziny marszu. Toa wydawało się, że prowadzący zabłądził. Ciągle zmieniali kierunki, skręcali, jakby krążyli w kółko.
- Czemu tak skręcamy, zawracamy i znowu idziemy w innym kierunku? – spytał wreszcie Okhal Votara.
- Nie wiem – odpowiedział Toa Ziemi.
- Nie chce, byśmy poznali drogę, dokąd nas prowadzi. Specjalnie nas myli – wyjaśnił Pravak, idący za czerwonym i czarnym Toa. Teraz Darvu zabrała głos:
- W takim razie nam nie ufa, jak my jemu. Może rzeczywiście chce nas zaprowadzić do niebezpieczeństwa – szepnęła i przyspieszyła za pozostałymi.
Po paru minutach drzewa minimalnie się przerzedziły. Było trochę więcej miejsca do poruszania, a krzaki po bokach były częściowo przydeptane przez jakieś stworzenia. Rośliny były pokryte jakimś śluzem.
- O nie… - szepnął Trok.
Takaver przygotował broń.
- Co? – zapytał.
- To koniec. Tu są te bestie. Świeży śluz. A modliłem się do Wielkich Istot, byśmy ich nie spotkali. Albo one nas… – głos Trokowi utknął gdzieś w gardle, a jego oczy stały nieruchomo, wbite w stojącą przed nimi koszmarną bestię.
Potężny łeb, ślepia koloru, którego żaden Toa nigdy nie widział, kolce osadzone na masywnym pysku i zalane zieloną mazią zębiska, sterczące na wszystkie strony. Paskudne łapy zakończone szponami ostrymi, jak brzytwy. Z obrzydliwego cielska wystawały dodatkowe ostrza, również oblane jakimś cuchnącym płynem. Na końcu długi, kolczasty ogon z ostrym zakończeniem.
Potwór zrobił wolny krok. Mogłoby wydawać się, że nie jest zdolny do szybkich ruchów. Jednak, gdy wszyscy mu się przyglądali, dostrzegli, że wcale nie jest gruby i nieproporcjonalny. Wszystkie kończyny były równe, przystosowane do walki.
Skoczył.
Obraz przed Votarem rozmazał się i zakręcił. Upadł z trzaskiem na trawę.
- Nie! – ryknął Pravak, czego nigdy nie robił i wyjął swój topór. Zebrał w jednej ręce ciężar całego ciała i spuścił broń prosto na głowę zajętego Votarem Rahi. Łeb przeciwnika trzasnął, lecz broń odbiła się od niego. Bestia odwróciła się i przy okazji smagnęła potężnie biegnącą Darvu, która natychmiast wylądowała na ziemi. Zielony płyn ochlapał jej nogi i korpus. Łapa potwora śmignęła w powietrzu i uderzyła Toa Lodu. Pravak, jak odepchnięty niewidzialną siłą, poleciał w stronę oddalonego o osiem metrów drzewa i rozbił je z gruchotem własnego ciała. Głucho jęknął i zamilkł.
Takaver wyjął swój ciężki dwuręczny miecz i machnął nim, rozcinając z głuchym świstem powietrze. Ominął Rahi, który cofnął się na dwóch tylnich łapach, a przednie dosłownie zrzucił na Toa Kamienia. Przywódca upadł ciężko na ziemię i oszołomiony ledwo się podniósł, zanim kolejny cios w niego trafił. Potwór wyjął łapy z gruntu i rozsypał trawę wymieszaną z piachem dookoła. Prawą łapą zmusił do cofnięcia Okhala, a prawą zablokował kolejny cios Takavera. Ten krzyknął i w gniewie odbił się od ziemi, po czym wbił swoje naramienne kolce w gardło przeciwnika. Monstrum zawyło, przeszywając bębenki każdego Toa. Upadłszy, rozniosło dookoła kurz.
Zapanowała cisza.
Darvu podniosła się z ziemi. Okhal stał wystraszony całym zajściem. Takaver przyglądał się powalonej bestii. Jego kolce na ramionach błyszczały obrzydliwym śluzem. Toa Powietrza i Trok stali, jakby jeszcze nie do końca przeanalizowali to, co się stało. Wszystko odegrało się szybko. Gdy przeciwnik został pokonany, Kaleren dopiero przygotowywał się do potężnego ataku.
Okhal podbiegł do Pravaka, który leżał, gniotąc sobie prawą nogę i rękę własnymi plecami. Jego oczy wbite były gdzieś w nieskończoną, mglistą dal. Uderzenie Rahi było na tyle potężne, by połowa jego maski mogła odłupać się od reszty.
- Co z nim? – spytał przerażony Takaver.
Okhal nie odpowiedział. Toa widzieli tylko odwróconego do nich plecami Toa Ognia, dziwnie się trzęsącego. Nagle wydusił z siebie głuchy szloch.
Wszyscy zamarli.
Votar, który dopiero wstał po mocnym ciosie pazurami w tors, podszedł do Okhala.
- Nie… nie! – Toa Ziemi podbiegł do leżącego towarzysza.
Czerwony Toa spuścił głowę i zaczął płakać.
Votar pokręcił głową z niedowierzaniem.
Po krótkiej chwili wszyscy zebrali się dookoła Pravaka, Votara i Okhala.
Darvu popatrzyła na nieruchome ciało przyjaciela. Nagle odwróciła się i zakryła dłonią usta. Usiadła ciężko na ziemi. Takaver klęknął i z rykiem uderzył z całej siły w ziemię.
Kaleren nie krył wzruszenia. Pravak, ten najbardziej cichy Toa, najmniej przydatny i najspokojniejszy – był mu najbliższy. Czuł, że Toa Lodu był po prostu najlepszym towarzyszem, że w czymś byli do siebie podobni. A teraz…
Kalerena przeszły dreszcze. Odwrócił się i złapał za głowę. Nagle do jego umysłu wkradł się przenikliwy szept:
- A wówczas przyjdziesz do mnie, a ja ci pokażę, czym jest przywiązanie. Czym jest władza i moc. Przekonasz się, że to wszystko, to jedynie wielka iluzja, której nie możesz zmienić beze mnie. Mrok wypełni twoją duszę, zastępując szarówkę, która nastąpiła po zachodzie twojego słońca. Przed świtem musi nadejść noc. Śmierć jest konieczna, byś mógł osiągnąć szczyt.
Trok oparł się ciężko o drzewo.
Chlusnął ciężki deszcz.
Niebo rozdarł przerażająco jasny piorun, który zdawał się nieść mroźny podmuch zimy.
Oczy Pravaka błysnęły chłodnym światłem i zgasły.
Deszcz walił o drzewa i ziemię.
Toa pożegnali przyjaciela, zostawiając go pod przykryciem sterty trawy, którą zmroził chłód, żywioł lodu, ulatniający się z ciała Pravaka.
Kaleren spojrzał przed siebie pełnym nienawiści wzrokiem. Patrzył tak głęboko, tak nienawistnie na tę przeklętą dżunglę, aż…
Zobaczył.
- Patrzcie! – jęknął.
Darvu i Trok spojrzeli w kierunku, który wskazywał Kaleren.
Toa Wody i dawny Toa Ziemi popatrzyli na siebie ze zdumieniem.
Przed nimi znajdowało się wejście do podziemi.

Rozdział VII

Takaver stał, zalewany zimnym deszczem. Mimo kropli wlatujących mu do oczu, czuł, jak one go pieką. Mimo nagłego obniżenia temperatury czuł gotującą się w nim nienawiść.
Widział Darvu, która chwiała się na nogach i zrobiła się dziwnie blada.
Nikt nic nie mówił.
Wszyscy myśleli o Pravaku, którego już nie było w ich drużynie. W takim razie, gdzie był? Gdzie teraz znajdowała się jego świadomość? Co się stało z samym Pravakiem, nie z tą masą, odzianą w zbroję?
Tylko Kaleren myślał o czymś jeszcze. O tym głosie, który go nawiedził, i to nie pierwszy raz. Chciał już wejść do tych lochów. Czuł, że czeka tam na niego coś jeszcze, oprócz samych podziemi i Maski Portali. Nie wiedział, tylko, co to może być.
Dopiero po godzinie kilku Toa doszło do siebie. Okhal nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Cały jego umysł nie chciał przyjąć do świadomości, że Pravaka już nie ma. Nie ma jego duszy, tylko sama metalowa masa przykryta zmrożoną trawą. Toa Ognia siedział przed wejściem do podziemi i patrzył szklanymi oczami w nicość.
- Nic już nie będzie takie samo – usłyszał głos z głębi umysłu – pamiętaj jednak, by się nie poddać. Walcz! Masz misję do wypełnienia, jeśli nie Pravak, to ty musisz ją wykonać! Los zsyła szczęścia i nieszczęścia, na które nie możemy nic poradzić. Możemy tylko je akceptować. Weź się w garść!
Okhal nie wiedział, czy sam sobie wyobraża, że ktoś do niego się odezwał, czy naprawdę przemawiał do niego głos rozsądku. Obejrzał się nagle, do tej pory siedząc nieruchomo, lecz zobaczył tylko czwórkę Toa. Odwrócił się znowu w stronę lochów i pogrążył w rozmyślaniach o dawnych czasach…
Takaver nadal stał. Wyraz jego twarzy był obojętny, jednak we wnętrzu rozgrywała się prawdziwa bitwa. Jego jedna połowa świadomości wrzucała do jego umysłu myśli o tym, że Pravak zginął, a druga – odrzucała. Powoli tracił poczucie czasu. Gubił się we własnych myślach. Całym wysiłkiem woli wmawiał sobie, że to nieprawda, że to tylko zły sen. Jednak w głębi duszy wiedział, że Pravak już nie powróci. Mimowolnie przymknął oczy i myślał o dawnych czasach, o poznaniu Toa Lodu, kiedy to z Kalerenem udali się do Koloseum w Metru-Nui. Wtedy spotkali Pravaka, który niezdarnie biegnąc spadł ze schodów prowadzących do siedziby Turaga. A później stali się Toa…
Nagle Takaver zachwiał się na nogach. Otworzył oczy.
Czy to już sen?
Nie wiedział, co jest prawdą na krawędzi snu. Rozejrzał się, szukając wzrokiem Pravaka. Kilka metrów dalej ujrzał tylko kupę zamrożonej trawy, pod którą leżał Toa Lodu.
- Jest tam, śpi. Ciekawe, kiedy się obudzi – pomyślał – nie, on nie żyje i nigdy nie wstanie. Nie!
Toa Kamienia ocknął się. Znajdował się w dżungli z przyjaciółmi, a Pravak zginął w walce z wielkim, toksycznym Rahi. Przed chwilą znajdował się chyba w półśnie.
Darvu siedziała, opierając podbródek o ręce, łokciami gniotąc błoto. Myślała o Pravaku, który ich opuścił. Był dobrą istotą, miłą, trochę nieśmiałą i nieporadną. Ale zawsze miał dobre pomysły, których nie podpowiadał drużynie otwarcie. Rzadko zabierał głos, a jeśli to robił, mówił tylko mądre rzeczy. A teraz go nie było. Tego się nie da zrozumieć. Czym on zawinił? Mógł osiągnąć tak wiele, chociaż mógł pożyć do końca tej misji.
Toa Wody nie wytrzymała. Jak najdłużej ukrywała płacz, dusiła w gardle szloch, ale teraz po prostu nie podołała. Uroniła łzy i wydała z siebie ten smutny głos.
Votar wspominał Pravaka podobnie, jak Darvu: jako cichego, nieśmiałego Toa. Miał on dobre pomysły, co jednak nieczęsto udowadniał. Mówił rzadko, ale mądrze. Starał się być przydatny, pomagać drużynie. Ale tak niewiele osiągnął…
Myśląc o przyjacielu, Votar zapomniał o obrażeniach odniesionych w walce. Upadł ciężko na ziemię i jęknął z bólu. Bólu uderzenia i bólu utraty towarzysza.
- Z czasem zapomnimy… - tą myślą pocieszał się przez cały czas.
Deszcz siepał ziemię nieustannie, z tym samym monotonnym dźwiękiem. Rahi pochowały się do swoich kryjówek. Ciało zabitej jakiś czas temu bestii pokryło się śluzem. To była trucizna, którą naszpikowane było to stworzenie. Po chwili cielsko pokryło się dziwnymi plamami i zaczęło tracić kolory. Później, pod oczami Rahi pojawiły się czarne półkola.
- Dobrze, że nas tym świństwem nie dotknął – mruknął Kaleren.
W tym momencie wszyscy ocknęli się z rozmyślań i spojrzeli na Takavera, który całe ramię miał polane zielonym płynem. Toa Kamienia nie poruszył się i zrozumiał. Po chwili powoli obrócił głowę, by spojrzeć na swoje ramię. Pokryło się warstwą dziwnej substancji. Kolce naramienne jakby stały się szorstkie i suche.
- Utnijcie mi rękę – szepnął Takaver nieswoim głosem. Nikt się nie odezwał. Darvu pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
- Nie! – zabrał głos Okhal – musi być inne rozwiązanie!
- Zaczniemy od kolców – Takaver zignorował Toa Ognia. Chwycił mocno za jeden naramiennik, złapał kolec i szarpnął go z całej siły. Zawył z bólu, lecz ostrze nawet się nie poruszyło. Podniósł swój zabłocony miecz i opuścił nisko głowę. Uniósł nad nią brzeszczot, a pozostali Toa patrzyli na niego z przerażeniem, wiedząc, że teraz lepiej mu nie wchodzić w drogę.
Usłyszeli ryk Takavera, świst miecza i trzask kolców. Ryk przeszedł w niewysłowiony dźwięk, jakiego nie mogła wydać istota inna niż jakiś Rahi.
Toa złapali się za głowy. Takaver upadł wycieńczony na ziemię i zemdlał.
Kaleren podszedł do niego.
- Idiota! – krzyknął – ubrudził sobie w tym czymś też ręce! W dodatku uciął kolce w połowie! Chodźcie zobaczyć, nie stójcie tak!
Wszyscy podeszli do Toa Kamienia. Był nieprzytomny, ale zdawało się słyszeć zduszony jęk bólu. Rana w kolcach wylała na całe ramię Takavera ten sam śluz.
- Nie! – krzyknęła Darvu – zawołajcie Troka, on zna te bestie i pewnie tę truciznę!
Votar rozejrzał się i zdziwiony szybko powiedział do Toa Wody:
- W takim razie powiedz mi, gdzie on niby jest.


ten cały fan fick mi przypomina książke
Pon 14:32, 29 Cze 2009 Zobacz profil autora
Lirken



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Trochę to trwało, lecz wreszcie się udało. Po kilku dniach wreszcie skończyłem.

(żeby nikt się nie przyczepił do daty sam autor prosił)

Ale do tematu... Bardzo ciekawa fabuła, całe tło - ta tajemnicza wyspa - bardzo ciekawie skonstruowane. Postacie fajnie zaprojektowane w sensie charakterów. Niemniej odczuwam tu pewien niedosyt, mianowicie historię owych Toa. Mogłeś więcej napisać o pochodzeniu itd. Co jeszcze muszę dodać? Akcja. To wyszło ci bardzo dobrze wyszło. Napięcie, opisy przeżyć wewnętrznych świetnie udane. Nieliczne błędy też są na plus ( w sensie że nie liczne, nie że błędy)


MOJA OCENA 9/10.
Nie 18:22, 09 Maj 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Dzięki.
I oto, zgodnie z obietnicą, daję ciąg dalszy. Ponieważ więcej rozdziałów się nie zmieści w pierwszym poście, kontynuacja będzie tutaj.

Rozdział VIII

Votar z Kalerenem zostali przy Takaverze. Okhal i Darvu długo szukali Troka. Jednak w najbliższej okolicy nie było po nim ani śladu.
Darvu zastanawiała się długo.
Kiedy się oddalił? Zdaje się, że cały czas przy nich był. Każdy był uważny. Na pewno był z nimi, gdy… żegnali się z Pravakiem.
Pravak…
Żal ścisnął niebieską Toa za gardło. Nie mogła uwierzyć, że on zginął. Nigdy by nie pomyślała, że kolejna, nie zapowiadająca się zbyt groźnie się misja skończy się tak tragicznie. Poza tym, misja nadal trwała. Tak jakby.
Gdzie my niby jesteśmy? – pomyślała – mamy ocalić Mata Nui, a tymczasem znajdujemy się na wyspie, oddalonej od naszej o setki dni drogi. Jeśli nie więcej… Być może tamten strażnik wejścia do świątyni Maski Życia przeniósł nas w ogóle do innego świata. Jak mamy wrócić? Nasz przyjaciel zginął. Przywódca jest w straszliwym stanie fizycznym. Psychicznym też, tak jak nasza reszta. Wiele tu już przeżyliśmy. Czy to już koniec naszej podróży? Może nie… może uda nam się dotrzeć na plażę wyspy. Jeżeli to jest wyspa. Istnieje możliwość, że wylądowaliśmy na jakimś kontynencie. A może w tych lochach rzeczywiście znajdziemy Maskę Portali?
Nagle Darvu i Okhal usłyszeli trzask gałęzi. Pobiegli w kierunku źródła dźwięku. Gdy odchylili krzaki, zobaczyli niedźwiedzia, idącego do swojej kryjówki. A Troka nie widzieli…
Nagle Darvu olśniło.
- Na pewno wszedł do tych lochów! – krzyknęła do towarzysza.
Okhal odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Czemu wcześniej nie mogliśmy tego się domyślić? To przecież było oczywiste… - mówił bardziej do siebie, niż do Darvu.
- Chodź, wracamy – poleciła, po czym pobiegli czym prędzej do tajemniczego wejścia.
Po kilku minutach błądzenia dotarli do przyjaciół. Votar popatrzył z nadzieją na przybyłych, niestety było ich dwoje, nie troje.
- Wszedł do lochów – rzekła Toa Wody.
- Skąd wiesz? – zaciekawił się Kaleren.
- Tylko tam mógł wejść! W dżungli go nie ma! – wyjaśnił Okhal. Zielony Toa beznamiętnie przeniósł na niego wzrok.
- Nie ciebie pytałem – powiedział.
Darvu zignorowała Kalerena i spytała szybko Votara, pełnym nadziei głosem:
- Co z Takaverem?
- Obudził się, ale nie chce nic mówić. Chyba przez Pravaka – Toa Ziemi opuścił głowę.
- A ta trucizna?
- Przemyliśmy całe jego ramię, chyba nic mu już nie zagraża.
- Mam nadzieję… - odpowiedziała Darvu.
- A co z tobą? Cała jesteś jakaś… niekolorowa – zaniepokoił się Kaleren.
- Nie wiem… pewnie przez to wszystko… cała ta wyspa, to jeden wielki chaos.
Nagle Takaver podniósł się z trudem z ziemi.
- Idziemy – wychrypiał. – nie ma czasu do stracenia. Co będzie, to będzie. Musimy się pospieszyć, by ocalić Mata Nui. Jeśli chcemy, by nasz świat przetrwał, nie możemy tracić nadziei. Pravak walczył dzielnie, ale na niego przyszedł już czas. Teraz my musimy walczyć tak mężnie, jak on. Wchodzimy do tych podziemi. Nawet jeśli nie będzie tam tej Maski Portali, to przynajmniej będziemy wiedzieli, że próbowaliśmy.
Wszyscy osłupieli. Do tej pory nieprzytomny Toa Kamienia jakby ożył.
- Na pewno jesteś na siłach…? – zapytał niepewnie Okhal. Takaver tylko machnął ręką i nic nie powiedział.
Po chwili Toa byli już pod poziomem ziemi. Wkroczyli do stęchłych, oślizgłych lochów. Ciemność korytarzy rozstępowała się pod wpływem blasku ich oczu. Nierówne, przestarzałe i popękane ściany pokrywała wilgoć. Z niepewnie wiszącego sufitu skapywała woda. Podłoga pod stopami była dziwnie miękka.
- Dziwnie tu… - szepnął Okhal.
- Czy mógłbyś chociaż przez chwilę nie zachowywać się jak jakiś rozpieszczony Matoranin? – spytał pogardliwie Kaleren.
- A czy ty mógłbyś ciągle nie denerwować innych? W dodatku w takim miejscu? - odezwała się cicho Darvu.
- Zamknijcie się wszyscy – Takaver uspokoił trójkę Toa.
Votar rozglądał się szybko, uważał przed każdym krokiem.
- Według mnie mogą tu być pułapki – powiedział w końcu, bojąc się negatywnej reakcji Takavera. Jednak on nie odpowiedział.
Toa Kamienia prowadził. Wszyscy szli posłusznie za nim. Każdy z nich czuł to samo. Nie było wśród nich Pravaka. Czuli się jakoś nieswojo, pusto… w dodatku ogólna atmosfera panująca w drużynie była nieprzyjemna.
Takaver zrobił setny z kolei krok. Kamień, wystający z ziemi zapadł się w dół, a sufit nad Toa Kamienia otworzył się, spuszczając wielką stalową kulę. Rozległ się głośny trzask, chrupnięcie, a Takaver leżał już nieprzytomny na mokrej ziemi.
- Nie! – krzyknął Votar.
Przywódca ledwo podniósł się z ziemi i zaklął.
- Nic mi nie jest, mogę iść. Tylko boli – wymamrotał.
Pozostali popatrzyli po sobie niepewnie. Votar szedł teraz obok Takavera, ledwo mieszcząc się przy nim w ciasnym korytarzu.
Od tej pory każdy szedł z podwójną ostrożnością. Nieoczekiwanie droga skręciła w prawo, a później opadła w dół.
Toa skręcili i zeszli po nierównych schodach. Po kolejnej minucie marszu zobaczyli przed sobą sporą przepaść, przerwę w drodze. Okhal wyjął swoją włócznię i rozpalił ją jasnym płomieniem. Zaświecił prosto w czarną dziurę. Nie było widać dna.
Takaver zwrócił się do towarzyszy:
- No to skaczemy. Po kolei.
Votar wyszedł na przód.
- Gdyby tu był Pravak, stworzyłby lodową podłogę i po problemie… dobra. Ja pierwszy.
Przepaść miała dobre trzy metry długości.
- Odsuńcie się – polecił Kaleren, a sam cofnął się kilka metrów w tył. Pozostali stanęli przy ścianach, tworząc przejście dla Toa ziemi. Sam Votar stanął tuż przed Toa Powietrza.
- Wiem, co chcesz zrobić. Biegnij za mną i zatrzymaj się przed przepaścią. – rozkazał czarny Toa.
Kaleren pokiwał głową, oznajmiając, że się zgadza.
Votar wystartował niczym strzała i pomknął w kierunku dziury, Kaleren za nim. Przy samej krawędzi Toa odbił się całą swoją siłą od ziemi i poszybował do przodu. Kaleren zatrzymał się przy krawędzi, po czym wysunął przed siebie ręce. Nagle zaświeciły jasnym światłem, a obraz przed nimi dziwnie zamigotał. Fala powietrza uderzyła w Votara i przeniosła go na drugą stronę. Nagle z przepaści wysunął do góry wielki kamienny kloc, a z sufitu spadł drugi. Zderzyły się z niesamowitą siłą i hukiem. Wszystko się zatrzęsło, a dwa bloki wróciły na swoje miejsca.
Votar wystraszony popatrzył za siebie. Za kłębami kurzu ujrzał swoich kompanów.
- Żyjesz? – zapytała Darvu.
- Chyba tak… - odpowiedział roztrzęsiony.
W ten sam sposób pozostali dostali się na drugą stronę, a za każdym razem, gdy przelatywali nad ziejącą przepaścią, dwa bloki miażdżyły powietrze, zamiast Toa.
Chwilę później korytarz przerodził się w labirynt. Toa zobaczyli skrzyżowanie. Stanęli na środku i zaczęli dyskutować, w którą stronę się udać.
- Moim zdaniem – powiedział Votar – powinniśmy udać się na lewo.
- Jak dla mnie, droga na prosto jakoś… wydaje się bardziej bezpieczna.
- No nie wiem, Okhal – Darvu rozłożyła bezradnie ręce.
- Przecież wszystkie korytarze wyglądają tak samo – stwierdził Kaleren.
- Chodźcie na lewo – rozkazał Toa Kamienia.
Wszyscy popatrzyli na lewo. Korytarz, jak reszta.
- Dobra, niech będzie – rzekł Okhal.
Po paru pełnych napięcia minutach Toa zastał nieoczekiwany widok – korytarz skończył się. Każdy się zdziwił i nic nie powiedział. Takaver podszedł do ściany i beznamiętnie przyłożył do niej rękę. Przeniknęła.
- Iluzja – wymamrotał Okhal.
- Domyślny jesteś – pochwalił ironicznie Kaleren.
Wszyscy przeszli na drugą stronę ściany. Tu już nie było lochów, ale istna jaskinia. Jasno oświetlona przez kamienie świetlne, wyglądała jak większość. Charakterystyczne naturalne rzeźby, błoto, mały zbiornik wodny, a na suficie kilka nietoperzy.
- Co to ma być? – westchnął Toa Powietrza.
- Co tu robi jaskinia?! – zdziwił się Okhal.
- Chodźcie – polecił przywódca.
Toa poszli za Takaverem.
- Może wybraliśmy złą drogę? – zapytała Darvu – już w tym wszystkim się gubię. Nie wiem…
Drużyna wspięła się po śliskim zboczu, trzymając się stalagmitów. W przedniej ścianie jaskini wyżłobiony był otwór. Weszli do środka. Dziesięć metrów przed nimi znowu był korytarz. Poszli dalej…
Po kilkunastu minutach znaleźli kolejne rozwidlenie dróg. Tym razem znów poszli na lewo.
A wtedy zobaczyli coś niezwykłego.
Na ziemi leżał Trok, naszpikowany przez dziesiątki ostrzy, pokrytych zielonym śluzem.
- Mata Nui! – Votar schylił się do martwego Toa Ziemi.
- Sam wpadł we własne sidła. Można tak powiedzieć. Przecież te lochy chyba należą do tego całego władcy – powiedział Okhal.
- I tak już go nie potrzebujemy – zauważyła Darvu – Takaver jest już zdrowy. Chyba.
- Na pewno – odpowiedział przywódca – teraz liczy się znalezienie Maski Portali i powrót do domu. Wtedy wykorzystamy ją, żeby przenieść tego strażnika, który nas tak urządził… przenieść go poza nasz świat.
- Zgoda – uśmiechnął się Votar.
Poszli dalej. Korytarz był kręty, schodził w dół, podnosił się do góry, i tak w kółko. Gdy Toa trafili na odcinek najbardziej schodzący do dołu, nagle przed Takaverem śmignęło zatrute ostrze, wystrzelone ze ściany. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Jakie szczęście, że idziemy wolno – ucieszył się Okhal – ale łatwo tu się pośliznąć.
Następnie natrafili na drewniane drzwi, z klamką wykonaną z czystego protodermis.
- Czekajcie, nie łapcie za klamkę – ostrzegł Votar – widziałem już raz takie drzwi– wyciągnął topór Pravaka, który wziął na pamiątkę po przyjacielu. Gdy wszyscy zobaczyli narzędzie Toa Lodu, coś ścisnęło ich za gardła.
Powoli nacisnął bronią klamkę. Gdy poszła w dół, drzwi otworzyły się, jednak z klamki wyszła długa igła.
- Trujący kolec – wyjaśnił niepotrzebnie Toa Ziemi.
Toa znaleźli się po drugiej stronie drzwi. Zobaczyli długi prosty korytarz. Daleko, daleko, około stu metrów przed nimi pojawiły się jakieś stworzenia.
- O nie… - szepnął Okhal.
- Przygotujcie się – polecił Takaver.
- Jak mamy walczyć w tak ciasnym pomieszczeniu? – zapytał zdenerwowany Kaleren.
Nikt nie odpowiedział. Nagle korytarz zapłonął jasnym światłem, tak jasnym, jakby znajdowali się na wolnym powietrzu. Rahi na końcu korytarza wyglądały jak nietoperze, jednak trochę różniły się od tych normalnych, jakby były zmutowane, bardziej przystosowane do walki. Z ich wściekłych pysków ulatywał zielony płyn. Ich żółte oczy świeciły, jak kamienie świetlne.
- Jadowite! – warknął Votar. W ręce miał już swój młot bojowy. Wyprzedził Takavera, skoczył i odbił się od bocznej ściany. W powietrzu zmiażdżył jednego wielkiego nietoperza. Z potężnym obrotem rozgniótł łeb kolejnemu, ale było ich zbyt wiele. Tuzin następnych przyfrunął i zaczął atakować Toa długimi, ostrymi szponami. Darvu wyjęła swoje harpuny i ledwo się broniła, słaniając się na nogach. Okhal przebił włócznią i przygniótł do ściany jednego z mniejszych nietoperzy. Natychmiast dwa inne obaliły go na ziemię i zaczęły rozszarpywać mu zbroję z metalicznym skrzypieniem. Kaleren podskoczył i obciął skrzydło jednemu napastnikowi Okhala. Następnie oddzielił korpus przeciwnika od jego głowy. Nietoperze ryczały, miotały się w powietrzu i za wszelką cenę próbowały rozszarpać każdego Toa. Największy Rahi wbił Darvu szpon w nogę. Przewróciła się na ziemię i zaskowytała. Poczuła okropny, przeszywający ból, czuła jak pulsuje jej cała stopa. Nietoperz natychmiast plunął kwasem. Odturlała się, ratując swoją głowę, jednak część płynu trafiła na jej ramię. Zasyczało, a Toa Wody złapała się za żarzącą ranę.
Takaver swoim mieczem rozpołowił dwa nietoperze. Niestety, korytarz był zbyt wąski, by mógł w nim wziąć pełny zamach, co utrudniało mu walkę. Z trudem wymachiwał długim, ciężkim ostrzem, będąc zmuszonym do zatrzymywania go przed ścianą. Jednakże to odstraszało paskudne Rahi. Zostało ich jeszcze siedem.
Okhal uderzył jednego na odlew, odskoczył i jak najszybciej zaczął przygotowywać swoją włócznię do uwolnienia żywiołu ognia. W jedną sekundę jej grot zapłonął. Toa Ognia skierował ostrze na dwa lecące nietoperze. Nagle z jego włóczni wystrzeliły płomienne pociski. Uderzyły w stworzenia, które wybuchły jasnym ogniem. W mig rozniósł się smród palonych nietoperzy. Okhal oddalił się jeszcze bardziej, widząc większego Rahi. Skupił całą moc w grocie włóczni, aż rozgrzała się do czerwoności. Gdy nietoperz był przy nim, ten odskoczył na ścianę i uderzył wroga w plecy. Przeciwnik poleciał aż do drzwi, z których przyszli Toa. Okhal wykorzystał ten moment i wypuścił całą moc, całą energię, którą miał skupioną w ostrzu. Włócznia wystrzeliła jasny strumień czystej energii, połączonej z oplątującymi ją płomieniami. Strzał był tak silny, iż przebił nietoperza, trafił w ścianę, która stopiła się w kilka sekund i zawaliła drogę powrotną. Towarzyszył temu ogromny huk, który zdezorientował resztę Rahi. Kaleren stał teraz na przedzie walki, walcząc z nowo przybyłymi i z przylatującymi stworami. Wywołał sztuczny wiatr, pędzący na nietoperze, co utrudniało im lot. W końcu podmuch stał się tak silny, że przeciwnicy, mimo że machali skrzydłami, stali w miejscu. Toa Powietrza skupił się i całkowicie wyciszył. Spróbował przetrzymać podmuchy wiatru, jednocześnie wystrzeliwując strugę energii w nietoperze. Zamknął oczy. Przestał słyszeć dźwięki walki. Poczuł, przepływającą energię przez jego ciało aż do miecza i z powrotem. Czuł, że może ją zatrzymać, zrobić z nią co chce. Zatrzymał przepływ w swojej broni. Zebrał tam całą, kumulującą się w nim energię i otworzył oczy z dzikim wrzaskiem. Znak wyryty w jego mieczu rozbłysnął zielonym światłem. Końcówka ostrza miecza wystrzeliła z pełną, niepohamowaną siłą. Zielony strumień trafił w nietoperze, które natychmiast eksplodowały z potężnym grzmotem.
Wszyscy spojrzeli w kierunku Kalerena. Stał, dysząc ciężko. Odwrócił się do reszty walczących i pobiegł na pomoc całej bladej Darvu. Toa Powietrza przecisnął się przez Takavera, Votara i kilka nietoperzy, które nawet nie zwróciły na niego uwagi, były zajęte swoją walką.
Darvu upadła ledwo żywa. Jej zbroja była pokryta licznymi ciemnymi plamami. Ramię wypuszczało smużki dymu. Nogę miała pokiereszowaną przez szpony nietoperza. Maska została naznaczona kilkoma pęknięciami. Jeden potężny potwór wisiał nad nią i przygotowywał się do wypuszczenia kolejnej porcji kwasu.
Kaleren dobiegł w porę i wziął zamach, na jaki pozwalała mu budowa korytarza. Celnie trafił w pysk Rahi. Kwas rozlał się na ziemi, nie dotykając Toa. Kaleren wziął drugi zamach i rozpołowił potwora.
Takaver użył mocy swojego żywiołu. Nagle ziemia zaczęła się trząść. Podłoga pękła z trzaskiem. Spod niej wyleciały potężne skały. Lecące Rahi uderzyły się o nie. Toa Kamienia zrobił ruch ręką, a potężne kawały poleciały do przodu i spadły z łoskotem na twardy grunt, miażdżąc nietoperze. Gdy huk ucichł, słychać było jeszcze jęki Votara. Umęczony wymachiwał młotem, nie mogąc trafić w jednego, pozostałego stwora. Kaleren podszedł do wroga od tyłu. Natychmiast rozciął mu plecy, a następnie dobił ciosem w głowę.
Toa wygrali.
- Udało się… - wydyszał Votar – dziękuję, Kalerenie.
- Lepiej chodźmy zająć się Darvu, nie jest z nią dobrze – oznajmił poważnie zielony Toa.
Wszyscy podbiegli do przyjaciółki. Przywódca popatrzył z przerażeniem na jej ramię. Naramiennik został stopiony i zlepił się razem z jej ciałem.
- Trzeba wyrwać – przełknął ślinę Votar.
Okhal nie ukrywał obrzydzenia. Złapał się za usta i odwrócił.
Takaver popatrzył w oczy półprzytomnej Darvu.
- Wybacz – szepnął i chwycił za pozostałości jej naramiennika, po czym z całej siły szarpnął za niego i z ohydnym dźwiękiem wyrwał go ze stopionego ramienia towarzyszki.
Darvu krzyknęła nieswoim głosem w okropnym cierpieniu.
- Szkoda, że ona już nie ma maski leczenia – szepnął Okhal.
- Dam radę – wychrypiała. Przyjaciele pomogli jej wstać.
Po chwili odpoczynku Toa poturbowani ruszyli przez stos zabitych nietoperzy.
Darvu szła na przedzie, trzymając się ściany. Czwórka Toa rozmawiała przyciszonymi głosami:
- Co się stało z jej zbroją? Straciła kolor, ma na niej jakieś obrzydliwe plamy… - zastanawiał się Okhal.
- Nie wiem, wolę nie myśleć – szepnął Toa Ziemi. Takaver odpowiedział:
- Jakaś trucizna. Albo zaraza. Tylko…
- Gdzie ją zdobyła? Przecież ciągle byliśmy razem – wyprzedził przywódcę Kaleren.
- Może jak szukała Troka z Okhalem? Okhal, byliście razem? – zainteresował się Votar.
- …No tak… przecież nie pozwoliłbym się jej oddalić. Ciągle byliśmy razem – odpowiedział speszony Toa Ognia.
- Nie wiem, do cholery. Zawaliłem misję. Miałem was przyprowadzić całych i zdrowych.
- Dobra, nie obwiniaj się, Takaver. Przecież to nie twoja wina. Nikt nie zdołałby przeprowadzić całej i zdrowej piątki Toa przez morze, potem wyspę, którą widziało się raz w życiu, a później przez jeszcze jedną wyspę. Zupełnie obcą, w zupełnie obcym świecie.
- Ale Pravak, Votarze. Przecież to nie do zniesienia, nie do pomyślenia! – przywódca podniósł głos i uderzył pięścią w ścianę.
Słowa Takavera uderzyły w Kalerena niczym potężny cios. Znowu to słowo. Pravak. Przecież prawie ani razu nie rozmawiali ze sobą. A jednak Toa Powietrza czuł do niego coś, co czyniło ich braćmi. I to było coś więcej, niż przynależność do jednej drużyny Toa. Po prostu polubił Toa Lodu, którego już nie było wśród nich…
Okhal również tęsknił za swym chłodnym przyjacielem. Miło wspominał przeżyte razem dni. Ale nawet nie zdążył docenić Pravaka. Zanim zrozumiał, że są przyjaciółmi, on odszedł.
Toa dotarli do kolejnych drzwi. I nie były to zwykłe drzwi. Wykonane z protostali miały na sobie wyryty napis: Kto wejdzie, ten odejdzie.
Darvu nie zwróciła uwagi na napis, ani na drzwi. Kucnęła pod ścianą i przymknęła oczy. Okhal usiadł przy niej i spróbował ją pocieszyć.
Pozostali trzej Toa obserwowali tajemnicze drzwi.
- To chyba już tu… - powiedział niepewnie Votar.
- Co tu jest napisane? Daj zobaczyć… - Kaleren przepchnął się między towarzyszami. Zobaczył wyryte litery.
A wtedy coś się w nim obudziło.
Każda pojedyncza litera, była dla niego jak milion słów.
Każde słowo było jak tysiąc zdań.
Całe zdanie było dla niego jak przeznaczenie.
Pią 15:50, 16 Lip 2010 Zobacz profil autora
Sakaelas



Dołączył: 17 Sty 2010
Posty: 611
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Post
Epickie. Nie czytałem wszystkiego, ale no hejze brachu! Trok? To, o ile dobrze pamiętam, był kumpel Jiga ;p

Orty- Perfekt (tzn. że ich nie ma ;p)
Fabuła- dobra
Univer- x.x
Pią 15:58, 16 Lip 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Cytat:
Trok? To, o ile dobrze pamiętam, był kumpel Jiga ;p

Ale o czym ty mówisz mniej więcej? :p
Czemu nie czytałeś wszystkiego? :< Zapraszam ;p
Dzięki za komentarz.
Pią 17:54, 16 Lip 2010 Zobacz profil autora
Lirken



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
Fajne, fajne. tylko kiedy wyjaśni się jakaś tajemnica? Czytam i będę czytał, bo widze, że to jest dobre.
Sob 12:30, 17 Lip 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Jakie tajemnice? Podaj kilka, to zobaczymy, czy się w ogóle wyjaśnią Mrugnięcie
Dzięki za czytanie i komentarz. A teraz...

Rozdział IX

Toa Powietrza podszedł do drzwi. Dotknął dłonią tajemniczych liter. Przejechał ręką po wszystkich słowach. Dłoń zacisnęła się w pięść, która z niesamowitą siła uderzyła w protostal. Jednak drzwi ani zadrżały.
- Co ci jest? – zapytał Votar.
Nawet Darvu podniosła głowę. Wszyscy wyczuli dziwną aurę panującą dookoła. Aurę, która emanowała od Kalerena.
- Jak to otworzyć?
- Co cię znowu napadło? – zapytał ze zdziwieniem Takaver. Podszedł do Toa Powietrza. W jego oczach widział jednocześnie radość, nienawiść i nieograniczony zapał. Kaleren spojrzał na przywódcę obłąkanym wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się pełen szaleństwa uśmiech.
- Nie czujesz tego Takaverze? Nie czujesz przeznaczenia swojego brata? – wypowiedział te słowa innym głosem, po czym uderzył Takavera prosto w głowę. Toa Kamienia z ogromną siłą uderzył w ścianę, która zadrżała. Złapał się za swą Maskę Siły Woli.
- Przestaaań!!! – ryknął Votar.
W Toa Ziemi wszystko wybuchło. Przestał myśleć o Kalerenie, jak o swoim bracie, jak o Toa. Ścisnęła go taka nienawiść, taki gniew, że nawet nie wiedział, czy dalej krzyczy, czy nie. To, co tłumił w sobie przez lata, nagle eksplodowało, przestało istnieć w jego wnętrzu, zaczynając życie na zewnątrz. Widział przed sobą tylko tą głowę, tą maskę i twarz, wyginającą się w drwiącym uśmiechu, który nigdy nie znika i trwa wiecznie, nawet, gdy go nie widać. Cała złość i bezdenna nienawiść wyszła na zewnątrz, przelała się na czyny. Szaleństwo Kalerena doprowadziło Votara do szału. Oczy zaszły mu mgłą, nie wiedział już, co się dzieje. Zaczął tracić świadomość. Gubił się w swoim wszechobecnym, nieskończonym gniewie, spadał w otchłań nienawiści, chęci zabijania i krzywdzenia. Czuł tylko piekielny ból z nieznanego źródła. Jednak nad bólem w sekundę, która wydawała się mu wiecznością, zapanowało tylko jedno uczucie. Nienawiść. Tak potężna, niewysłowiona nienawiść, którą mogły zobrazować tylko czyny.
Było już po wszystkim.
W oczach Votarowi zaczęło coś świecić, coś się rozjaśniać. Czuł, jak bolały mu płuca, paliły żywym ogniem, jak najpotężniejszy z najpotężniejszych wdechów da mu tylko ułamek powietrza, potrzebnego do oddychania. Po kilku sekundach wszystko wróciło do normy. Obraz przybrał normalne kolory, dźwięki były normalnej wysokości. Votar poczuł, że ledwo dyszy. Pod swoimi stopami zobaczył brutalnie poturbowanego Kalerena. Maska pękła, dwa jej kawałki leżały na ziemi. Zbroja była powgniatana w ciało Toa.
Dopiero wtedy Votar zobaczył, że trzymał w dłoniach swój bojowy młot.
Broń z hukiem wylądowała na ziemi.
- Co ty zrobiłeś?! Coście zrobili?! – wrzasnął Okhal, trzymający na rękach nieprzytomną już Darvu.
Co za chaos - pomyślał z trudem Toa Ognia - to niemożliwe, żeby dotąd normalny Votar zrobił coś takiego. To niemożliwe, żeby to wszystko było prawdziwe.
Takaver podniósł się z ziemi, trzymając się za głowę. Kaleren tylko zaśmiał się perfidnie.
- Pewnie mnie teraz zabijecie, co, bracia? Dalej, nie krępujcie się. Nikt nie zobaczy. Oprócz zdychającej siostrzyczki. Ona to wszystko słyszy. Widzi, co – kaszlnął, wypluwając jakąś ciecz – widzi, co zrobiłeś, Votarze. Biedny Votar… nerwy mu puściły… oj – ponownie kaszlnął i zakrztusił się. Nikt nie ruszył się, by mu pomóc. Nagle wypluł jeszcze więcej tego płynu.
- Oszalałeś, Kaleren. Ty jesteś szalony. Od początku byłeś, ale próbowałeś to powstrzymać – Takaver splunął pod nogi. Jeszcze raz się wysilił, pomagając Toa Powietrza wstać.
- O, grzeczny. Przynajmniej jeden się postarał. Ale tam czeka moje przeznaczenie. Do zobaczenia, bracie – Toa Powietrza odczytał na głos słowa wyryte w drzwiach. Nagle na całej ich powierzchni zaczęły się ryć te same zdania. W kilka sekund pojawiło się tyle rycin, że drzwi stały się dwa razy cieńsze. Po chwili zniknęły całkowicie.
Kaleren zasłonił to, co było za nimi. Odwrócił się w stronę Takavera, trzymając się za wgnieciony bok.
- Nie, bracie. Ty jesteś obłąkany i szalony. Nie ja. Ty chciałeś przeprowadzić misję z nadzieją, że nikomu nic się nie stanie. Ty jesteś szalony, skoro myślisz, że potrafisz dowodzić. Chciałeś udowodnić to wiele razy. Przecież proponowałem ci, że cię zastąpię. Jednak ty dalej brnąłeś w swoim małym świecie, którym sterowałeś. Jesteś szalony, bo twierdzisz, że znajdziesz wybawienie, tu przede mną. Nie. Tam nie ma miejsca dla was. Staliście się ofiarami własnych siebie. Ja wam już nie pomogę. Żegnaj, Darvu. Zostało ci nie więcej, niż godzina życia. Rahi, który zabił… - zawiesił głos – …zabił Pravaka… on cię chyba otruł… Nie wchodźcie za mną.
Przeszedł na drugą stronę drzwi.
Wściekły Okhal poszedł za nim, trzymając w rękach Darvu. Takaver i Votar zrobili to samo.
Wkroczyli do niewielkiej, lecz niezwykłej komnaty. Była cała okrągła. Kolumny podpierające srebrny sufit, stojące na srebrnej podłodze wykonano z protostali. Jednak najważniejszym obiektem w tym pomieszczeniu był walcowy słup.
Słup, na którym stała złota maska.
Maska, którą Toa widzieli tylko raz w życiu. Trzy dni temu, na Voya Nui, strażnik Maski Życia miał identyczną. To za jej pomocą przeniósł drużynę Toa na tę przeklętą wyspę.
Kaleren dotknął dłonią maski. Zrzucił swoją zniszczoną Maskę Odbicia. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić…
Kaleren nałożył Kanohi Olmak.
Nagle salę rozświetliła jasnozłota poświata, tak piękna, tak pełna nadziei, że trzech Toa zatrzymało się i popatrzyło na nią ze zdumieniem.
Takaver wiedział, że nic się nie da już zrobić. Jedynym, co mógł, było myślenie, że Kaleren otworzy portal do Metru Nui.
Przed nową maską Kalerena zaczęła formować się kula złotego światła. Zapłonęła pięknym złotym blaskiem, po czym otworzyła się i powiększyła rozmiary kilkakrotnie. Portal był ponad trzy razy większy, niż każdy Toa.
Droga prowadziła do jakiegoś miejsca. Niestety, do miejsca raczej nieznanego Takaverowi i jego przyjaciołom.
Votar wyciągnął swój młot. Okhal uzbroił się we włócznię, wcześniej położywszy Darvu na ziemi. Takaver również, mimowolnie wyciągnął swój miecz. Wszyscy, jak na komendę zaatakowali Kalerena. Jednak, zanim do niego dobiegli, on był już po drugiej stronie.
- Nie!!! – ryknął Toa Ziemi.
Takaver ze smutkiem i gniewem jednocześnie zobaczył, jak portal zmniejsza swoje rozmiary.
Portal prowadził do… Takavera olśniło. To była ta sztuczna łapa, wystająca z głównej części fortecy tutejszego władcy! Wszystko się zgadzało. Dłoń, pazury, na środku wielki plac, odchodzące od niego osmalone kolce, wznoszące się bardzo wysoko.
- Skaczcie, to ostatnia szansa! – krzyknął Takaver i skoczył w portal.
Votar wyprzedził Okhala i podniósł Darvu. Toa Ognia był już po drugiej stronie.
Votar odwróciwszy się, wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Przejście było już malutkie, może nawet zbyt małe. Nie minęła sekunda, a on już biegł do coraz mniejszego złotego otworu. Widząc, że nie zdąży, wyrzucił przed siebie Darvu, która wpadła w portal.
Zaryzykował życie. Odbił się całymi siłami od ziemi, a jego żywioł, żywioł Ziemi go wspomógł. Wielka ziemna ściana popchnęła go prosto w malutki otwór. Skulił się…
Zamknął oczy.
Sekunda śmiertelnej ciszy, śmiertelnego oczekiwania.
Ból. Straszliwy ból.
Nie 13:09, 18 Lip 2010 Zobacz profil autora
Lirken



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
No fajnie, fajnie.
Jeden błąd [ jak bolały mu płuca ].

Super. Chyba zbliżamy się już do końca?

Szkoda, ze nie przeczytam całości przed wyjazdem.
Pon 12:45, 19 Lip 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
1. No, gdzie ten błąd? Rozbawiony
2. Kiedy wyjeżdżasz?
3. Tak, zbliżamy się do końca. Już mało zostało. No to... chyba przedostatni rozdział. Zapraszam!

Rozdział X

Poczuł mocne uderzenie.
Otworzył oczy.
Udało mu się. Leżał na placu, znajdującym się na gigantycznej łapie. Przy nim leżał Takaver, Okhal, Darvu i... Kaleren.
Ale był tu ktoś jeszcze. Votar wyczuł czyjąś obecność.
Podniósł się. Po nim wstała reszta, oprócz Darvu.
A wtedy go zobaczyli w całej okazałości.
Przed nimi stał kolosalny osobnik. Miał po prostu potężną budowę. Gdyby połączyć objętość wszystkich Toa znajdujących się na tym placu, otrzymano by jedynie połowę masy ciała tej osoby. Wygląd czarnej maski z kolcami, osadzonej na wielkim łbie budził niepokój. Skrywała twarz postaci, ukazując tylko jej czerwone, wielkie oczy, ziejące krwistym blaskiem. Duże, kolczaste naramienniki czekały tylko, by kogoś nadziać. Przerzucone przez nie stalowe łańcuchy głośno pobrzękiwały. Potężne szponiaste ręce dzierżyły ogromny brzeszczot, którego oplątywały czarne płomienie. Hebanowy kirys połyskiwał w blasku pochodni, rozstawionych dookoła. Opancerzone w nagolenniki nogi stawiały monstrualne kroki. Pazurzaste stopy skrzypiały, rysując szramy na podłodze.
Koszmar zbliżył się bardzo blisko Toa.
Dopiero teraz drużyna zobaczyła ogrom postaci. Gdy stanął przy nich, cień pokrył każdego. Postać przemówiła tubalnym głosem:
- Zgadłem. Trzy dni i jesteście. W dodatku z Maską Portali. Widzę, że nie ma Troka. Czyli wykryliście jego podstęp. No cóż. Zawsze był nieszczery. Który z was to Kaleren?
- Ja – poobijany Toa Powietrza wysunął się naprzód.
- Tak też myślałem. Chodź, Toa.
Takaver patrzył na to ze zdumieniem. Kaleren podszedł do władcy pewnym krokiem.
- Daj mi maskę. W zamian wyleczę waszą przyjaciółkę.
Co takiego?! – pomyślał Takaver.
A więc taka była umowa. Kaleren widocznie wiedział, że Darvu jest zatruta. Zawarł… w jakiś sposób umowę z władcą. Tylko kiedy? I czy Toa Powietrza aż tak zależało na uratowaniu Darvu? Coś tu nie grało.
Władca przeniósł wzrok na Toa Wody.
- A więc to też zgadłem? Została zatruta tego samego dnia, w którym się spotkaliśmy?
- Chyba drugiego dnia. Władco. – odpowiedział Kaleren.
On w ogóle oszalał, pomyślał Okhal. Zaczął nawet mówić na tego… kogoś, jak do swojego pana.
- Nie jest z nią dobrze. Ale może mi się uda coś zrobić. W takim razie, najpierw daj mi maskę.
Kaleren sięgnął do głowy.
- Nie!!! – krzyknął Okhal.
- Nie dawaj mu, Kaleren! Przecież jesteśmy braćmi! Nie chcesz wrócić do domu?! – Votar próbował powstrzymać towarzysza.
- Zaraz, o co w tym wszystkim chodzi?! Wyjaśnij nam to! – warknął Takaver do władcy.
- Tylko nie takim tonem, marny Toa.
- Chcę wrócić do domu – odpowiedział Kaleren na pytanie Votara – ale razem z Władcą. Do nowego domu.
- O co tu chodzi? Do jakiego nowego domu? Kim ty naprawdę jesteś? Co tu robisz i po co ci ta maska, skąd ona wzięła się na wyspie? Czym było to zjawisko w dżungli i co zrobiłeś z Kalerenem i Trokiem? Jak chcesz uleczyć Darvu i skąd mamy mieć pewność, że pozwolisz nam odejść do domu?! – Takaver zasypywał władcę pytaniami.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? – władca odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Na jakiekolwiek. Chce znaleźć sens w całym tym chaosie – Takaver złapał się za głowę, próbując zebrać myśli.
- Zmierzamy do domu. Do waszego domu, jakim jest Metru-Nui. Bo, otóż, dawno, dawno temu, kilka tysięcy lat wstecz, mieszkałem właśnie tam. Tworzyłem Rahi, które miały was chronić. Pewnego dnia odkryłem spisek jednego z moich braci. Chciał zająć miejsce naszego przywódcy. Chciał zapanować nad wszystkim. Powiedział, że jak mu się nie podporządkujemy, zabije nas wszystkich. Był potężniejszy ode mnie – w tym momencie, gdy mówił, Votar spojrzał na władcę, oceniając jego rozmiary – więc postanowiłem nie wchodzić mu w drogę. Jako, ze go nienawidziłem, postanowiłem też nie pomagać mu w jego planach, które tak naprawdę miały na celu przejęcie przez niego władzy. Zdecydowałem więc, że wykradnę ze świątyni Maskę Portali. Porwałem kilka dziesiątek Matoran. Kazałem im iść ze mną. Wylądowaliśmy najdalej od Makuta, jak się dało. Tutaj znalazłem ten budynek. Nie wiem, kto go wybudował, ani jaka jest jego historia. Pewnego dnia Matoranie pogodzili się w końcu ze swoim losem i zaczęli solidnie wypełniać moje rozkazy.
- W takim razie gdzie są teraz ci Matoranie? – wciął się Votar.
- Nie przerywaj mi. To już inna historia, na opowiadanie której nie mamy teraz czasu, Toa. Pozwólcie mi mówić dalej. Odpowiadam dopiero na pierwsze pytanie Toa Kamienia. Tak więc, miałem Matoran pod swoją kontrolą. W końcu zrozumiałem, że, gdyby zdarzył się cud i któryś Matoranin znalazłby Maskę Portali i by ją wykradł, mógłby uciec z całą resztą. Znalazłem połączenie tego budynku – wskazał pazurem fortecę – z pewnymi lochami. Przeszedłem je całe, wychodząc w jednym kawałku. Miałem tam do czynienia z dziesiątkami pułapek. Zdecydowałem, że ukryję wyjście z nich, by ktoś ich nie znalazł. Zakryłem je stertą roślin, które zasiałem i przyspieszyłem ich rozwój za pomocą swojej mocy. Wróciłem do fortecy i w komnacie, łączącej ją z lochami zostawiłem maskę. Byłem przekonany, że żaden Matoranin nie przejdzie labiryntu. Jednak musiałem ukryć też przejście łączące. Wziąłem jednego Matoranina. Kazałem mu oddzielić lochy od fortecy. Zasypał windę, prowadzącą do komnaty z maską… wyczyściłem mu pamięć. Odpowiedź na drugie pytanie. Anomalia w dżungli, tego dnia, w którym się poznaliśmy. Wywołana była wysysaniem mocy z najbliższego otoczenia.
Takaver drgnął. A więc to wyjaśniało wygląd drzew, które widzieli, gdy wylądowali na wyspie. Władca po prostu wyssał z nich życie. Ale po co?
- Moc jest mi po to, żeby po powrocie na Metru-Nui zabić tego spiskowca. Będę na tyle potężny, by go zmieść z powierzchni ziemi.
- Dobra, uzdrów Darvu, bo nie skończysz mówić! – ponaglił go przywódca drużyny.
- Trok był moim sługą – ciągnął niewzruszenie władca – wprawdzie nie miał was wypuszczać, ale gdy byliście w dżungli zmusiłem go telepatycznie, by was opuścił. Kazałem mu zabrać Maskę Portali i nie dawać jej wam. Jednak nie podołał. Za chwilę zapytacie, skąd wiedziałem, gdzie idziecie. Jak wspomniałem, umiem używać telepatii.
W tym momencie Takaver, Votar i Okhal poczuli jak coś wdziera się do ich głów, ktoś używa ich myśli. Usłyszeli głos, mimo, że nikt się nie odezwał:
- Przeciągnąłem na swoją stronę Kalerena. Był najbardziej odmienny z was wszystkich. Jest dziwną istotą. Ale to inna historia.
- Czas na pozostałe pytania. Hmm…
- Jak ją uleczysz? – zapytał szybko Takaver.
- Mam swoje sposoby. Przecież jestem stworzycielem kilku rodzajów Rahi. Potrafię leczyć. Denerwuje mnie to, że nikt nie docenił naszej pracy. Dzięki naszym Rahi wszyscy żyli bezpieczniej, a nie widziałem żadnych pokłonów oddawanych nam. Tylko Wielki Duch cieszył się nimi, hołdami, pieśniami, legendami i ofiarami. Każdego z nas to denerwowało. Ale niedługo się zemszczę. I na zdrajcach, i na niedoceniających.
Votar zacisnął pięści. Chciał dorwać również większość istot i na pewno rządzić samemu. Będzie to trudne. Ale sądząc po jego wyglądzie, ma spore szanse…
- Ostatnia odpowiedź. Nikt nie obiecywał, że pozwolę wam wrócić do domu. Pokażcie tą… Darvu.
Władca podszedł do leżącej Toa. Dotknął jej pazurzastą stopą. Nagle Darvu zaczęła się trząść. Rozeszła się po niej fala ciepła. Niebieskawa poświata okrążyła jej ciało.
- Dziękuję… - szepnęła. Otworzyła oczy. Zobaczyła go. Krzyknęła przerażona i cofnęła się.
- Stój, bo spadniesz.
Zatrzymała się. Następnie podeszła do Okhala i od tej pory trzymała się blisko niego.
- Dobrze, Kalerenie – Makuta odwrócił się do Toa Powietrza – daj mi Maskę Portali. Odpłyniemy razem w nowy, lepszy świat, który stworzymy.
- Czekaj, władco – rzekł Takaver.
Kolos zatrzymał rękę.
- Bądź konsekwentny i uczciwy, Takaver. Wyleczyłem wam przyjaciółkę, więc teraz łaskawie pozwólcie mi otworzyć portal na Metru-Nui.
- Ale ty nie chcesz zabić tylko tego Makuty, który chce rządzić światem. Jeśli zginie on z twojej ręki, można będzie śmiało nazwać to eliminacją. Będziesz eliminował istoty, które będą dla ciebie niewygodne. A wiedz, że będzie ich naprawdę dużo. Więc nie będziesz miał, czym rządzić – Takaver próbował grać na czasie, rozpaczliwie szukał rozwiązania tej sytuacji.
- No właśnie – powiedział bez sensu Okhal.
- W takim razie sobie podporządkuję każdego, kto będzie dla mnie… niewygodny – użył tego samego tonu, co Takaver – jednak wami nie będę rządzić. Nie jesteście dla mnie niewygodni. Jesteście BARDZO niewygodni. A takich trzeba… eliminować.
Takaver poczuł ukłucie w sercu. Czyżby władca mówił poważnie? Czy chce z nimi walczyć? Przecież oni nie mają szans. A poza tym, nie musiał ich nawet zabijać. Mógł ich tu zostawić na pastwę losu.
- Tylko spróbuj tknąć kogokolwiek z nas… pożałujesz tego – wycedził Votar.
- Może masz rację, Takaver – postać zignorowała Votara – ale mnie zirytowaliście. Jeśli nie pozwolicie mi tam wejść, będę zmuszony was zabić.
A jakie mamy inne wyjście, pomyślał dowódca drużyny. Jeśli nie chce rozwiązać sprawy pokojowo, walka jest naszym ostatnim ratunkiem. Ostatnią nadzieją na powrót do Metru-Nui.
Władca uniósł lekko swój gigantyczny miecz. Powoli przesunął wzrok na Kalerena, który wolno kiwnął głową.
- Będę bronić swojego władcy – zadeklarował Toa Powietrza.

A więc nie ma już odwrotu… musimy walczyć. Być może tak chciał Mata Nui, takie mamy przeznaczenie…


Ostatnio zmieniony przez Akamai dnia Pon 21:08, 19 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Pon 20:51, 19 Lip 2010 Zobacz profil autora
Lirken



Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post
W oczach Votarowi zaczęło coś świecić, coś się rozjaśniać. Czuł, jak bolały mu płuca, paliły żywym ogniem, jak najpotężniejszy z najpotężniejszych wdechów da mu tylko ułamek powietrza, potrzebnego do oddychania. Po kilku sekundach wszystko wróciło do normy. Obraz przybrał normalne kolory, dźwięki były normalnej wysokości. Votar poczuł, że ledwo dyszy. Pod swoimi stopami zobaczył brutalnie poturbowanego Kalerena. Maska pękła, dwa jej kawałki leżały na ziemi. Zbroja była powgniatana w ciało Toa.

EDIT: Przeczytałem Fajne, fajne. Jak zresztą zawsze. Podoba mi się szczególnie wyrafinowanie języka i specyficzne określenia.

Ciekawe czy zakończysz to jak Szekspir ( wszyscy Toa zginą ), czy może ten zły polegnie.


Ostatnio zmieniony przez Lirken dnia Wto 12:17, 20 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Pon 22:03, 19 Lip 2010 Zobacz profil autora
Akamai



Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: mam wiedzieć?

Post
Dzięki, za czytanie i komentarze, Lirken. Wyrafinowanie języka i specyficzne określenia? Rozbawiony Podaj przykłady, tak z ciekawości.
A teraz... Rozdział XI. Czy ostatni?

Rozdział XI

Makuta uniósł miecz w górę. Oplątały go czarne języki ognia. Wystąpił do przodu, zakręcił dwa potężne młyny i ciął w kierunku Takavera i Votara od boku. Obaj ledwo uchylili się przed szybkim ciosem. Takaver już miał całe siły zebrane w rękach. Wyskoczył do przodu i wykonał mocny cios od dołu. Władca odchylił się, brzeszczot dowódcy Toa tylko zahaczył o łańcuchy przeciwnika. W tym samym momencie Votar trzasnął młotem prosto w lewą stopę wroga. Władca krzyknął przeraźliwie i kopnął z hukiem prawą nogą Takavera. Ten odleciał prawie do końca platformy, wychodzącej z fortecy, wiszącej nad jej sklepieniem jakieś 40 metrów (a nad ziemią – około stu). Gdy upadł na jej podłoże, zaczął jechać na plecach w kierunku przepaści. Prawie stracił kontrolę nad emocjami, czując, że zbliża się do krawędzi. Jednak prawie w ostatnim momencie udało mu się zachować trzeźwość umysłu. Wystawił przed siebie ręce, a kolce, które pozostały mu na ramionach spowolniły poślizg, aż w końcu Toa się zatrzymał.
W tym czasie Okhal wydłużył swą włócznię i sprawił, że jej grot zapłonął. Z całych sił cisnął nią w kierunku władcy, który jednak odbił ją mieczem zupełnie przypadkowo, próbując trafić nim Votara.
Toa Ziemi po raz drugi uniknął ciosu Makuty, wykorzystując jego dezorientację przez włócznię Okhala. Darvu zaszła przeciwnika od tyłu i wyskoczyła w górę. Wbiła mu harpuny w plecy. Jednak miał zbyt mocną drugą warstwę zbroi. Na niej broń się zatrzymała. Władca odwrócił się z rykiem, a łańcuchy, które miał zawieszone na ciele nagle poruszyły się i usztywniły. Uderzyły z trzaskiem Toa Wody. Wywróciła się na ziemię. Zanim wróg wykonał kolejny ruch, ona spróbowała się skupić. Jej moc łączyła się z bronią. Skierowała przepływ energii do harpunów nadal wbitych w plecy nieprzyjaciela. Nagle obie bronie wyszły z ran, dzięki wodzie, która z nich wystrzeliła. Władca krzyknął z bólu. Nagle pod jego stopami coś eksplodowało i na chwilę wszystkich oślepiło. Gdy błysk minął, Toa zobaczyli Makutę unoszącego się w powietrzu. Lewitował jakieś cztery metry nad nimi.
Nagle kolejny błysk oświetlił jeszcze bardziej całą platformę. Władca znajdował się już dziesięć metrów nad bohaterami. Rozłożył ręce, a z osmalonych szponów sztucznej łapy platformy wystrzeliły świetliste błyskawice, trafiając w niego. Potężny grzmot wstrząsnął konstrukcją. Wszystko zaczęło nieustannie drżeć. Całą okolicę przeszywał buczący głos. Toa spojrzeli po sobie, nie wiedząc, co się dzieje. Nagle prądy oplotły ciało Makuty, a z jego rąk strzeliły pioruny, szybując prosto w Toa. Eksplozja oświetliła, ogłuszyła i obaliła na ziemię każdego. Wszyscy trzęśli się przez przepływający przez nich prąd, oprócz Kalerena, który nie został trafiony. Wstał, patrząc, jak jego dawni przyjaciele leżą na ziemi i się dymią.
Platforma nadal się trzęsła.
Makuta wylądował na ziemi, naładowany nową energią. Wysunął rękę w kierunku Toa. Wokół nich zaczęły pojawiać się niebieskie plamy, zawisające w powietrzu. Zaczęły się łączyć w jedną kopułę, która w końcu zakryła leżących bohaterów. Kopuła uniosła się, stając się kulą. Nagle zdeformowała się i niebieskie pole oplątało pojedynczo każdego Toa.
Władca sterował polem, aż ustawił wszystkich w pozycji stojącej. Niebieska poświata rozprysła się.
- Walczycie czy nie? – przemówił wróg.
Takaver popatrzył w stronę Kalerena. Toa Powietrza spojrzał na przywódcę i wyciągnął miecz.
- W głębi duszy zawsze chciałem to zrobić. Mimo że byłeś dla mnie przyjacielem… przez kilka chwil – oświadczył Kaleren.
- Jak sobie chcesz. Jeśli zginiesz, to będzie twoja wina.
- Nie. Twoja. Przecież sam się nie zabiję.
Takaver zaczął trzeć różne części ciała, poturbowane przez prąd. Nagle skoczył w przód, podniósł z ziemi swój miecz i zaatakował nim Kalerena. Ten zablokował cios od góry i odepchnął ostrze Toa Kamienia. Wykonał obrót i z impetem rozciął tylko powietrze, gdyż przywódca Toa uchylił się w samą porę. Ciął Toa Powietrza od dołu, przez prawą nogę po ramię. Zostawił poważną rysę na jego zbroi. Kaleren warknął i kopnął Takavera. Ten zdołał utrzymać się na ziemi. Ledwo zdążył zablokować szybki i mocny cios dawnego przyjaciela. Tym razem siła ataku powaliła go na ziemię. Przeturlał się w bok, blisko krawędzi platformy. Zdążył wstać i strzelić w Kalerena strugą energii z miecza, by go zatrzymać. Toa Powietrza zablokował strzał mieczem. Energia eksplodowała, zasłaniając mu widoczność. Zatrzymał się. Jasne plamy przed jego oczami zniknęły. Zobaczył, że zatrzymał bieg metr przed krawędzią platformy. Gdy się odwrócił z ciosem miecza w bok, było za późno. Takaver zbił jego ostrze i kopnął z całej siły w tors. Toa Powietrza odleciał do tyłu z głuchym jękiem. Zaczął spadać w dół z krzykiem. Jednak nagle na niebie pojawiła się błyskawica. Zerwał się potężny wiatr. Ze świstem uderzał w Toa i władcę, obserwującego z pozostałymi walkę. Takaver z trudem ustał w miejscu. Wir powietrza uniósł się do góry, formując się w małe tornado. Nagle Kaleren wyleciał w górę, wystrzelony przez siłę tornada. Spadł na platformę, celując mieczem w Takavera. Trafił prosto w jego ramię. Toa Kamienia wrzasnął i wybił miecz wroga z ramienia. Musiał walczyć jedną ręką. Swoją bronią spróbował rozciąć szyję nieprzyjacielowi, ale ten odskoczył w tył i przejął kontrolę nad swoim żywiołem.
Widząc to, Toa Kamienia użył swojej mocy. Do góry, od samej ziemi poszybowały potężne skały, z niektórych jeszcze osypywał się piasek. Kierowane siłą umysłu Takavera, jakby nie zwracały uwagi na tornado, które normalnie powinno je wciągnąć. Głazy poleciały w kierunku Kalerena, lecz ten, czerpiąc siły z huraganu, odepchnął je w różne kierunki. Takaver spróbował jeszcze raz. Wielkie kamienie spadły na Toa Powietrza, który jednak stworzył tarczę z silnego wiatru, który je ponownie odepchnął. Mocny podmuch powietrza uderzył w przywódcę. Przewrócił się na ziemię, a kolejne uderzenia wiatru zaczęły go spychać do drugiej krawędzi. Ponownie wezwał do pomocy skały, które bez przerwy zostawały odpychane. W końcu Takaver stworzył jeszcze większą nawałnicę głazów. Kaleren kolejno zaczął je rozbijać siłą powietrza, jednak było ich zbyt wiele. Toa Powietrza chciał już się cofnąć do tornada i pozwolić, by go wchłonęło, ale skały zdążyły go dosięgnąć. Walnęły go tak mocno, że sam prawie doleciał do tornada, jednak zanim żywioł go pochłonął, przeogromna skała, wyrwana przez moc Takavera z ziemi, przyleciała od dołu i uderzyła go przerażająco silnie. Kaleren, który znalazł się wysoko poza zasięgiem mocy tornada, spróbował ostatniego ataku, widząc, że dowódca Toa szykuje jeszcze jakiś cios.
Takaver zacisnął z całych sił swą pięść. Zaczęła świecić bladym światłem, aż pojawiła się wokół niej jasna poświata. Nagle jego dłoń zamieniła się w monstrualną kamienną pięść. Potężnie się zamachnął i krzyknął, chociaż wiedział, że Kaleren go nie usłyszy:
- Wybacz!
Kaleren stworzył coś podobnego. Ogromna masa powietrza znalazła się pod jego kontrolą. Wokół niej pojawiła się jasnozielona obwódka. Spadając, wymierzył cios prosto w Takavera.
- Nienawidzę cię!!! - całą swą złość przelał na siłę.
Pięści żywiołów zderzyły się. Wszystko jeszcze bardziej się zatrzęsło. „Pięść” Takavera zaczęła się kruszyć, ale powoli przedzierała się przez moc Kalerena. Obaj krzyczeli, całą swoją siłę oddawali temu atakowi.
Siłowali się. Żaden z nich nie dawał za wygraną. Obaj czuli, że mają jeszcze dużo sił.
Jednak Takaver musiał coś robić. Jego kamienna pięść kruszyła się coraz bardziej.
Kaleren, czując, że uwaga Toa Kamienia skupia się na czymś innym, użył swojej pełnej mocy, by przebić się przez moc Kamienia.
Przywódca poczuł, jak moc przeciwnika rośnie. Wysilał się z całych sił, ale zbyt szybko je wyczerpał. Powoli zaniechiwał dalszego siłowania się. Wiedział, że przegra. Próbował się zmusić, lecz nie dał rady.
No tak.
Przecież miał Maskę Siły Woli.
Zaczęła świecić, wydobywając z siebie jednocześnie cichy pisk.
Toa Kamienia wrzasnął. Za pomocą maski zmusił się do dalszej walki. Zaczął przebijać się przez pięść Powietrza.
Kaleren też już wyczerpywał swe zasoby sił. Postanowił użyć swojej Maski Odbicia.
Zapłonęła zielonawym światłem, ale zgasła.
Została zniszczona przez Votara jeszcze w podziemiach, przy wejściu do komnaty Maski Olmak.
- Nie!!! Nie przegram z tobą, Takaver!!!
Widząc, że nie wygra z Toa Kamienia, Kaleren podjął ostateczną decyzję.
Szaloną.
Napełnił się energią wchłoniętego tornada. Ryknął najpotężniej, jak się dało.
Jego ciało eksplodowało, uwalniając całą siłę żywiołu Powietrza.
Cała wyspa zatrzęsła się w posadach. Gigantyczne uderzenie wiatru zostało częściowo zatrzymane przez moc Maski Absorpcji Votara. Fale powietrza rozbiły kolce, z których Makuta pobierał moc. Cała platforma przechyliła się z nienaturalnym głosem, który wydawały pękające fundamenty twierdzy. Darvu złapała się pozostałej podstawy wielkiego kolca, a Okhal wbił włócznię w ziemię. Takaver złapał Votara i nie wiedział, co dalej robić – znajdowali się na środku platformy, a zanim dobiegliby do czegoś, czego można było się złapać, dawno leżeliby martwi na ziemi. Platforma przekrzywiła się do tego stopnia, iż pewnym było, że już nigdy nie będzie w pozycji pionowej. Jednak, ku zdziwieniu Toa – prawa fizyki chyba zostały złamane – platforma zaczęła wracać do pionu. Jej podstawa uderzyła w ziemię. Jeszcze przechyliła się lekko w lewo i wróciła na właściwe miejsce.
- Żyjemy… - szepnął Votar.
- Kaleren nie – stwierdził smutno Okhal – przeklęty dureń. Dlaczego on to zrobił?
- Podstawa platformy została naruszona...
Toa jakby przez chwilę zapomnieli. Zapomnieli o tym, że na platformie wciąż się znajdował władca.
- Idioci... - wycedził swoim tubalnym głosem Makuta. - Przeklęci idioci!
Uniósł potężny miecz, i nagle coś trzasnęło. Wszyscy zamarli. Usłyszeli dźwięk kamieni uderzających o ziemię.
- Wszystko się zawali... - szepnął z przerażeniem Okhal.
Platforma gwałtownie się przechyliła, jej rozdzierająca się podstawa znów jęknęła. Toa zaczęli się zsuwać, Makuta rysował pazurzastymi stopami podłoże.
- Cholera! - krzyknął wykończony Takaver, który zaczął biec na przeciwny kraniec platformy, by ją przeważyć. Ale było już za późno.
I wszyscy spadli.


Ostatnio zmieniony przez Akamai dnia Śro 15:51, 21 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Śro 15:51, 21 Lip 2010 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum PFB Strona Główna » Tekst Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin