Autor |
Wiadomość |
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
Wyspa Chaosu. |
|
Nowy Fan Fic. Zapraszam wszystkich. Postaram się, by był tak dobry, a nawet lepszy od tego o Bara Magna. Zachęcam do lektury kolejnych części.
Aha, napiszcie, czy odpowiada wam ta czcionka.
No, to tyle na wstęp, mam nadzieję, że przynajmniej co dwa dni "spod pióra" wychodzić będzie jeden świeży odcinek, opowiadający o losach...
Rozdział I
Słońce rozbiło mrok, oblało światłem nocne niebo, zabierając z niego jasne gwiazdy. Białe chmury na horyzoncie płynęły po powietrznej drodze w wolnym tempie.
Fioletowa łuna nad horyzontem zamieniała się w pomarańczową pościel ze światła, okrywającą płaszcz nocy. Pierwsze promienie słońca wystrzeliły w górę, oślepiając swym jasnym blaskiem.
Blada tarcza słońca rozjaśniała się, aż do stopnia, w którym nie można było na nie patrzeć.
A Południowy Kontynent budził się.
Wielkie kręgi światła rozpościerały się na lądzie i morzu. Wszystkie drzewa zachwiały się po silnym podmuchu wiatru.
W miastach Matoranie wstawali do pracy.
Próbowali przywrócić siły Mata Nui.
Wielki Duch bardzo ucierpiał po wojnie domowej Matoran. Stracił siły, świat stał się słaby.
Zakon Mata Nui wysłał drużynę sześciu Toa:
- Takaver - Toa Kamienia - przywódca drużyny.
- Okhal - Toa Ognia.
- Votar - Toa Ziemi.
- Darvu - Toa Wody.
- Pravak - Toa Lodu.
- Kaleren - Toa Powietrza.
Ich misją było odnalezienie świętego artefaktu - Maski Życia, by przywrócić Mata Nui zdrowie.
Na pewno nie pozostało mu wiele czasu.
Drużyna przedarła się przez większość kontynentu i dotarła do części, w której gdzieś była maska.
Tropy doprowadziły ich aż do tajemniczej świątyni.
- Ktoś tam stoi - powiedział cicho Votar, ukryty z towarzyszami w krzakach.
- To strażnik - odparł Okhal.
- Idziemy, nie wiem, po co się ukrywamy - powiedział głośno Kaleren.
- Zwariowałeś? Patrz, jaki on jest potężny. Musimy... - Okhal nie dokończył. Kaleren wyszedł z krzaków bez zastanowienia i rzekł:
- To zostań.
Pozostali popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami.
- Jak zwykle - powiedziała Darvu - a zresztą - jak chcecie, to sobie tu zostańcie. Ja też nie mam zamiaru.
Wyszła z krzaków za Toa Powietrza. Podeszli bliżej świątyni, przy której stał wysoki, mocarny strażnik. Miał na sobie niebiesko-złotą zbroję i maskę, jakiej Toa jeszcze nie widzieli.
Reszta wyszła za towarzyszami. Stanęli przy nich.
Strażnik ich zauważył. Zmierzył ich chłodnym wzrokiem zza złotej maski.
Stali tak w ciszy. Kaleren miał już wyjść naprzód drużyny, lecz zatrzymał go wstrząsający głos obcego:
- Czego chcecie? - przemówił. Jego głos był dziwnie pusty, pozbawiony emocji.
- My... - zaczął Votar, lecz przerwał mu Kaleren:
- Chcemy wejść do środka - natomiast w jego zdanie wciął się przywódca. Takaver.
- Chcielibyśmy spytać cię, czy możemy wejść i użyć maski.
- Nie możecie. Coś jeszcze?
- Czemu nie? - zapytał Kaleren. W jego głosie pobrzmiewała nuta irytacji.
- Wielu już takich tu było, którzy podawali się za Toa i mówili, że chcą użyć Maski Życia w imię dobra - strażnik zgasił wszystkie argumenty wszystkich Toa.
Po chwili krępującej, dziwnej ciszy Kaleren podniósł głos:
- To może inaczej to rozwiążemy? - wyciągnął powoli zza pleców stalowy miecz z wyżłobionym znakiem żywiołu powietrza. W zagłębieniu świeciło słabo jakieś światełko. Toa Powietrza zza maski Kakama zmierzył strażnika zabójczym wzrokiem.
Mocarz spojrzał prosto w twarz Kalerenowi. Wyjął wielki, dwumetrowy dwustronny miecz, połyskujący w porannym słońcu. Zabójczo niepokojący dźwięk stali przeszył uszy wszystkich Toa.
Nagle strażnik rzucił się całą siłą w stronę Kalerena. Ten zdążył wyciągnąć tarczę podobną do tej, którą miał Toa Lhikan.
- Idiota! - krzyknął Votar.
Przeciwnik potężnie zamachnął się mieczem i ciął nim prosto w Toa. Jednak on zasłonił się tarczą. Wielkie drgania przeszyły nagle jego rękę i tarczę, ale utrzymał się w pozie stojącej. Szybko kłuł mieczem w tors strażnika. Miecz ześlizgnął się po złoto-niebieskim kirysie, a wróg jednym ciosem pięścią powalił Kalerena na ziemię. Od razu zrobił obrót i rozciął ramię Okhalowi. Toa Ognia upadł na wilgotną od porannego powietrza ziemię.
Wtem strażnik został ugodzony w tors, tym razem celnie. Pravak wbił swoją lodową włócznię w brzuch nieprzyjaciela. Ten spojrzał powoli na ranę. Pravak dosłownie wisiał na swojej wbitej włóczni. Zaparł się nogami. To nic nie pomogło. Strażnik przemówił.
- Tego już za wiele - kopnął potężnie Toa Lodu, który z trzaskiem wylądował na ziemi obok pozostałych.
Votar, Darvu i Takaver od razu nie chcieli przystępować do walki i zajmowali się rannymi, zauważywszy stan Kalerena.
Strażnik wyjął z siebie włócznię i cisnął nią w Toa. Odbiła się od Okhala, leżącego na ziemi.
Toa nie mieli szans na wygraną. Nagle stało się coś, co zapieczętowało ich totalną porażkę.
Z maski strażnika wybuchło złote światło.
Złocista fala bezgłośnie powiększyła się i zawirowała. Bujając się w miejscu, jak woda wzniesiona powietrze przez morskie fale, nagle pomknęła w stronę Toa.
Grupka "bohaterów" mogła tylko patrzeć, jak fala światła zbliża się w ich stronę, coraz bardziej materializując się do dziwnej postaci.
- Powitajcie się z południowymi wyspami - powiedział tylko obcy.
Z początku niekształtna masa światła, teraz kula, w środku której znajdował się widok na... chmury - powiększyła się do rozmiarów zdolnych objąć całą grupę. Po prostu przeleciała przez Toa, w dżungli, przy świątyni nie zostawiając ani jednego z nich. Fala pomknęła aż do ich wczesnej kryjówki w krzakach i zdematerializowała się pod wpływem opuszczenia głowy przez strażnika. Pozostał sam przed budynkiem.
Zaś w kuli...
Sześć postaci wirowało w nicości i zarazem we wszystkim. Fale złota rozdzierały się, rozbijały się o nich, aż trzaskając złowieszczo otworzyły przejście. Przejście do chmur, które widzieli wcześniej.
Bez odwrotu wpadli do dziury, szybko uświadamiając sobie, że spadają.
W stronę chmur.
Jednak po krótkiej chwili prawa fizyki wróciły do normy, zapach ozonu otoczył powietrze, które gwałtownie zafalowało.
Toa zaczęli spadać na jakiś ciemny ląd.
Po kilku sekundach sześciokrotnie cichą okolicę przebył donośny trzask.
Wszyscy leżeli w bezruchu.
Aż pierwszy z nich podniósł w bólu głowę.
Darvu wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a jej niebieska maska Huna prawie z niej spadła.
Rozdział II
Ciężkie ołowiane chmury przysłaniały niebo. Przelatywały przez nie szybko. Wysoko szalała wichura, rozszarpująca chmury niczym Muaka swoją zdobycz. Wielkie zimne krople nagle spadły na ziemię rozbijając się o nią. Wkrótce woda wypełniła doły i zagłębienia.
Toa zaczęli się podnosić. Byli cali obolali po upadku z tak dużej wysokości. Okhal wstał po Darvu, później Votar i reszta.
Toa Wody wskazała im straszliwy widok.
W melancholijnym, przygnębiającym deszczu, wśród nisko wiszących chmur, daleko od Toa na kilometr, widniała ponura, czarna, rozpadająca się forteca. Niegdyś na pewno piękna, teraz smutna i posępna przyciągała uwagę każdego, kto znalazł się na wyspie. Dwie strzeliste, popękane wieże ledwo stały. Można było zauważyć, że jedna z nich nawet lekko się chwiała.
Środkowa część fortecy również była sfatygowana, wyglądała na porzuconą. Pęknięcia na kolumnach podtrzymujących budowlę było widać nawet z takiej odległości. Musiały więc być wielkie, a to oznaczało, że budynek również. Wielkich wrót, tworzących wejście do tego miejsca nie było – zamiast nich znajdował się kolosalny kamień. Reszta twierdzy była skryta za mgłą i chmurami.
Nieopodal rozbłysnęło oślepiające światło, po nim rozległ się trzask i grzmot. Piorun uderzył gdzieś niedaleko, dodając upiornego nastroju dla tego miejsca.
Deszcz przybrał na sile.
- Gratulacje, Kaleren! – ryknął Votar – z twoją pomocą na pewno dostaniemy się do Maski Życia!
Toa Powietrza nie odpowiedział. Zmierzył tylko Votara pełnym nienawiści wzrokiem i usiadł na pobliskim zmoczonym kamieniu.
Strumienie wody zalewały szóstkę postaci.
Następnie odezwał się Okhal:
- W ogóle nie powinniśmy cię zabierać na tę misję! Czy ty wiesz, co znaczy słowo „rozwaga”? Wiesz?! Tyle lat uczyliśmy się, by być jak najlepszymi Toa!
Kaleren milczał. Spoglądał tylko w ziemię pustym wzrokiem. Nie wzruszało go to, że kamień, na którym siedział coraz bardziej wgniatał się w błoto, ani na to, jak bardzo krople deszczu były zimne.
Pravak nie odzywał się. Patrzył tylko na odległa budowlę.
Takaver popatrzył pełnym rezygnacji wzrokiem na zielonego Toa i wrzasnął:
- Przez ciebie jesteśmy na jakimś cholernym pustkowiu! Na jakichś południowych wyspach!
Darvu zignorowała postawę Kalerena i spytała Takavera pełnym nadziei tonem:
- I co teraz zrobimy?
Wszyscy oprócz Kalerena popatrzyli na Takavera pytającym wzrokiem.
Zawsze w niego wierzyli. Pokładali w nim wszelką nadzieję, wiedząc, że jest dobrym dowódcą i stara się, by każdy czuł się jak najlepiej w drużynie. Jednak nie zawsze mu to wychodziło. Chciał, żeby wszyscy byli mu posłuszni, by unikać wewnętrznych konfliktów. Czuł, jak jest obarczany przez wszystkich ogromną odpowiedzialnością. Był pewien, że gdyby Kaleren zginął w walce ze strażnikiem, wina spadłaby na niego. Wiedział jednak, że trzeba mieć trochę rozumu i wiedzieć co się robi. Nie zawsze mógł zapobiec zapałowi i nierozwadze Toa Powietrza.
Widział niesamodzielną grupkę wojowników, która bez niego nie wiedziałaby, co robić. Toa mieli świadomość, że oni nie nadają się do dowodzenia, i że Takaver został po prostu do tego stworzony. Nie wiadomo czemu, ale zawsze było tak, iż właśnie on znajdował wyjście z niemal każdej sytuacji. Pozostali od niego się uczyli, a on starał się doskonalić swoje zdolności przewodzenia i zapobiegania sytuacjom, takim, jaka nastąpiła w tym dniu. Niestety czasami Kaleren przerastał granice wytrzymałości nerwów Takavera.
Toa Kamienia powiódł wzrokiem po swojej drużynie. Zastanawiał się przez długą chwilę. Czwórka towarzyszy patrzyła na niego nadal pełna nadziei. Czekali cierpliwie.
- Pójdziemy do tamtej fortecy… rozejrzymy się, zobaczymy, co tam jest.
Zapanowała cisza. Toa zastanowili się czy to dobre rozwiązanie. Jednak lepszego chyba nie widzieli. Zwłaszcza w tak trudnej sytuacji.
- No to ruszamy… - rzekł cicho Okhal.
Toa poszli przez ciemną kamienną drogę, zalewaną przez strumienie deszczu.
Po drodze nie było nic ciekawego.
Tylko drobne wzniesienia, kamienie czarne jak smoła, drzewa również ciemne i tak obrzydliwe, tak paskudne, że Kaleren odwrócił od nich wzrok, przyzwyczajony do zielonych, pięknych drzew w ogrodach Le-Metru. Te tutaj były po prostu brzydkie. Ich puste, suche i zmurszałe gałęzie powyginane pod nienaturalnymi kątami nie miały na sobie żadnych liści. Popękana, pokaleczona kora odpadała wielkimi kawałkami, pod „drzewem” leżały jej części.
Posępne drzewa stały, jakby krzyczące, powyginane w jęku agonii. Niemal można było usłyszeć ich proszenie o litość i skrócenie ich męk.
Zdegustowani Toa poszli dalej. Minęli wyższe wzgórze, wspięli się na następne i zobaczyli czarną fortecę w całej okazałości.
Dwie spiralne, poobijane, popękane wieże były chwiejne, mogły w każdej chwili upaść. Między nimi znajdował się wielki, potężny budynek, równie czarny co zbroja Votara. Również był spękany, rozpadający się. Na oczach Toa kawał ściany odpadł od reszty budowli.
Kiedyś budynek ten był jedną wielką kopułą z dwoma wieżami, teraz przypominał niekształtną stertę gruzu.
Z dachu wystawała wielka sztuczna łapa z potężnymi szponami na końcu. Na „dłoni” znajdował się jakiś plac, mogący pomieścić w sobie ponad dwa tuziny Toa. Z tego placu odchodziły grube czarne kolce wysokości kilkunastu metrów. Ich podstawy były wyraźnie białe, więc z tego wynikało, że górna część tych kolców była po prostu osmalona. Ale czym?
- Na Wielkie Istoty – wyszeptał w głośnym deszczu Votar, po czym dodał głośniej – Kto to wybudował? To jest monstrualne!
Okhal, gdy ocknął się ze zdziwienia pokręcił głową w niedowierzaniu.
- Coś tam musi być… to znaczy ktoś. Nikt nie porzuciłby tak potężnej twierdzy.
Zapanowała cisza, którą przerwało niespodziewane zdanie wypowiedziane przez Pravaka:
- Zauważ, że cała się rozpada. Chciałbyś w takiej mieszkać?
- Mimo to musimy sprawdzić – powiedział Takaver i przerwał.
Toa usłyszeli donośny huk i trzask. Po nim grzmot pioruna, który wstrząsnął gwałtownie ziemią.
Towarzysze odwrócili się za siebie.
Ujrzeli wysokiego… Toa? Miał na sobie ciemną Kanohi Miru, nietypowy kirys złożony z dwóch części, tak samo dziwne naramienniki i nagolenniki. Na plecach miał zawieszoną jakąś wyrzutnię, w prawej ręce dzierżył długi, na pozór ciężki miecz.
- Pójdziecie ze mną – rzekł pustym głosem i uniósł lewą dłoń, wykonując jakiś szybki gest.
Nagle zza wzgórza wybiegło kilkanaście dziwnych stworzeń, wyglądających jak powiększone kilkokrotnie Gafny, połączone z Nui-Jaga ze szczękami potężniejszymi od ostrzy naramiennych Takavera.
Rahi otoczyły szybko grupę Toa, którzy nie mogli nic zrobić, tylko patrzeć i słuchać nienaturalnych dźwięków wydawanych przez te istoty.
Toczyły pianę z pysków, ryczały, pomrukiwały cicho i skomlały. Czekały tylko na rozkaz pożarcia. Ich pan skinieniem głowy ożywił wszystkie bestie, które rzuciły się na Toa i zaczęły oblewać ich jakimś toksycznym, palącym płynem. Toa popadali jeden po drugim pod wpływem uwalniania się jakiegoś zniewalającego dymu z płynu wypluwanego przez Rahi.
Rozdział III
Pravak upadł z trzaskiem na prastarą posadzkę zimnej celi. Poczuł okropny ból w momencie uderzenia głową o ziemię. Podniósł się dopiero po kilkunastu sekundach. Głowa mu pulsowała niemiłosiernie. Przejechał powoli ręką po masce, jakby sprawdzając czy ją na sobie ma. Obrzucił niepewnym wzrokiem całe pomieszczenie. Zobaczył gołe, ciemne i wilgotne ściany, rozsypujący się sufit i powykręcane, zardzewiałe kraty. Dopiero wtedy zauważył pozostałych Toa. To miejsce było dość duże, by pomieścić nawet dwa razy tyle Toa. Darvu, Kaleren i Votar leżeli nieprzytomni na ziemi. Ich pancerze były poniszczone przez coś, co Pravak pamiętał przez mgłę.
Przypominał sobie, że znajdował się przed tym budynkiem… i że coś ich zaatakowało. Jakieś Rahi… Chyba pluły w nich jakimś kwasem…nieważne. Ważne było, że wszyscy żyli. Okhal i Takaver stali na nogach. Przywódca drużyny patrzył na kraty celi nieruchomymi oczami.
Pravak wiedział, jak bardzo Takaver cierpi. Wiedział, że Toa Kamienia dokłada wszelkich starań, by poprowadzić drużynę do celu. Rozumiał przyjaciela i sam współcierpiał z nim. Zdawał sobie sprawę, jak trudno jest wszystkim dogodzić, być dobrym dowódcą i jednocześnie dotrzeć do celu. Do Maski Życia.
No właśnie. Nawet nie zdołali się przedostać do tamtej świątyni. Dlaczego jej strażnik ich nie wpuścił? Dlaczego nie rozpoznał w nich bohaterów? Nawet strażnicy muszą wiedzieć, co się dzieje na całym świecie. Wszechświat był w potężnym zagrożeniu. Co by się stało, gdyby… Wielki Duch umarł?
„Nie”, pomyślał Pravak.
- Nawet nie mogę tak myśleć – szepnął do siebie. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Myślami wrócił do teraźniejszości.
„Muszę pomóc moim braciom”, pomyślał. „Przez tyle czasu nic nie wniosłem do drużyny. Na palcach jednej ręki można policzyć moje zasługi. Jestem tu niepotrzebny… ale muszę to zmienić. I odkupić swe winy. Po prostu nigdy nie cierpiałem walki. Zawsze chciałem znaleźć pokojowe rozwiązanie. W każdej sytuacji. Jednak teraz rozumiem, że walka była, jest i będzie. Przegrywałem, bo jej unikałem. Pokojowe rozwiązania to wyjątki. Trzeba się z tym pogodzić. I zacząć żyć inaczej. Dopiero wtedy Toa mi zaufają. Traktują mnie, jak dzikusa. Jednak… jestem taki sam, jak oni. Nie wierzą, że mogę zrobić coś nadzwyczaj pożytecznego. Tylko Takaver wierzy we mnie. Chociaż tego nie okazuje. Przynajmniej nie teraz. Na pewno siebie obwinia o całą tą sytuację. Chociaż to wina każdego z nas. Nic nie zrobiliśmy, by uspokoić Kalerena. Mam wrażenie, że Takaver już sobie odpuścił i po prostu nie miał już sił, by go uspokajać. Toa Powietrza zawsze taki był. Jakby coś… w sobie krył. Jakby pod tą maską miał coś więcej. Coś w nim tkwi.
Mimo wszystko, nienawidził Toa Powietrza coraz bardziej. Ale musiał pomóc Toa. Takaver był na skraju załamania nerwowego. Reszta pewnie również traciła nadzieję z minuty na minutę.
Poda im pomocną dłoń. Popatrzył na Kalerena.
Nawet jemu.
W tym momencie Toa Powietrza przebudził się i złapał się za głowę.
- Co jest…? – zapytał zmęczonym głosem. Zobaczył ponure otoczenie, celę, do której wpadały strugi światła i małe krople wody przez niewielką dziurę w ścianie.
Okhal, siedząc przy Votarze uniósł wzrok.
- To, co widać – odpowiedział Toa Ognia. – zabrali nam nawet broń.
- Nic dziwnego – rzekł Kaleren, upewniając się, że na plecach nie ma zawieszonego miecza, który zawsze był od niego nieodłączny.
Z kąta celi rozległ się glos Pravaka:
- Wyjdziemy stąd i wrócimy na Południowy Kontynent. Skoro jesteśmy na jakiejś południowej wyspie, możemy… ale nie musimy – być niedaleko naszej ojczyzny.
- Jak? – parsknął śmiechem Kaleren – chcesz nas stąd wyciągnąć, biały rycerzyku? Może pójdź do tego, który nas tu wsadził i wymyśl pokojowe rozwiązanie – Toa podniósł głos – a może chcesz go zabić? Nie, Pravak nie zabiłby przecież nikogo! On ma dobre serce. On jest z Ko-Metru…
- Po prostu zamknij gębę, Kaleren – warknął zbudzony głosem Toa Powietrza Votar. – a więc jesteśmy pod ziemią… nie… nie pod ziemią. Przez tą ścianę przedostają się krople deszczu. Tak czy inaczej, musimy się stąd wydostać.
- Klasyczna gadka – rzuciła Darvu. Popatrzyła nieznacznie na Pravaka, który pełny nadziei czekał, aż ktoś wysłucha jego planu – najpierw ustalmy, kto i dlaczego nas tu wepchnął – kontynuowała – a później zastanawiajmy się, jak uciec.
- Po co cokolwiek ustalać? Nie lepiej nie tracić czasu i uzdrowić Wielkiego Ducha? Przecież on umiera… - mówił ze znudzeniem Kaleren.
- O co ci chodzi? – spytał nagle Okhal. – o co ci wiecznie chodzi? Zawsze jesteś jakiś znużony, bez zapału… markotny…
- Daruj sobie, Okhal – powiedział Takaver, odwróciwszy się od krat. Jednak Kaleren zignorował Takavera.
- Jak to bez zapału? Jest walka, jest zapał!
- Tylko walka cię obchodzi? – kontynuował dyskusję Toa Ognia. – nie liczą się dla ciebie uczucia innych? Nie interesowało cię, podczas walki z tym kolosalnym strażnikiem czy wygrasz, czy nie? Nie dbałeś o to, że on zaatakuje też nas! Pravak mógł nas wtedy nas uratować! Nie jest taki waleczny, jak ty. A mimo to, ocalił nas nie raz! Bez walki. Nie dość, że nie uratujemy Wielkiego Ducha, to nie wrócimy do domu! Nie wiemy, gdzie jesteśmy!
- Nie trać nadziei, Okhal – rzekł ironicznie Kaleren. – powiedziałeś całą prawdę o mnie, ale jednocześnie o nas wszystkich! – jego glos spoważniał.- my wszyscy nie staraliśmy się dotąd, by utrzymać drużynę w ładzie! Takaver, jak widzę dawno już sobie odpuścił! Ktoś musi go zastąpić! Tak nie może być!
Ostatnie pięć zdań zielonego Toa uderzyły w Takavera, niczym kolosalny cios. Nogi zaczęły mu się chwiać. Oczy zabłysnęły.
On, Takaver, przez tyle lat starał się utrzymać drużynę w spokoju. Teraz, po tylu próbach i przeżyciach – te słowa – wbiły się w jego serce niczym zatruta strzała. „ktoś musi go zastąpić!” To go dobiło. Grunt pod jego nogami jakby zniknął, a on sam czuł, jak zapada się w nieprzeniknioną ciemność, bezkresną otchłań żalu, cierpienia i nienawiści. Poczuł, że teraz stracił wszystkie siły. I że poddał się w swojej wewnętrznej bitwie. Od lat zmagał się z problemem przewodzenia grupą tych pięciu Toa. Na początku nie szło mu najgorzej. Jednak, gdy bliżej poznał towarzyszy, gdy zbliżała się wojna domowa – wszystko zaczęło się komplikować. Zaczęły się kłótnie i nieporozumienia. Teraz wydawało się, że to wszystko się skończyło. I pokój, i wojna.
Tracił kontrolę nad sobą samym. Czuł, że on sam był kontrolowany przez Kalerena. To on tak naprawdę wydawał mu polecenia, mówił, co ma robić, czego nie. Nie używając słów. Podświadomie, w miarę, jak Kaleren był coraz bardziej nieposłuszny, Takaver przestawał się z nim sprzeczać. Przestawał również zwracać mu uwagę. To on – Kaleren i tylko Kaleren – złamał go.
Takaver ryknął i rzucił się na podłogę, jak dzikie stworzenie. Do jego oczu napłynęły łzy. Tak wiele łez, tak wielkie łzy, że nie mógł ich powstrzymać. Posadzka wkrótce zalała się och kałużą. Wszyscy na niego popatrzyli ze zdumieniem. Nawet Kaleren przeniósł wzrok na Toa Kamienia.
Ich niezłamany dotąd przywódca szlochał. Zacisnął w pięściach błoto wyjęte ze szczeliny między pofatygowanymi kaflami posadzki.
Votar obrzucił nienawistnym wzrokiem Kalerena. Dyszał bezgłośnie, wiedząc, że to wina Toa Powietrza.
- Dlaczego? – spytał Toa Ziemi.
Kaleren westchnął i jakby się zasmucił. Wydawało się, że chciał coś powiedzieć, jednak…
Nagle rozległy się kroki. Ktoś zbliżał się do celi.
Pravak podszedł do krat. Szybko za nie chwycił i starał się je wygiąć. Nic. Trzymały się mocno, mimo że były mocno pordzewiałe i podniszczone. Wtem zabłysnęło światło. Do korytarza weszła jakaś dosyć wysoka postać. Szeroka w barkach i uzbrojona w miecz oraz podłużną tarczę podeszła do krat. Z jego czarnej maski Ruru biło jasne światło.
- Witam – odezwał się cichym głosem.
- Kim jesteś? – zapytał Okhal.
- Słyszałem, że jesteście Toa – szepnął nieznajomy. – jestem Trok.
- Jesteśmy Toa – powiedział już całkiem rozbudzony Votar. – a ty co tu robisz?
- Jestem strażnikiem… muszę ochraniać więzienie… by… nikt się z niego nie wydostał. Ja… chciał… - głos mu się załamał. Darvu podeszła bliżej krat i zapytała:
- Co się dzieje?
Trok spuścił wzrok i zadrżał.
- Ja też jestem Toa. – zacisnął pięści i zamknął mocno oczy. – Tutejszy… władca…
- Władca? – zapytał nagle Takaver, jakby nie pamiętając sytuacji sprzed chwili.- Mów dalej!
Strażnik zdziwił się nieco.
- Tak… ale… nie mogę dużo mówić. – w końcu Trok wziął się w garść. Westchnął i kontynuował – władca powiedział, że jeszcze tylko pół roku. I wrócę. Na północ. W końcu, wrócę do domu po tylu latach!
Wszyscy popatrzyli się na siebie ze zdumienia. Nawet Kaleren podszedł bliżej.
- Wydostań nas stąd! – rzucił bezpośrednio.
Trok spojrzał na Kalerena .
- Ja nie mogę… bo inaczej władca mnie tu przetrzyma. Albo zabije.
Takaver znowu odwrócił się od pozostałych. Zaczął chodzić bez celu po pomieszczeniu. Nagle zatrzymał się. Stracił już całą nadzieję. Do jego oczu znowu wcisnęły się niepowstrzymane łzy. Oczy tak mu zabolały, że jęknął. Za gardło ścisnął go potężny żal i smutek. Nie mógł teraz wydusić z siebie żadnego dźwięku.
Świat ich potrzebował, a oni siedzieli w zamszałej, brudnej celi.
Toa Kamienia spuścił głowę. Zdał sobie sprawę, że Trok na niego patrzy.
- Może… może będę mógł wam pomóc… - urwał i odwrócił się, ledwo mogąc mówić – zaczekajcie tu.
Rozdział IV
Po chwili Trok wrócił do Toa. Trzymał w ręku duży pordzewiały klucz. Drżącą ręką wsadził go powoli do zamka drzwi. Z cichym trzaskiem przekręcił klucz. Kaleren uśmiechnął się szeroko.
- No, to do roboty! Czas na zemstę, a później… może uda nam się wrócić – zielony Toa zmienił się nagle nie do poznania. Udawał? Czy może tyle radości przywróciło mu szybkie wyjście na wolność?
Trok pokazał gestem, by się nie odzywać.
- Chociaż teraz nic nie zepsuj, Kaleren – szepnął przez zęby Votar.
- Spokojna głowa – odparł głośniej Toa Powietrza.
Darvu pokręciła głową z irytacji i ruszyła za pozostałymi. Szczerze mówiąc miała dość Kalerena, tak jak wszyscy. Nie starała się tego ukrywać. Była twardsza niż Okhal, który stanowczo nienawidził zielonego Toa, jednak nie miał odwagi powiedzieć mu tego w twarz.
Teraz musiała myśleć o teraźniejszości. Dokąd prowadził ich strażnik? Czy na pewno na wolność? Poza więzienie? A może chciał pokazać Toa dla swojego władcy? Toa Wody nie wiedziała. Prędzej czy później, i tak miała się przekonać.
Szli przez ciemne korytarze, oświetlane jedynie przez maskę Troka. Wilgotne ściany, powietrze śmierdzące stęchlizną – nic nadzwyczajnego, wszystko typowe dla przeciętnego więzienia. Temperatura była o wiele niższa niż na wolnym powietrzu, musieli więc znajdować się pod ziemią. Dlaczego więc w celi kapały krople deszczu? Może to nie był deszcz?
Nagle Trok zatrzymał gestem wszystkich uciekinierów. Kaleren obejrzał się przez ramię. Widział spiętego Votara, bojącego się o to, by zielony Toa niczego nie zepsuł, rozgniewaną Darvu, patrzącą na niego i ciemny korytarz, który przebyli. Widocznie nikt ich nie śledził, ani nie obserwował. Przynajmniej, jak na razie.
Strażnik wyjrzał na prawo i lewo, gdzie droga się rozwidlała. Pokazał ręką, by iść na prawo.
Wszyscy przeszli, z wyjątkiem Okhala. Z ciekawością wyjrzał na lewo. Ciekawiły go takie sekrety. Co tam mogło być? Z wielką chęcią by tam poszedł, ale nie sam i nie w tym momencie. Darvu złapała go gwałtownie za rękę i pociągnęła za sobą.
- Spokojnie – szepnął Toa Ognia.
- Spokojna będę, gdy nie będziesz mi przypominał Kalerena.
- Dobrze, nie będę – Okhal uśmiechnął się, jednak Darvu już tego nie widziała, doganiając grupę.
Szli jeszcze dobre pięć minut, gdy nagle korytarz skręcił, ukazując przed uciekinierami długie czarne schody. Trok szepnął tak, by wszyscy go słyszeli:
- Stąpajcie bardzo uważnie. Schody są śliskie i robią sporo hałasu.
Takaver stanął na stopniu zaraz po Troku. Rozeszło się mlaśnięcie, które przebyło cały korytarz.
- Jaka akustyka! – pomyślał – ten, kto zbudował tą… twierdzę, musiał być geniuszem.
Po Toa Kamienia na schody wszedł Votar. Zawsze w takich sytuacjach z brakiem wyczucia, stąpnął w miarę lekko. Dźwięk rozszedł się głośno, aż Toa Ziemi się skulił. Po paru minutach bardzo wolnego wspinania się po schodach, wszyscy dotarli na górę.
- To miejsce to istny koszmar – szepnął jak najciszej Votar – jak dobrze, że te schody są już za nami. Co teraz?
Trok obrócił się i spojrzał na Toa. Machnął głową w bok. Toa skręcili za nim.
Ujrzeli wielkie stalowe drzwi, które Trok jak najwolniej otworzył, by nie robić hałasu.
Gdy wszyscy byli już po drugiej stronie wrót, Toa zaskoczył kolejny nużący widok. Znowu korytarze.
Poszli wolnym krokiem. W ciszy, jaka panowała, narastał niepokój. Zbliżali się do wyjścia coraz bardziej. To oznaczało, że są też coraz bliżej władcy, który (rzekomo) był gdzieś w tej budowli.
Nagle wielki trzask przerwał martwą ciszę. Ściana korytarza rozpękła na kilka części, a kolejny grzmot wyrzucił jej kawały na swojego sąsiada. Kamienie na ziemi wyleciały w górę, spadając kaskadami na Toa. Wszystkie skały spadły na ziemię. Gdy huk ustał, w powietrzu został nieprzenikniony kurz. Po kilku sekundach pył przechodził, powoli odsłaniając straszliwe postaci, przygotowane do ataku.
Rahkshi.
Toa wytrzeszczyli oczy ze zdumienia. Te bestie… tutaj…?
Było ich sześć – cały komplet.
Trok wstał powoli, z ogromnym przerażeniem patrząc na Rahkshi. Pozostali byli równie napawani strachem, ale do tego to zdziwieni, jak nigdy. Nie mogli uwierzyć własnym oczom.
Bestie stały z opuszczonymi głowami.
Nagle, niczym błyskawice, ruszyły do ataku.
W innej sytuacji Toa walczyliby, ale… nie mieli broni.
Trok miał pewność, że jego nie zaatakują, ale niestety się mylił. Zielony Rahkshi zrobił młyn swoją długą włócznią. Zmyliwszy Troka, przykuł go do ściany, przebijając z trzaskiem na wylot jego ramię. Uszkodzona ściana pokryła się pęknięciami, a z sufitu poleciały drobiny kurzu i piachu, pod wpływem przerażająco głośnego wycia Troka. Toa nie wiedzieli co robić, jednak Takaver jednym krokiem doskoczył do nieprzytomnego już ich wybawiciela i zabrał jego uzbrojenie. Odskoczył razem z nim, zanim Rahkshi znowu nie zaatakował. Na szczęście korytarz był zbyt wąski, by pomieścił dwie bestie naraz. Takaver rzucił w tył długi nóż Troka, a sam wyposażył się w jego miecz i tarczę. Walka zaczęła się.
Toa Kamienia zaatakował przeciwnika szybkim poziomym ciosem, który od razu został zablokowany. Zielony Rahkshi kontratakował, lecz Toa Kamienia odskoczył w tył. Włócznia wroga wbiła się w ziemię i zaklinowała. Widząc to, Takaver natychmiast silnym ciosem oddzielił głowę nieprzyjaciela od reszty ciała. Martwa bestia runęła z hukiem na ziemię. Nagle przed Takaverem korytarz zabłysnął czerwonym światłem, a ze źródła blasku wystrzeliła krwisto czerwona struga energii. Ognista strzała trafiła w niego z huknięciem, wgniatając jego zbroję. Toa Kamienia gwałtownie wyleciał w tył na pozostałych. Kaleren, który złapał wyrzucony przez towarzysza sztylet, skoczył naprzód, naprzeciwko Rahkshi. Machnął groźnie sztyletem w powietrzu i nagle wystrzelił z niego strumień energii. Strzał był celny. Bestia wypuściła broń z rąk, a Kaleren wbił jej sztylet w głowę. Wyrwał z chrupnięciem broń, widząc kolejnego Rahkshi. Raptownie potężna fala wody uderzyła z impetem we wszystkich Toa, przenosząc ich w ułamku sekundy na drugi koniec dwudziestometrowego korytarza. Woda bawiła się z nimi jak z marionetkami. W mgnieniu oka siedem postaci roztrzaskało ścianę. Na wpółżywy Takaver na końcu tunelu widział niebieskiego Rahkshi.
Woda po chwili wsiąknęła w ziemię. Darvu, kaszląc i nie mogąc złapać oddechu ledwo wstała. Doszła do siebie, po czym domyśliła, że gdzieś niedaleko musi płynąć woda.
- Nadal mamy moce swoich żywiołów! – krzyknęła, po czym uniosła ręce. Nagle cały tunel zatrząsł się niepokojąco. Po chwili znowu. Wstrząs prawie zwalił na kolana każdego w korytarzu. Później drgania trzęsły całą konstrukcją już ciągle. Niespodziewanie potężny nawał wody skruszył masywną ścianę, wciskając się, gdzie popadnie. Ogromne kaskady wody napadły jak żywe czwórkę Rahkshi. Wielki grzmot położył na ziemię każdego. Darvu sterowała tylko dłońmi. Nagle szarpnęła nimi gwałtownie, a na drugim końcu przejścia woda uderzyła w ścianę, miażdżąc Rahkshi.
Nie wszystkich.
Struga światła wydostała się z ciemności i uderzyła w sufit nad Toa. Natarcie energii uszkodziło sklepienie i wielkie gruzy w kilka sekund zasypały cały tunel.
*
Darvu otworzyła oczy. Wszyscy wokół niej byli nieprzytomni. Znajdowali się na jakiejś sali ze schodami na przedzie, prowadzącymi do potężnych stalowych drzwi. Co ona tu robiła? Powinna być zmiażdżona pod sklepieniem tunelu. Pamiętała walkę, potężne uderzenie, a później tylko przerażający łoskot.
Za nią widocznie paliły się pochodnie, gdyż widziała na ziemi cień stojącego za nią Rahkshi.
Odwróciła z trudem głowę. Ujrzała czarną bestię, równie groźną, co pozostałe cztery. Nie atakowały, jakby czekały na coś. Darvu spojrzała po pozostałych. Powoli zaczynali się budzić. Był tu nawet Trok. Jego rana w ramieniu wcale nie wyglądała dobrze. Widać było, że cierpi przez sen. A co miała robić ona? Udawać, że śpi czy uciekać? Nie, przecież nie jest tchórzem. Może walczyć? Również rozwiązanie bez sensu. Musiała poczekać, aż wszyscy się obudzą.
Po minucie wszyscy byli na nogach. Rahkshi niedbale podnieśli jednego Toa po drugim.
Darvu już odechciało się robić czegokolwiek, by się wydostać. Za gardło ścisnął ją strach, gdy zobaczyła potężnych Rahkshi z tak bliska.
Bestie popchnęły wszystkich w stronę schodów. Trok ze spuszczoną głową poszedł pierwszy. Zatrzymał się przy wielkich drzwiach.
- Teraz musimy poczekać – powiedział załamującym się głosem – może władca jest zajęty.
- Władca? – pomyślał szybko jeszcze otępiały Takaver – niech to. Pewnie każe swoim sługom nas zabić. Co dopiero mówić o Troku… to na niego spadnie największa kara. Niepotrzebnie zgodziłem się, by z nami szedł, by nas wypuścił. Kolejny raz mój błąd! – Takaver ścisnął się obiema dłońmi za głowę. Zacisnął pięści i wydusił z trudem słowa:
- Wybacz, Trok. Wybacz dla mnie, nie dla reszty mojej drużyny. Bo to moja wina! Zgodziłem się, byś nas uwolnił!
Trok posmutniał. Odpowiedział:
- Nie. To także moja wina. Ja byłem kiedyś Toa. I poczułem… coś, co mnie zmusiło do pomocy dla was. Ja… - nie dokończył z powodu mocnego szturchnięcia przez brązowego Rahkshi. Widocznie nie można było rozmawiać.
Okhal zamyślił się. Mógłby podsłuchać, co dzieje się za drzwiami. W końcu by się na coś przydał, po tylu problemach, w których rozwiązaniu nigdy nie brał udziału. Jego Maska Zmysłów zaświeciła bordowym światłem. Na szczęście Rahkshi nie widziały tego, zajęte pilnowaniem rozmawiających Toa.
Votar zauważył światło bijące przez chwilę maski Okhala i zdziwił się.
- Co robisz? – szepnął.
Odpowiedzi nie było. Toa Ognia tylko machnął ręką, pokazując, by być cicho. Po kilku sekundach podsłuchujący wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Minutę później jego maska przestała świecić. Nastała chwila ciszy. Niecierpliwy Votar ponaglił przyjaciela:
- Mówże! Podsłuchiwałeś?
- Istnieje coś takiego jak Kanohi Olmak? Ja takiej nie znam – powiedział cicho Okhal.
- Nie mów szyframi! Co słyszałeś? – Votar ucichł, a po chwili go oświeciło – Ah, tak! Hmm… Kanohi Olmak… nie słyszałem takiej nazwy. Mów, co podsłuchałeś!
Okhal szeptał, jak najciszej:
- Chyba ten władca… mówił o tej masce, że jest ona ukryta w jakichś tunelach. Że jest mu potrzebna.
Nagle wrota otworzyły się powoli, z metalowym skrzypieniem.
Wszyscy ujrzeli mrok. Skryty w mroku ogromny tron, na którym zasiadała postać ukryta w ciemniejszym niż otchłań cieniu.
Pravak zatrząsł się na nogach. Czegoś tak upiornego jeszcze nigdy nie widział. Ciemność była mroczniejsza niż bezgwiezdna noc. Nieprzenikniony cień okrywał swym straszliwym płaszczem całe pomieszczenie.
Okhal zadrżał. Obrócił się za siebie i zobaczył okropny widok. Mrok wprost wypływał z sali tronowej do miejsca, z którego przyszli. Wrota zatrzasnęły się z grzmotnięciem, zostawiając Toa w ciemności. Wszyscy poczuli się jakby zostali wrzuceni do najgłębszej otchłani.
- Witajcie w moim królestwie – przemówiła postać tubalnym głosem.
Wszyscy zamarli z przerażenia.
- Jesteście Toa. – upiorne krwiste ślepia zabłysnęły w mroku – Nie widziałem żadnego Toa od wieków. Od wieków… - powtórzył i kontynuował – zapewne chcecie stąd wyjść jak najszybciej.
Nikt się nie odezwał. Zapanowała śmiertelna cisza. Nikt nie wiedział czy ostatnie słowa tego kogoś były stwierdzeniem, czy pytaniem.
- M-my… - zaczęła Darvu – t-tak. Chcieli…byśmy.
- Więc idźcie – powiedział po prostu osobnik.
- J-jak to? – zająknął się Okhal. Takaver miał nadzieję, że to w niego lekko uderzył, zwracając uwagę. W ciemności niczego nie widział.
Wrota otworzyły się ponownie. To była najpiękniejsza chwila, zwłaszcza dla Kalerena. On pierwszy wyszedł z sali tronowej, zmrożony upiornym strachem. Wszyscy wyszli za nim. Usłyszeli za sobą jeszcze ten sam, okropny głos:
- Tak czy inaczej, wrócicie do mnie… za trzy dni. Teraz może wam wydawać się, że to niemożliwe… ale wrócicie. Jeszcze coś. Radzę wam uważać, tam na powierzchni. Bardzo uważać…
Tylko Takaver znowu spojrzał za siebie, w nieskończony mrok.
- Dlaczego? – zapytał.
Czerwone oczy z głębi sali rozszerzyły się lekko. Słychać było, jak potężna postać bierze głęboki oddech. W końcu odpowiedział:
- Nie jesteśmy sami na wyspie.
Rozdział V
Toa znaleźli się na powierzchni. Pogoda znacznie się poprawiła. Chmury przeszły, odsłaniając turkusowe niebo, nieskalane ani jedną najmniejszą chmurką. Jasne promienie słońca rzucały swój złocisty blask na całą wyspę. Rahi wyszły ze swych kryjówek, ptaki zaczęły śpiewać. Wszystkie dźwięki ułożyły się w muzykę przyrody.
- Władca nic mi nie zrobił… dlaczego? Może myślał, że sam przyprowadziłem was do niego? – rozmyślał Trok.
- Nie myśl już o tym, powinieneś się cieszyć, że żyjesz – odpowiedział Votar. Następnie rzekł Okhal:
- Jeśli wydostaniemy się z wyspy, to… może pójdziesz z nami?
- Nie wiem… - Trok rozejrzał się.
Pravak spojrzał na byłego Toa i spytał:
- O co chodziło dla władcy, gdy mówił, że nie jesteśmy sami na wyspie?
Zapanowała cisza. Wszyscy spojrzeli na Toa Lodu. To musiało go bardzo interesować, gdyż zabrał głos, co robił niezwykle rzadko. Okhal również zaciekawił się tym pytaniem, podszedł bliżej towarzysza. Wszyscy czekali niecierpliwie na odpowiedź Troka. Odpowiedział, spuszczając wzrok:
- Na tej wyspie są istoty, które czasami atakują tych, którzy wejdą w głąb wyspy. Są przerażająco szybkie, silne i przebiegłe. Zginęło już chyba trzydzieści Matoran przez to… coś.
Darvu natychmiast odpowiedziała:
- Jak to „Matoran”?! Na tej wyspie są Matoranie? Dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
Trok spuścił głowę. Głęboko odetchnął i rzekł:
- To długa historia. Powinniście zrozumieć… nie było, kiedy o tym mówić. Jednak myślę, że jeszcze się dowiecie bardzo dużo o tym miejscu.
Nikt się nie odezwał. Nawet ciekawski Okhal o nic nie zapytał. Wszyscy sobie darowali na razie te pytania.
Trok wskazał las skryty za daleką mgłą.
Okhal spojrzał z zaciekawieniem.
- Idziemy tam?
- Musimy tam iść – odpowiedział Trok – jeśli chcecie stąd się wydostać. Być może, ale nie jestem pewien, znajdziemy łódź na drugim końcu wyspy.
Takaver, jakby głęboko pogrążony w swoich myślach, ocknął się.
- Miejmy nadzieję. Wszyscy gotowi, żeby iść? – zapytał i spojrzał po pozostałych. Darvu była twarda. Poturbowało ją sklepienie więzienia, jednak kiwnęła głową, potwierdzając, że może iść na wyprawę. Okhal chwiał się na nogach. On był zbyt słaby, ale odpowiedział skinieniem głowy. Votar twardo stał i bez zastanowienia oznajmił, że pójdzie. Pravak – on chyba był najsłabszy pod względem fizycznym. Prawie nigdy nie walczył. Na szczęście miał nieliczne obrażenia, tylko kawałek jego maski był wgnieciony do środka. Kaleren trzymał się za bolące plecy, po uderzeniu o ścianę, przygnieciony w tunelu przez nawał wody. Uśmiechnął się do Takavera i powiedział:
- Dobra, chyba zmądrzałem po tej walce. Pójdę, ale będę musiał bardziej uważać. I tobie też radzę.
Takaver z ulgą odetchnął. Być może Kaleren w końcu będzie taki, jak dawniej. Zachowywał się, jakby jakiś wielki ciężar nagle z niego spadł i mógł już normalnie funkcjonować.
Toa Kamienia spojrzał jeszcze na Troka. Miał przebite ramię, jednak opatrzył sobie ranę, zrywając jakąś niekształtną trawę. Utarł ją rękami i obsypał ranę. Takaver zdziwił się tą metodą. Wyglądało na to, że i dawny Toa mógł iść.
A on sam?
Miał wgniecioną zbroję, która wrzynała mu się w ciało. Była częściowo stopiona przez uderzenia ognia Rahkshi. Jednak to mu nie przeszkadzało. Nie przejmował się sobą, wolał zadbać o innych, nie o siebie. Ważne było samopoczucie jego braci.
Jednakże był zmęczony, lecz nie fizycznie. Czuł, że nie ma sił przewodzić drużynie. Ale kto wie? Może Kaleren nareszcie stanie się sobą i wesprze Takavera? Może nie będzie taki irytujący, pogardliwy i obojętny?
Ta myśl dodała mu otuchy.
- Idziemy więc.
Darvu popatrzyła na Toa Kamienia.
- A ty? – spytała przejęta jego stanem.
- Poradzę sobie, martwcie się o siebie.
Wojownicy ruszyli. Minęli stertę głazów, które odpadły od olbrzymiej fortecy i weszli w gęste trawy. Brnęli w nich i zanurzyli się w błoto. Zaczęło się pogłębiać, aż zamieniło się w istne bagno. Jakieś zwierzę, przypominające jaszczurkę przeskoczyło nad Toa i pisnęło. W dali na drzewach śpiewały ptaki, wywołując inne Rahi z ukrycia.
Toa dostali się do lasu. Tym razem drzewa nie były okropne, jak przy znalezieniu się na wyspie. Po prostu przypominały te, które można było podziwiać w ogrodach Le-Metru.
Pravak spojrzał za siebie. Forteca została już daleko za nimi. Dołączył do pozostałych. Miał nadzieję, że Trok wiedział, gdzie ich prowadzi.
Nagle Okhal puknął się w głowę.
- No tak! Idiota! – powiedział głośno.
Wszyscy spojrzeli na niego, rzeczywiście jak na idiotę.
- Nie powiedziałem wam o najważniejszym! Tylko Votar o tym wie, stał przy mnie, gdy czekaliśmy na wejście do sali tronowej. Podsłuchałem rozmowę tego władcy z którymś z jego poddanych. Mówili o masce Olma, ukrytej pod ziemią w tunelach.
Zapanowała cisza. Trok zatrzymał się.
- Żartujesz? – spytał nagle.
- Nie, przysięgam! Nie wiesz, co to za maska?
- A nam powiedział, że już dawno jej nie ma… - mamrotał do siebie dawny Toa – Maska Portali.
Toa umilkli z ogromnego zaskoczenia. Pierwszy odezwał się Kaleren:
- Portali…? Przenoszenie się z miejsca… na miejsce?
Trok pokiwał poważnie głową.
- Nam władca powiedział, że ta maska już nie istnieje.
- W jakich tunelach?! – krzyknął Takaver.
Okhal się speszył, próbował wyłapać uciekające od niego myśli, wspomnienia.
Muszę sobie przypomnieć… niech to… mówił, że są tu jakieś podziemia… gdzieś w dżungli.
- Idziemy do dżungli – rzekł szybko Votar.
- Zaraz, zaraz! Wiecie jaka ona jest duża? Nie obeszlibyście całej w dwa dni marszu bez przerwy! – zatrzymał zapalczywego Votara Trok.
Takaver złapał się za skronie. Wyszedł z bagna, które kończyło się tutaj. Zaczął się kręcić, chodząc powoli. Próbował jakoś poskładać do kupy wszystkie myśli. Chciał to ogarnąć.
- Wracamy tam – powiedział w końcu.
- Gdzie? – spytał zaskoczony Kaleren.
- Do władcy. Musimy dowiedzieć się o masce.
- Myślisz, że nam powie?! Naprawdę jesteś taki naiwny?
Darvu położyła rękę na ramieniu Toa Powietrza.
- Nie zaczynaj znowu, błagam… - powiedziała cicho.
- Musimy spróbować! Przecież… - dalsze słowa Takavera zanikły w potężnym brzęczeniu. Powietrze zaczęło drgać, ziemia trzęsła się jak galareta. Turkusowe czyste niebo zalało się potężną, świetlistą łuną. Biel spowiła niebo niczym śnieg ziemię i wszystko rozbłysło. Drzewa pobielały, jakby zmroziła je moc Pravaka. Wszyscy upadli na ziemię. Dwie potężne błyskawice rozdarły niebo i rozszczepiły się na kilkanaście podobnych. Przeszywając uszy Toa trafiły w drzewa, które natychmiast buchnęły tysiącem iskier i zamieniły się w popiół.
Każdy leżał na ziemi nieruchomo, w nadziei, że ich to straszliwe zjawisko nie dosięgnie.
Ziemia rozstąpiła się, pochłaniając ptaki i inne małe Rahi. Ziejąca dziura sypnęła kulami gradu wielkości pięści Votara. Później rozległ się okropny grzmot, którego siła przeniosła Toa z tego miejsca aż do dżungli.
Wszystko ucichło.
Niebo zgasło i od razu zostało obsypane setkami gwiazd. Okropny blask zniknął.
Nikt się nie odezwał. Wszyscy drżeli z przerażenia. Ptaki dopiero po minucie znowu się odezwały. Słychać było ich trzepoczące skrzydła, które po chwili zamilkły. Widocznie znowu poleciały do swych kryjówek.
To co przed chwilą się wydarzyło, nie było normalne. Votar podniósł głowę i zapytał niepotrzebnie:
- Co to, do cholery było?
Rozdział VI
Toa doszli do siebie dopiero po kilku minutach. Okhal z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Przecież przed chwilą był dzień! Teraz noc… - mamrotał.
Nikt nie odpowiedział. Kaleren nie ukrywał ogromnego zaskoczenia. Złapał się tylko za głowę i postarał powstrzymać gniew. Pravak wstał z trudem, zrobił dwa kroki w przód i spojrzał w ziejącą przepaść, która utworzyła się od pęknięcia gruntu.
- Nie możemy tam wrócić. Może ten władca domyślił się, że podsłuchaliśmy jego rozmowę o Masce Portali. Dlatego wywołał to… coś.
- Myślisz, że on potrafiłby zrobić coś takiego? On nawet nie jest straszny, tylko tak urządził tę swoją salę tronową, by wyglądać w połączeniu z nią tak okropnie – rzekł pogardliwie Kaleren.
- Myśl, co chcesz, zawsze jest inna możliwość.
- W takim razie skorzystajmy z tej innej możliwości i nie idźmy ani do władcy, ani do dżungli. Przecież w głębi wyspy rzekomo są te potwory, nie Trok? – zapytał Toa Powietrza.
- Tak… ale jeżeli chcecie wrócić na swoją wyspę, musicie się na coś zdecydować. Przecież nie będziemy tu tak stać – odpowiedział stanowczo dawny Toa – poza tym ja chyba nie mogę wrócić… władca z pewnością wie, że ja wam pomogłem wyjść z więzienia.
- Ale to zjawisko! – Okhal myślami był w chwili sprzed dwóch minut – to było coś nienormalnego. Teraz mamy noc. Jakim cudem?!
- Niepotrzebnie pytasz. Sam nie wiem, co to ma być. Chociaż…czasami ten władca robi coś takiego, ale przed tym ostrzega nas, byśmy się schowali do twierdzy – wyjaśnił Trok – skoro teraz mamy noc, musimy tu zostać. W tych ciemnościach nic nie widać – oddalił się na kilka metrów od przepaści i usiadł na ziemi, przygotowując się do odpoczynku.
- I dopiero teraz nam o tym mówisz? Że takie coś już miało tu miejsce? – spytała ostro roztrzęsiona Darvu.
Trok nic nie powiedział, tylko położył się na chłodnej ziemi.
Takaver ruszył w ślad za nim, czując, że nic nie może zrobić. Okropna niewiedza, bezradność. Spuścił głowę i głęboko westchnął. Darvu, Pravak i Kaleren również spoczęli na trawie, wśród powoli topiących się kul gradu. Votar zdusił gniew w gardle i niechętnie położył się na ziemi. Kaleren szklanym wzrokiem patrzył w stronę twierdzy. Wzdrygnął się, warknął jak dzikie zwierzę i zasnął. Leżący Toa podnieśli głowy i natychmiast zwrócili wzrok w stronę Toa Powietrza, który miał już wyrównany oddech, jak podczas snu. Popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami. Votar, leżąc, spytał Okhala:
- Co ty tam jeszcze robisz? Chcesz wpaść do tej dziury?
- Nie, po prostu to mnie interesuje. Skąd wzięły się tam kule gradu? – Okhal mówił bardziej do siebie, niż do Votara.
Toa Ziemi odwrócił się i po chwili pogrążył w głębokim śnie.
*
Świt.
Słońce powoli odpędzało ciemności, odkrywając coraz jaśniejsze niebo. Fioletowo-pomarańczowa łuna pojawiła się na horyzoncie. Pierwszy promień słońca wystrzelił, a jego blask padł na liście drzewa, pod którym spał Kaleren. Po chwili miodowe światło rozbłysnęło i rozjaśniło już całą dżunglę. Pierwsze ptaki zaśpiewały, inne Rahi powoli wychodziły z nor i podobnych kryjówek. Brzęczenie owadów zbudziło Pravaka.
- Co teraz? – to była pierwsza myśl Toa Lodu tego dnia – wstaniemy, pójdziemy w głąb dżungli. I co wtedy? Spotkamy te bestie, o których mówił Trok? Jeśli tak, to już trzeba wymyślić jakiś plan. Przecież podobno są tak niebezpieczne. A zresztą, nie ma sensu planować walki z czymś, czego się nie widziało na własne oczy. Dobra, załóżmy, że dostaniemy się bardzo daleko. I co, będziemy szukać wejścia do podziemi? Bez sensu, przecież to potężna dżungla. Łódź na drugim końcu wyspy… marna nadzieja. Co ona by tam robiła? Bezsens. Może lepiej będzie, gdy zaproponuję innym zbudowanie własnej łodzi lub tratwy? W końcu zdobędę uznanie w drużynie, ktoś doceni moją pomysłowość. Chociaż takie coś może wymyślić jakiś Rahi… ale warto spróbować.
Darvu obudziła się. Widząc, że jest już jasno, szybko podniosła się i zbudziła pozostałych. Spojrzała w stronę twierdzy. Przez liście, wysoko dało się dostrzec tylko tę sztuczną łapę, która wystawała z dachu fortecy.
- Darvu, idziemy – powiedział zniecierpliwiony Takaver po kilku sekundach. Wszyscy już byli na nogach. Czy patrzyła tak długo na twierdzę, czy po prostu wszyscy szybko wstali?
- Chora wyspa – pomyślała.
Drużyna wyruszyła do samego serca dżungli. Czyścili sobie drogę, depcząc krzaki, niektóre ścinając i przeskakując. Zostawiali po sobie wyraźne ślady, w razie, gdyby ktoś ich śledził…
Takaver zatrzymał gestem drużynę. Nasłuchiwał długą chwilę, aż Okhal uruchomił moc swojej maski.
- Nic nie słyszę, tylko ptaki i owady – powiedział do przywódcy.
- W takim razie chyba tylko mi się wydawało – Takaver znowu zaczął iść, a za nim pozostali. Wszyscy długo milczeli, aż odezwał się Trok, który zamykał pochód:
- Może ja powinienem prowadzić? W końcu znam lepiej tę okolicę.
- Zapuściłeś się już kiedyś aż tak daleko? – spytała nieufnie Darvu.
- Tak… a co? To nie aż tyle drogi, idziemy dopiero niecałą godzinę.
Niech mu będzie – pomyślała.
- Dobra, ale ja idę drugi – powiedział Takaver, przeszywając wzrokiem Troka.
Ruszyli dalej.
Toa Kamienia nie wiedział do końca, czy ufać Trokowi. Przecież służył on temu władcy, był kiedyś Toa… dlaczego teraz nim nie był? Zdradził Zakon Mata Nui? Jeszcze nie spytał o to Toa Ziemi, a powinien. To był błąd Takavera. Jeżeli Trok był fałszywym towarzyszem, mógł już wymyślić coś na swoją obronę, przecież przebywał z nimi już ponad dwanaście godzin.
- To gdzie nas prowadzisz? Do lochów czy łódki? – zapytał dowódca.
- I do jednego, i drugiego – odpowiedział prowadzący grupę.
- Jak to? – spytał Kaleren – czyli wiesz, gdzie jest ta maska? Jeśli tak, to po co nam łódka?
- Chodziło mi o to, że gdy nie znajdziemy w ciągu tej godziny żadnego wejścia do lochów, skierujemy się już prosto do morza – wytłumaczył wolno Trok.
- Czemu nie jesteś już Toa? – spytał nagle Takaver.
- Eee… jak to? – spytał speszony dawny Toa.
- Mówiłeś, że byłeś Toa. Dlaczego użyłeś słowa „byłem”, a nie „jestem”? Teraz jasne, niedomyślna istoto? – rzucił ostro Kaleren.
- Nie bądź taki nerwowy. Byłem Toa. A nim nie jestem, bo się za niego nie uważam, gdy służę M… - urwał, spuszczając głowę.
Takaver zatrzymał się.
- Komu? – spytał gniewnie.
- Nieważne, wszystkiego zapewne się dowiecie. Chodźcie, nie opóźniajcie, i tak wolno idziemy.
Kaleren i Takaver sobie odpuścili. Jednak Darvu chciała dyskutować. Takaver jednak uniósł dłoń i machnął nią, oznajmiając dla Toa Wody, by przestała.
- Słyszałaś przecież, wszystkiego się dowiemy – powiedział głośno Kaleren. Trok nie odpowiedział, szedł dalej niewzruszony. Minęło pół godziny marszu. Toa wydawało się, że prowadzący zabłądził. Ciągle zmieniali kierunki, skręcali, jakby krążyli w kółko.
- Czemu tak skręcamy, zawracamy i znowu idziemy w innym kierunku? – spytał wreszcie Okhal Votara.
- Nie wiem – odpowiedział Toa Ziemi.
- Nie chce, byśmy poznali drogę, dokąd nas prowadzi. Specjalnie nas myli – wyjaśnił Pravak, idący za czerwonym i czarnym Toa. Teraz Darvu zabrała głos:
- W takim razie nam nie ufa, jak my jemu. Może rzeczywiście chce nas zaprowadzić do niebezpieczeństwa – szepnęła i przyspieszyła za pozostałymi.
Po paru minutach drzewa minimalnie się przerzedziły. Było trochę więcej miejsca do poruszania, a krzaki po bokach były częściowo przydeptane przez jakieś stworzenia. Rośliny były pokryte jakimś śluzem.
- O nie… - szepnął Trok.
Takaver przygotował broń.
- Co? – zapytał.
- To koniec. Tu są te bestie. Świeży śluz. A modliłem się do Wielkich Istot, byśmy ich nie spotkali. Albo one nas… – głos Trokowi utknął gdzieś w gardle, a jego oczy stały nieruchomo, wbite w stojącą przed nimi koszmarną bestię.
Potężny łeb, ślepia koloru, którego żaden Toa nigdy nie widział, kolce osadzone na masywnym pysku i zalane zieloną mazią zębiska, sterczące na wszystkie strony. Paskudne łapy zakończone szponami ostrymi, jak brzytwy. Z obrzydliwego cielska wystawały dodatkowe ostrza, również oblane jakimś cuchnącym płynem. Na końcu długi, kolczasty ogon z ostrym zakończeniem.
Potwór zrobił wolny krok. Mogłoby wydawać się, że nie jest zdolny do szybkich ruchów. Jednak, gdy wszyscy mu się przyglądali, dostrzegli, że wcale nie jest gruby i nieproporcjonalny. Wszystkie kończyny były równe, przystosowane do walki.
Skoczył.
Obraz przed Votarem rozmazał się i zakręcił. Upadł z trzaskiem na trawę.
- Nie! – ryknął Pravak, czego nigdy nie robił i wyjął swój topór. Zebrał w jednej ręce ciężar całego ciała i spuścił broń prosto na głowę zajętego Votarem Rahi. Łeb przeciwnika trzasnął, lecz broń odbiła się od niego. Bestia odwróciła się i przy okazji smagnęła potężnie biegnącą Darvu, która natychmiast wylądowała na ziemi. Zielony płyn ochlapał jej nogi i korpus. Łapa potwora śmignęła w powietrzu i uderzyła Toa Lodu. Pravak, jak odepchnięty niewidzialną siłą, poleciał w stronę oddalonego o osiem metrów drzewa i rozbił je z gruchotem własnego ciała. Głucho jęknął i zamilkł.
Takaver wyjął swój ciężki dwuręczny miecz i machnął nim, rozcinając z głuchym świstem powietrze. Ominął Rahi, który cofnął się na dwóch tylnich łapach, a przednie dosłownie zrzucił na Toa Kamienia. Przywódca upadł ciężko na ziemię i oszołomiony ledwo się podniósł, zanim kolejny cios w niego trafił. Potwór wyjął łapy z gruntu i rozsypał trawę wymieszaną z piachem dookoła. Prawą łapą zmusił do cofnięcia Okhala, a prawą zablokował kolejny cios Takavera. Ten krzyknął i w gniewie odbił się od ziemi, po czym wbił swoje naramienne kolce w gardło przeciwnika. Monstrum zawyło, przeszywając bębenki każdego Toa. Upadłszy, rozniosło dookoła kurz.
Zapanowała cisza.
Darvu podniosła się z ziemi. Okhal stał wystraszony całym zajściem. Takaver przyglądał się powalonej bestii. Jego kolce na ramionach błyszczały obrzydliwym śluzem. Toa Powietrza i Trok stali, jakby jeszcze nie do końca przeanalizowali to, co się stało. Wszystko odegrało się szybko. Gdy przeciwnik został pokonany, Kaleren dopiero przygotowywał się do potężnego ataku.
Okhal podbiegł do Pravaka, który leżał, gniotąc sobie prawą nogę i rękę własnymi plecami. Jego oczy wbite były gdzieś w nieskończoną, mglistą dal. Uderzenie Rahi było na tyle potężne, by połowa jego maski mogła odłupać się od reszty.
- Co z nim? – spytał przerażony Takaver.
Okhal nie odpowiedział. Toa widzieli tylko odwróconego do nich plecami Toa Ognia, dziwnie się trzęsącego. Nagle wydusił z siebie głuchy szloch.
Wszyscy zamarli.
Votar, który dopiero wstał po mocnym ciosie pazurami w tors, podszedł do Okhala.
- Nie… nie! – Toa Ziemi podbiegł do leżącego towarzysza.
Czerwony Toa spuścił głowę i zaczął płakać.
Votar pokręcił głową z niedowierzaniem.
Po krótkiej chwili wszyscy zebrali się dookoła Pravaka, Votara i Okhala.
Darvu popatrzyła na nieruchome ciało przyjaciela. Nagle odwróciła się i zakryła dłonią usta. Usiadła ciężko na ziemi. Takaver klęknął i z rykiem uderzył z całej siły w ziemię.
Kaleren nie krył wzruszenia. Pravak, ten najbardziej cichy Toa, najmniej przydatny i najspokojniejszy – był mu najbliższy. Czuł, że Toa Lodu był po prostu najlepszym towarzyszem, że w czymś byli do siebie podobni. A teraz…
Kalerena przeszły dreszcze. Odwrócił się i złapał za głowę. Nagle do jego umysłu wkradł się przenikliwy szept:
- A wówczas przyjdziesz do mnie, a ja ci pokażę, czym jest przywiązanie. Czym jest władza i moc. Przekonasz się, że to wszystko, to jedynie wielka iluzja, której nie możesz zmienić beze mnie. Mrok wypełni twoją duszę, zastępując szarówkę, która nastąpiła po zachodzie twojego słońca. Przed świtem musi nadejść noc. Śmierć jest konieczna, byś mógł osiągnąć szczyt.
Trok oparł się ciężko o drzewo.
Chlusnął ciężki deszcz.
Niebo rozdarł przerażająco jasny piorun, który zdawał się nieść mroźny podmuch zimy.
Oczy Pravaka błysnęły chłodnym światłem i zgasły.
Deszcz walił o drzewa i ziemię.
Toa pożegnali przyjaciela, zostawiając go pod przykryciem sterty trawy, którą zmroził chłód, żywioł lodu, ulatniający się z ciała Pravaka.
Kaleren spojrzał przed siebie pełnym nienawiści wzrokiem. Patrzył tak głęboko, tak nienawistnie na tę przeklętą dżunglę, aż…
Zobaczył.
- Patrzcie! – jęknął.
Darvu i Trok spojrzeli w kierunku, który wskazywał Kaleren.
Toa Wody i dawny Toa Ziemi popatrzyli na siebie ze zdumieniem.
Przed nimi znajdowało się wejście do podziemi.
Rozdział VII
Takaver stał, zalewany zimnym deszczem. Mimo kropli wlatujących mu do oczu, czuł, jak one go pieką. Mimo nagłego obniżenia temperatury czuł gotującą się w nim nienawiść.
Widział Darvu, która chwiała się na nogach i zrobiła się dziwnie blada.
Nikt nic nie mówił.
Wszyscy myśleli o Pravaku, którego już nie było w ich drużynie. W takim razie, gdzie był? Gdzie teraz znajdowała się jego świadomość? Co się stało z samym Pravakiem, nie z tą masą, odzianą w zbroję?
Tylko Kaleren myślał o czymś jeszcze. O tym głosie, który go nawiedził, i to nie pierwszy raz. Chciał już wejść do tych lochów. Czuł, że czeka tam na niego coś jeszcze, oprócz samych podziemi i Maski Portali. Nie wiedział, tylko, co to może być.
Dopiero po godzinie kilku Toa doszło do siebie. Okhal nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Cały jego umysł nie chciał przyjąć do świadomości, że Pravaka już nie ma. Nie ma jego duszy, tylko sama metalowa masa przykryta zmrożoną trawą. Toa Ognia siedział przed wejściem do podziemi i patrzył szklanymi oczami w nicość.
- Nic już nie będzie takie samo – usłyszał głos z głębi umysłu – pamiętaj jednak, by się nie poddać. Walcz! Masz misję do wypełnienia, jeśli nie Pravak, to ty musisz ją wykonać! Los zsyła szczęścia i nieszczęścia, na które nie możemy nic poradzić. Możemy tylko je akceptować. Weź się w garść!
Okhal nie wiedział, czy sam sobie wyobraża, że ktoś do niego się odezwał, czy naprawdę przemawiał do niego głos rozsądku. Obejrzał się nagle, do tej pory siedząc nieruchomo, lecz zobaczył tylko czwórkę Toa. Odwrócił się znowu w stronę lochów i pogrążył w rozmyślaniach o dawnych czasach…
Takaver nadal stał. Wyraz jego twarzy był obojętny, jednak we wnętrzu rozgrywała się prawdziwa bitwa. Jego jedna połowa świadomości wrzucała do jego umysłu myśli o tym, że Pravak zginął, a druga – odrzucała. Powoli tracił poczucie czasu. Gubił się we własnych myślach. Całym wysiłkiem woli wmawiał sobie, że to nieprawda, że to tylko zły sen. Jednak w głębi duszy wiedział, że Pravak już nie powróci. Mimowolnie przymknął oczy i myślał o dawnych czasach, o poznaniu Toa Lodu, kiedy to z Kalerenem udali się do Koloseum w Metru-Nui. Wtedy spotkali Pravaka, który niezdarnie biegnąc spadł ze schodów prowadzących do siedziby Turaga. A później stali się Toa…
Nagle Takaver zachwiał się na nogach. Otworzył oczy.
Czy to już sen?
Nie wiedział, co jest prawdą na krawędzi snu. Rozejrzał się, szukając wzrokiem Pravaka. Kilka metrów dalej ujrzał tylko kupę zamrożonej trawy, pod którą leżał Toa Lodu.
- Jest tam, śpi. Ciekawe, kiedy się obudzi – pomyślał – nie, on nie żyje i nigdy nie wstanie. Nie!
Toa Kamienia ocknął się. Znajdował się w dżungli z przyjaciółmi, a Pravak zginął w walce z wielkim, toksycznym Rahi. Przed chwilą znajdował się chyba w półśnie.
Darvu siedziała, opierając podbródek o ręce, łokciami gniotąc błoto. Myślała o Pravaku, który ich opuścił. Był dobrą istotą, miłą, trochę nieśmiałą i nieporadną. Ale zawsze miał dobre pomysły, których nie podpowiadał drużynie otwarcie. Rzadko zabierał głos, a jeśli to robił, mówił tylko mądre rzeczy. A teraz go nie było. Tego się nie da zrozumieć. Czym on zawinił? Mógł osiągnąć tak wiele, chociaż mógł pożyć do końca tej misji.
Toa Wody nie wytrzymała. Jak najdłużej ukrywała płacz, dusiła w gardle szloch, ale teraz po prostu nie podołała. Uroniła łzy i wydała z siebie ten smutny głos.
Votar wspominał Pravaka podobnie, jak Darvu: jako cichego, nieśmiałego Toa. Miał on dobre pomysły, co jednak nieczęsto udowadniał. Mówił rzadko, ale mądrze. Starał się być przydatny, pomagać drużynie. Ale tak niewiele osiągnął…
Myśląc o przyjacielu, Votar zapomniał o obrażeniach odniesionych w walce. Upadł ciężko na ziemię i jęknął z bólu. Bólu uderzenia i bólu utraty towarzysza.
- Z czasem zapomnimy… - tą myślą pocieszał się przez cały czas.
Deszcz siepał ziemię nieustannie, z tym samym monotonnym dźwiękiem. Rahi pochowały się do swoich kryjówek. Ciało zabitej jakiś czas temu bestii pokryło się śluzem. To była trucizna, którą naszpikowane było to stworzenie. Po chwili cielsko pokryło się dziwnymi plamami i zaczęło tracić kolory. Później, pod oczami Rahi pojawiły się czarne półkola.
- Dobrze, że nas tym świństwem nie dotknął – mruknął Kaleren.
W tym momencie wszyscy ocknęli się z rozmyślań i spojrzeli na Takavera, który całe ramię miał polane zielonym płynem. Toa Kamienia nie poruszył się i zrozumiał. Po chwili powoli obrócił głowę, by spojrzeć na swoje ramię. Pokryło się warstwą dziwnej substancji. Kolce naramienne jakby stały się szorstkie i suche.
- Utnijcie mi rękę – szepnął Takaver nieswoim głosem. Nikt się nie odezwał. Darvu pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
- Nie! – zabrał głos Okhal – musi być inne rozwiązanie!
- Zaczniemy od kolców – Takaver zignorował Toa Ognia. Chwycił mocno za jeden naramiennik, złapał kolec i szarpnął go z całej siły. Zawył z bólu, lecz ostrze nawet się nie poruszyło. Podniósł swój zabłocony miecz i opuścił nisko głowę. Uniósł nad nią brzeszczot, a pozostali Toa patrzyli na niego z przerażeniem, wiedząc, że teraz lepiej mu nie wchodzić w drogę.
Usłyszeli ryk Takavera, świst miecza i trzask kolców. Ryk przeszedł w niewysłowiony dźwięk, jakiego nie mogła wydać istota inna niż jakiś Rahi.
Toa złapali się za głowy. Takaver upadł wycieńczony na ziemię i zemdlał.
Kaleren podszedł do niego.
- Idiota! – krzyknął – ubrudził sobie w tym czymś też ręce! W dodatku uciął kolce w połowie! Chodźcie zobaczyć, nie stójcie tak!
Wszyscy podeszli do Toa Kamienia. Był nieprzytomny, ale zdawało się słyszeć zduszony jęk bólu. Rana w kolcach wylała na całe ramię Takavera ten sam śluz.
- Nie! – krzyknęła Darvu – zawołajcie Troka, on zna te bestie i pewnie tę truciznę!
Votar rozejrzał się i zdziwiony szybko powiedział do Toa Wody:
- W takim razie powiedz mi, gdzie on niby jest.
Ostatnio zmieniony przez Akamai dnia Pią 15:50, 16 Lip 2010, w całości zmieniany 14 razy
|
|
Pon 21:51, 23 Mar 2009 |
|
|
|
|
Shelaka
Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Fajny poetycki początek
| | Fioletowa łuna nad horyzontem zamieniała się w pomarańczową pościel ze światła, okrywającą płaszcz nocy. |
Za to zdanie dałbym Ci 10/10 ale popracuj nad dialogiem. 9/10 {Fajny pomysł ładne wykonanie}
PS Oceń też mój FF.
Ostatnio zmieniony przez Shelaka dnia Wto 13:04, 24 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Wto 12:41, 24 Mar 2009 |
|
|
Thane
Dołączył: 14 Wrz 2008
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: M64
|
|
|
|
Ciekawe imiona bohaterów i bardzo (jak narazie) interesująca fabuła. Moim zdaniem jedno z lepszych opowiadań. Mam nadzieję, że się rozkręci.
Ogólnie 9.5/10
|
|
Wto 17:25, 24 Mar 2009 |
|
|
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
|
|
Zapraszam! Kolejny rozdział opowieści. Komentujcie, proszę, miło jest widzieć, że nie na darmo się wysilam.
|
|
Czw 17:04, 26 Mar 2009 |
|
|
Shelaka
Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Jak ja się cieszę że na tym forum są FF-y takie jak twój. Dopracowane i pełne napięcia 9,5/10
|
|
Czw 19:33, 26 Mar 2009 |
|
|
Zipekk
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/5
|
|
|
|
Super! Bardzo mi się podobało. 10/10 i pisz dalej, bo chyba sięuzależniłem od tego opowiadania!
|
|
Czw 21:08, 26 Mar 2009 |
|
|
Derry
Dawny Moderator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Fajny FF, całkiem nieźle wyszło ci w pierwszej częsci... nakreślenie widoku.
Co jest nie tak, bo chyba to jest ważniejsze dla ciebie. Staraj się mimo wszystko pisać dłuższe zdania. Czasem krótkie wstawki są potrzebne, ale ty w tym przypadku daleś je nieco niepotrzebnie. Np. "Na pewno pozostało mu mało czasu". I Enter i zdanie kolejne. Co do narracji:
"Tropy doprowadziły ich aż do jakiejś świątyni.". Sugerowałbym nie używać tego przymiotnika. Lepiej zastąpić do "tajemniczej", "dziwnej", "pewnej". Jakiejś po prostu źle brzmi.
Dają 8+/10. Podoba mi się, że rozbudowujesz charaktery postaci. Sugerowałbym też prowadzenie czasami narracji z perpsektywy danego Toa, jesli to o nich będzie FF.
|
|
Czw 23:18, 26 Mar 2009 |
|
|
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
|
|
Sorry za ogromnie długą przerwę, ale nie miałem ani minuty na kompa przez parę ostatnich dni. Czytajcie, zamieszczam trzeci rozdział. Proszę o komentarze
|
|
Sob 10:47, 04 Kwi 2009 |
|
|
Shelaka
Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Wow!
Komentarz:
FF jest fajny, fajny, fajny. ale brakuje wyraźnych charakterów postaci oraz odniesień do nich poza tym jest better
7,9/10 (bo zrozumiałem ile od ciebie wymagać)
|
|
Sob 13:00, 04 Kwi 2009 |
|
|
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
|
|
Brakuje charakterów? :p A w tym rozdziale, to co? Dowiedziałeś się już więcej o Pravaku :p I tak to się będzie zmieniać, jeszcze dużo wyjdzie na jaw. Proszę o komentarze innych, plz!
|
|
Sob 14:20, 04 Kwi 2009 |
|
|
Shelaka
Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Źle mnie zrozumiałeś chodziło mi o to, że za mało opisujesz charaktery tych głównych bohaterów.
|
|
Sob 14:32, 04 Kwi 2009 |
|
|
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
|
|
Świeży odcinek! Miłego czytania i proszę o komenty wszystkich, którzy przeczytają!
|
|
Wto 19:01, 21 Kwi 2009 |
|
|
Shelaka
Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
| | Trok pokazał gestem, by się nie odzywać. |
Mogłeś to zamienić na ucichnąć, pozostać w ciszy itp. ale to tylko jedno zdanie 10/10
Ostatnio zmieniony przez Shelaka dnia Czw 13:49, 23 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Wto 20:18, 21 Kwi 2009 |
|
|
Wap
Dołączył: 12 Gru 2008
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 5/5 Skąd: Kalisz
|
|
|
|
Dobra... 10/10. To jest super.
|
|
Śro 8:06, 22 Kwi 2009 |
|
|
Akamai
Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 1529
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: mam wiedzieć?
|
|
|
|
Nowy podrozdział i rozdział V! Komentujcie! Miłego czytania!
|
|
Wto 19:52, 12 Maj 2009 |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|